Podczas ofensywy Armia Wietnamu Północnego i Wietkongu przeprowadziła ataki na wszystkie większe miasta Wietnamu Południowego. Większość z nich została szybko odparta. Najkrwawsze i najdłuższe, bo trwające od końca stycznia do początku marca walki toczyły się o strategicznie ważne miasto Huế. Bitwie tej poświęcił swoją ostatnią książkę Mark Bowden - autor bestselerowych „Helikoptera w ogniu” i „Polowania na Escobara”.
140-tysięczne miasto zostało zajęte w 2 godziny przez pięć północnowietnamskich batalionów. Uderzono podczas rozejmu zawartego na czas święta Tet. Nieliczne siły południowowietnamskie i amerykańskie zostały zaskoczone, ale utrzymały kluczowe pozycje. W pozostałych częściach miasta partyzanci zaczęli przygotowywać się do długotrwałych walk.
Na maszcie przed dawnym pałacem cesarskim wywieszona została ogromna, niebiesko - czerwona flaga z żółtą gwiazdą, obwieszczając zdobycie miasta. W zajętych kwartałach komuniści od razu przystąpili do czystek. Mordowano funkcjonariuszy południowowietnamskich władz i „wrogów ludu” na podstawie wcześniej przygotowanych list proskrypcyjnych. Przez 3 tygodnie północnowietnamskiej okupacji Huế zabito ich od 3 do 5 tys.
Odbijanie miasta szło ciężko i powoli. Żołnierze południowowietnamscy nie palili się do walki. Wietkong ufortyfikował wiele budynków publicznych i domów prywatnych, które trzeba było po kolei zdobywać. Amerykańscy marines, na których spoczywał główny ciężar działań, byli przygotowani do walk w mieście jedynie teoretycznie. Monsunowa pogoda ograniczała użycie lotnictwa, a miasto było pełne cywilów.
Zażarty opór odciętych w Huế Wietnamczyków z północy sprawił, że w końcu trzeba było zdobywać miasto ulica po ulicy i dom po domu, używając czołgów, artylerii i miotaczy ognia. Po wyparciu przeciwnika z Nowego Miasta, działania przeniosły się do Cytadeli. Tam było jeszcze trudniej, bo prowadzenie walk komplikowała ciasna, zabytkowa zabudowa, ograniczona potężnymi, obronnymi murami. To właśnie tam powstało wiele zdjęć publikowanych później w kolorowych amerykańskich magazynach, które pokazały Amerykanom jak wygląda proza wojny z komunizmem i walnie przyczyniły się do masowego spadku poparcia dla jej prowadzenia.
W końcu żółto - czerwona południowowietnamska flaga zawisła znowu przed cesarskim pałacem. Jednak po 7 latach, pod koniec wojny Huế z powrotem, tym razem już na trwałe wpadło w ręce komunistów. I nie mogło być inaczej, skoro wielu południowych Wietnamczyków zachowywało się tak, jakby było im co najmniej obojętne, w jakim kraju i ustroju przyjdzie im żyć. W czym zresztą bardzo pomagały im kolejne skorumpowane i nepotyczne rządy w Sajgonie tudzież płynąca z północy propaganda, przekonująca do „narodowego zjednoczenia” przeciw „kolonialistom”.
Co innego Amerykanie. Mimo że Lyndon Johnson nazwał Wietnam „brudnym zadupiem, małym czwartorzędnym krajem”, a żołnierze często nie bardzo orientowali się gdzie dokładnie leży kraj, w którym się znaleźli, dobrze wiedzieli, że są tam po to, żeby walczyć z komunizmem. I zwykle robili to z przekonaniem i ofiarnie.
Bowden na prawie 650 stronach książki niemal fotograficznie odtworzył przebieg walk. Dzień po dniu, a czasem godzina po godzinie. Taki opis prosiłby się o więcej mapek, pokazujących równie szczegółowo przebieg bitwy. Niestety jest ich niewiele, i pokazują jedynie główne fazy bitwy. Podobnie jest ze zdjęciami.
Autor starał się opisać wydarzenia, przyglądając się im z dwóch stron. Nie do końca mu się to udało. Książka prawie w całości oparta jest na relacjach amerykańskich. Zarówno wyższych oficerów, jak szeregowych żołnierzy, korespondentów wojennych czy pracujących w mieście cywili. Północnych Wietnamczyków występuje w książce niewielu - tych, którym wietnamskie władze pozwoliły się wypowiedzieć. I zwykle są to funkcjonariusze wietnamskiego reżimu.