Obrona „City Hall” w Karbali - pierwsze duże starcie zbrojne III RP

Obrona „City Hall” w Karbali - pierwsze duże starcie zbrojne III RP

Dodano: 
Grzegorz Kaliciak (na pierwszym planie)
Grzegorz Kaliciak (na pierwszym planie) Źródło:Prywatne archiwum Grzegorza Kaliciaka
W pierwszym tak dużym zbrojnym starciu Wojska Polskiego od powstania III RP, szyiccy rebelianci połamali sobie zęby na polsko-bułgarskiej obronie. Stracili prawdopodobnie 100 zabitych i trzy razy tyle rannych. Po stronie polskiej nie zginął nikt. Obroną dowodził Grzegorz Kaliciak, jeden z bohaterów książki Marcina Szymaniaka „Fighterzy. Najlepsi polscy wojownicy od Zawiszy Czarnego do komandosów z Iraku”, która ukaże się 12 kwietnia. Publikujemy fragmenty rozdziału „Zatrzymać legion samobójców” - wstrząsającej historii o obronie „City Hall” w Karbali.

Grupy bojowników uzbrojonych w kałasznikowy, diegtariewy, granatniki wyrastały jak spod ziemi, opanowując kolejne kwartały Karbali. Przerwano dostawy prądu, zniszczono maszty telefonii komórkowej. Przerażona iracka policja poszła w rozsypkę. Ostatnia grupa mundurowych schroniła się w budynku zwanym „City Hall”, siedzibie miejscowych władz. Kierowali stamtąd do Polaków rozpaczliwe prośby o ratunek.

4 kwietnia podpułkownik Tomasz Domański przekazał Kaliciakowi rozkaz: ma jechać do City Hall i zorganizować obronę. Dostanie do dyspozycji 40 Polaków oraz kilkunastu dobrze wyszkolonych Bułgarów z sił specjalnych.

Oddział przebił się do celu dość łatwo, forsując tylko jedną barykadę z ustawionych piętrowo samochodów. „Kali” znał już dwukondygnacyjny, żółto-niebieski budynek, którego miał bronić. Przed gmachem ustawił wozy bojowe. Polacy zajęli oba piętra i osłonięty niskim murkiem dach, na którym w pośpiechu sklecono prowizoryczne bunkry z betonowych płyt. Bułgarskim żołnierzom przypadł parter, irackim policjantom – umocnienia przed budynkiem.

Siedząc na dachu z kilkoma podwładnymi, kapitan obserwował okoliczne domy. Ziało w nich pustką; mieszkańcy, czując, co się święci, pouciekali gdzie pieprz rośnie. Panowała złowroga cisza, można się było tylko domyślać obecności setek, a może tysięcy wrogów, szykujących broń w okolicznych budynkach, podkradających się ciemnymi zakamarkami, być może jakimiś tajemnymi przejściami pod ziemią, proszących w modłach Allaha o szybkie zmiażdżenie garstki zamkniętych w pułapce niewiernych. I o to właśnie chodziło: o sparaliżowanie obrońców strachem przed czającym się w ukryciu nieznanym przeciwnikiem.

Wtem – terkot karabinów, nie wiadomo skąd. Jeden z irackich policjantów zawył raniony. Jego koledzy rzucili się do ucieczki, rozbiegając się po sąsiednich ulicach. Po chwili w City Hall byli już sami Polacy i Bułgarzy.

Wczesnym wieczorem, zanim zapadły ciemności, zaczęło się na całego. „Kali” ujrzał, jak w stronę budynku rusza prawie 100 Arabów, strzelając z kałasznikowów i granatników. Jedni w t-shirtach i adidasach, inni w tradycyjnych białych sukmanach-diszdaszach i sandałach – wszyscy szatańsko zawzięci i odważni. Atakowali jak szaleńcy, biegnąc wprost pod lufy obrońców. Pod gradem kul padali jeden za drugim. Największe spustoszenie siały ciężkie karabiny maszynowe z wozów pancernych; ich pociski kalibru 12,7 milimetra dosłownie rozrywały atakujących na strzępy.

Pierwszy szturm załamał się; przed gmachem leżały ciała licznych zabitych, jęczeli ranni. Kaliciak postanowił wzmocnić psychicznie obrońców. Zapewnił ich, że w razie czego przybędą im na pomoc helikoptery i ewakuują z dachu. Nie była to prawda: śmigłowce byłyby zbyt narażone na ostrzał z dołu, by podjąć taką misję. Psychologiczna sztuczka chyba jednak zadziałała; wydawało się, że żołnierze poczuli się pewniej.

– Wykazywali też pomysłowość – podkreśla Kaliciak. – Wykorzystywali to, że ściany budynku były cienkie, z lichego materiału. W oknach instalowali pozorne stanowiska strzeleckie, a pod nimi wybijali otwory, z których w rzeczywistości mieli prowadzić ogień.

Gdy zapadł zmrok, rozpętało się piekło. Rebelianci walili z granatników, moździerzy – pociski co i rusz wybijały wyrwy w ścianach, spadały na dach. Terkotały kałasze. Grupy powstańców przypuszczały desperackie szturmy na budynek, dziesiątkowane ogniem Polaków. „Kali” prażył z dachu z beryla – cel, bach!... trafiony!... cel, bach!... trafiony!... cel...

W momentach oddechu organizował obronę. Wślepiał się w noktowizor, wykrzykiwał rozkazy przez radio, zgadywał, jakie kroki podejmą atakujący. Jego mózg pracował na najwyższych obrotach, jak w transie. Nagle usłyszał wizg, bardzo blisko. Huk pocisku z moździerza rozdarł powietrze. Kapitan skulił się odruchowo, w ustach poczuł krew. Był pewny, że odłamek rozharatał mu twarz. „Jak ja będę wyglądał z taką gębą?!” – przemknęło mu przez myśl.

Nie było jednak aż tak źle. W momencie eksplozji odruchowo kłapnął zębami i tylko rozgryzł sobie wargę. Odetchnął z ulgą: blizny z tego nie będzie.

W stronę prowizorycznego ogrodzenia budynku, zbudowanego z beczek wypełnionych żwirem, ruszyła nagle pędem terenowa toyota. Około 10 bojowników na pace pruło z karabinów i granatników. Bułgarzy odpowiedzieli ogniem, auto przewróciło się z hurgotem, wyrzucając rozpaczliwie machających rękami rebeliantów. Niektórzy próbowali się jeszcze podnieść, ale pociski obrońców błyskawicznie przygwoździły ich do ziemi.

Do podobnych desperackich ataków ruszały potem kolejne samochody. Zawsze z takim samym strasznym skutkiem.

Rankiem strzelanina na chwilę ucichła. „Kali” pozwolił atakującym pozbierać zabitych i rannych, których dziesiątki leżały przed gmachem. Ładowano ich na dwa wózki ciągnięte przez osiołki. Przerwa w boju nie potrwała jednak długo. Po chwili zaczęło się na nowo. Najpierw seria apeli po arabsku nadawanych przez głośniki: „poddajcie się, jesteście otoczeni, nie macie szans”. Potem ogień – z moździerzy, granatników, kałaszy, diegtariewów. Z wylotów ulic, okien budynków, dachów, minaretów, pędzących furgonetek, osobowych samochodów, motocykli. Uparte, wielogodzinne próby złamania Kaliciaka i jego ludzi.

Bojownicy Muktady as-Sadra rozpętali już prawdziwe powstanie przeciw zachodnim wojskom we wszystkich irackich miastach zdominowanych przez szyitów. Kapitan o tym wiedział; dostawał na bieżąco komunikaty z Camp Lima. Droga z polskiego obozu do City Hall była już odcięta, zastawiona barykadami przez szyickich bojowników. Kaliciak zdawał sobie dobrze sprawę, że w tej sytuacji z odsieczą może być ciężko. Przygotował się na ostateczność: w razie przekroczenia przez atakujących białej linii wyrysowanej przed gmachem wszyscy żołnierze mieli uciekać na dach i tam podjąć ostatnią próbę obrony.

Szyiccy straceńcy nie ustawali w swych próbach. Jakiś bojownik wyrósł nagle jak spod ziemi przed jednym z wozów BRDM, mierząc do niego z granatnika. Dojrzał go snajper z dachu, momentalnie strzelił. Brodaty mężczyzna runął na ziemię, wypuszczając z rąk „ergierurę”. Po chwili jednak poruszył się, zaczął pełznąć w stronę upuszczonej broni, znikając jednocześnie z pola widzenia snajpera. Strzelca w wozie nagle sparaliżowało; widząc w celowniku twarz czołgającego się mężczyzny, nie był w stanie puścić morderczej serii z ciężkiego karabinu maszynowego.

– Strzelaj, kurwa! – wrzeszczał dowódca wozu, patrząc z przerażeniem, jak Arab zbliża się do granatnika.
– Rozpierdol go! Bo będzie po was! – wtórował przez radio Kaliciak.

Żołnierz ocknął się nagle z odrętwienia; cekaem plunął ogniem. Seria pocisków grubych jak kciuk rozryła ciało rebelianta. Strugi ciemnoczerwonej krwi, ochłapy ciała, drzazgi kości bryznęły na wszystkie strony.

Strzelec był w szoku, cały drżał.

„Kali” celował w dowódców przeciwnika i polecił robić to podwładnym. Osiągnęli efekt. W czasie kolejnych szturmów kilku komendantów padło i ataki na City Hall zaczęły być coraz bardziej chaotyczne. Wielkie straty wśród szturmujących podłamały też ich morale. Stracili masę zabitych i rannych, a wszystkie wściekłe szturmy rozbiły się niczym fale o skały. Gdy minęła kolejna noc, Polacy czuli się o wiele pewniej. Byli zmordowani, brudni, przepoceni, mieli dość jedzenia podłej amerykańskiej pulpy z puszek i wypróżniania się do skrzynek po amunicji. Nabrali jednak pewności siebie, przekonania, że wytrzymają na posterunku.

Szyiccy powstańcy wiedzieli już chyba, że nie uda im się zdobyć ratusza. Bój można było jednak wykorzystać jeszcze propagandowo. Przed budynkiem pojawili się meżczyźni z kamerą wideo i zaczęli nagrywać agonię jednego z leżących na ziemi młodych bojowników. Trwało to jakieś 15 minut. Polacy i Bułgarzy otworzyli wreszcie ogień, przepędzając „filmowców”. Kasety z nagraniem śmierci bohaterskiego dżihadysty spod City Hall z pewnością pojawiły się później na bazarach irackich miast.

Rankiem trzeciego dnia do ratusza nadeszła wreszcie elektryzująca wiadomość: droga do City Hall została oczyszczona, wkrótce pojawi się odsiecz. Kaliciak z pewnością mógłby dalej prowadzić obronę, ale cieszył się, że zostanie zluzowany. Marzył o prysznicu, zjedzeniu czegoś smacznego, długim, głębokim śnie. Tak jak i inni.

Powstańcy wycofywali się, opuszczali budynki wokół City Hall. Wkrótce pojawiły się przed nim pojazdy ze zmiennikami dotychczasowych obrońców. A więc koniec, udało się! Oddział utrzymał ostatni ośrodek władzy w mieście. Jego obrona miała wielkie znaczenie – nie tyle militarne, co symboliczne.

Przybył również generał Edward Gruszka. Gratulował Kaliciakowi: w pierwszym od czasów II wojny światowej dużym starciu zbrojnym polskiej armii kapitan i jego podwładni wywiązali się z zadania wzorowo. Rebelianci połamali sobie zęby na polsko-bułgarskiej obronie, tracąc prawdopodobnie około 100 zabitych i trzy razy tyle rannych. Po stronie obrońców nikt nie zginął, tylko dwóch Bułgarów odniosło rany, a paru innych żołnierzy lekkie kontuzje. We współczesnej tzw. wojnie asymetrycznej, gdzie wojska państw zachodnich mają wielką przewagę nad trzecioświatowym przeciwnikiem, dowódcy tych pierwszych starają się realizować ideał „zero strat własnych”. Nie zawsze się to udaje, ale „Kalemu” – mimo bardzo trudnej sytuacji – udało się w pełni. Zwierzchnicy mieli tego świadomość. Osiągnięciem nie było zmasakrowanie setek beznadziejnie dowodzonych, stosujących szaleńczą taktykę fanatyków. Osiągnięciem była skuteczna obrona budynku przy zerowych stratach własnych.


Marcin Szymaniak
Fighterzy. Najlepsi polscy wojownicy od Zawiszy Czarnego do komandosów z Iraku
Wydawnictwo Znak Horyzont

Fighterzy

Źródło: Wydawnictwo Znak Horyzont