PIOTR WŁOCZYK: Jak się zaczął dla pana 22 listopada 1963 r.?
GERALD BLAINE: W dniu zabójstwa prezydenta byliśmy w hotelu Texas w Fort Worth [Kennedy poleciał stamtąd kilka godzin później do nieodległego Dallas, gdzie został zamordowany – przyp. red.]. Byłem wtedy na nocnej zmianie, która kończyła się o ósmej rano. Tego poranka pani Kennedy dopytywała się o kwestie bezpieczeństwa, ponieważ niezbyt często brała udział w przejazdach kawalkady prezydenckiej. JFK tłumaczył jej, jak to będzie wyglądało. Prezydent powiedział też przy tej okazji – wiem to od Kena O’Donnella [jeden z najbliższych doradców prezydenta – przyp. red.], z którym rozmawiałem po zabójstwie: „Jeżeli ktoś chciałby mnie zabić strzałem z okna, to nikt nie będzie w stanie temu zapobiec, więc po co się tym przejmować?”. To, że te słowa padły z ust prezydenta, zostało potwierdzone przy okazji prac komisji Warrena.
Ostatni obraz JFK, jaki zapadł panu w pamięci?
Kennedy był bardzo zadowolony, gdy wyszedł wtedy rano ze swojego pokoju, ponieważ podróż do Teksasu okazała się dużo większym sukcesem, niż się tego spodziewał. Moje ostatnie wspomnienie to właśnie widok uśmiechniętego prezydenta. Następnie zeszliśmy z nim na dół, wygłosił jeszcze ostatnie przemówienie w Fort Worth, a ja wraz z innymi agentami z nocnej zmiany pojechaliśmy na lotnisko, aby polecieć do kolejnego przystanku na teksańskiej trasie – Austin, gdzie prezydent miał przylecieć tego samego dnia z Dallas.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.