Widmo atomowej zagłady

Widmo atomowej zagłady

Dodano: 
Boeing B-47B
Boeing B-47B Źródło:Wikimedia Commons
I w Moskwie, i Waszyngtonie wiedziano, że wojna może wybuchnąć z powodu błędnego odczytania intencji i działań drugiej stron. Jakie było prawdopodobieństwo nuklearnego Ragnaroku w okresie zmagań USA i ZSRS?

Spójrzmy pesymistycznie. USA i ZSRS posiadały arsenał, który mógł zniszczyć cywilizację. Opierał się on na nuklearnej triadzie: pociskach międzykontynentalnych (ICBM), pociskach wystrzeliwanych z okrętów podwodnych (SLBM) i bombowcach strategicznych. Część amerykańskich bombowców znajdowała się cały czas w powietrzu, gotowa wejść natychmiast w bój, inne stały na końcu pasa startowego zatankowane, z bombami atomowymi na pokładzie. Sowieci, być może zdając sobie sprawę z niskiej kultury technicznej obsługi naziemnej, nie ćwiczyli na co dzień lotów z bombami nuklearnymi.

Triada to broń strategiczna. Oprócz tego w obu arsenałach znajdowały się głowice taktyczne o małej mocy: w pociskach powietrze-powietrze do niszczenia zgrupowań bombowców, w torpedach, rakietach ziemia-ziemia. Pilot myśliwca przechwytującego lub kapitan okrętu podwodnego nie potrzebowali skomponowanej procedury, aby odpalić taką broń, gdyby znaleźli się w sytuacji zagrożenia. Detonacja głowicy taktycznej nie mogła zniszczyć wielkiego miasta, ale reakcja przeciwnika wściekłego z powodu zniszczenia np. dywizji mogła być nieobliczalna.

Apokaliptyczne plany

Zarówno ZSRS, jak i USA miały szczegółowe plany przeprowadzenia nuklearnego uderzenia na przeciwnika. Mogło być to uderzenie odwetowe, siłami, które przetrwałyby napaść z zaskoczenia, albo wyprzedzające w sytuacji, gdy wiemy na pewno, że wróg zaraz na nas uderzy.

Sowieckie plany światowej wojny nuklearnej znamy jedynie w zarysie. W szczegóły obfituje natomiast plan dotyczący Europy oparty na „Teorii głębokich operacji” zwany „W 7 dni do rzeki Ren”. Zakładał on, że Europę Zachodnią trzeba będzie potraktować taktyczną bronią nuklearną, rozstrzygającą bitwy, ale nie całą wojnę.

W USA kolejne plany wojny nuklearnej z Sowietami zwano SIOP – Single Integrated Operation Plan. Zawierały one listy celów w ZSRS: bazy ICBM-ów, bazy okrętów podwodnych, centra decyzyjne, kluczowe zakłady przemysłowe. Na ternie Moskwy celów znajdowało się aż kilkadziesiąt. „Dla pewności” każdy miał być niszczony kilkoma ładunkami nuklearnymi. Szacowano, że w wojnie nuklearnej po każdej stornie zginąć może ponad 100 mln ludzi.

Po obu stronach siedzieli generałowie przekonani, że wojnę nuklearną da się wygrać, jeśli zada się cios wyprzedzający. W Pentagonie byli to zwłaszcza Curtis LeMay i Thomas S. Power, kolejni dowódcy Strategic Air Command (Dowództwa Lotnictwa Strategicznego). Power wrzasnął kiedyś na cywilnego eksperta: „Jeśli wojnę przetrwa dwóch Amerykanów i jeden Rosjanin, to oznacza, że wygraliśmy!”. Po stronie sowieckiej marszałek Budionny zaraz na początku konfrontacji z USA grzmiał, że byłych sojuszników „trzeba było zaraz po zajęciu Berlina ciąć szablą od głowy do dupy”. W Moskwie gorącymi propagatorami uderzania wyprzedzającego byli marszałkowie Andriej Greczko i Pawieł Rotmistrow. Dla jastrzębi po obu stronach broń nuklearna była takim samym narzędziem jak czołg czy haubica.

Artykuł został opublikowany w 2/2024 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.

Autor: Jakub Ostromęcki