Osiemdziesiąt lat temu, 8 marca 1944 r., w Warszawie urodził się Waldemar Łysiak, pisarz i publicysta, autor ponad 50 książek, w tym wielu bestsellerów, znawca epoki napoleońskiej, bibliofil, architekt o bardzo wyraźnych poglądach politycznych, swoimi wypowiedziami bulwersujący opinię publiczną, co przysparza mu zarówno zaprzysięgłych zwolenników, jak i zaciętych nieprzyjaciół. Deklaruje się jako konserwatysta, zwolennik myśli prawicowej, polski patriota i katolik. Przez lata swojej działalności publicystycznej zamieszczał artykuły i felietony na łamach m.in. „Najwyższego Czasu”, „Gazety Polskiej”, „Tygodnika Solidarność” i „Do Rzeczy” (w latach 2013–2020).
Ostatnimi czasy wzbudził powszechne oburzenie, nader sceptycznie odnosząc się do nagle rozkwitłej przyjaźni polsko-ukraińskiej. Zebrał liczne inwektywy, bezsensownie zarzucono mu proputinowskość, nie zważając, co na ten temat i inne pisał wcześniej. A przypomnę tu tylko jego graniczące wtedy z szaleństwem zakwestionowanie naszego stanowiska wobec konfliktu bałkańskiego, gdy odgórnie zarządzono współczucie dla muzułmanów z Albanii i poparcie dla Amerykanów bezmyślnie bombardujących chrześcijańską Serbię. A Łysiak uczynił to publicznie, i to w programie (uwaga, uwaga!) Moniki Olejnik.
Gdy zaczął krytycznie pisać o Lechu Wałęsie, Andrzeju Wajdzie, Tomaszu Lisie, a zwłaszcza o Adamie Michniku, „Gazeta Wyborcza” nazwała go „Lepperem polskiej literatury i publicystyki” (Antoni Pawlak), „baronem Münchhausenem IV RP” (Wojciech Czuchnowski), zazwyczaj jednak ograniczając się albo do „gumkowania” nazwiska pisarza przy każdej okazji, albo do cytowania lapidarnej opinii Adama Michnika, którego zdaniem Łysiak to „trzeciorzędny grafoman”.
Bandyci z bandytami
Niechęć Salonu Warszawskiego, którego organem jest od lat „Gazeta Wyborcza”, pisarz tłumaczył tak: „Z mojego punktu widzenia cała III Rzeczpospolita stoi na głowie od samego początku, od dwudziestu lat. Z tej prostej przyczyny, że zbudowana została przez układ okrągłostołowy, bardzo nieczysty. Tam usiadły do rozmów dwie siły, niby opozycyjne wobec siebie, esbecja i tzw. konstruktywna opozycja, czyli opozycja KOR-owska, to, co ja nazywam michnikowszczyzną, Salonem czy udecją. Przez lata osiemdziesiąte te dwie lewicowe frakcje walczyły ze sobą o żłób. I pod koniec dziewiątej dekady zeszłego wieku postanowiły się dogadać. O takich opiniach jak moje mówi się często »oszołomstwo«, »spiskowa teoria dziejów« i opowiada, że prawda o zaraniu III RP leży gdzieś pośrodku. Otóż nie, ktoś ładnie powiedział, że prawda nie leży po żadnym środku, tylko prawda leży tam, gdzie leży. Więc prawda jest taka, że dogadali się bandyci z bandytami: »My wam oddajemy władzę polityczną, a wy nam cały majątek tego kraju«. I ten system trwa. Jarosław Kaczyński mówi wiele głupstw, ale czasami zdarza mu się powiedzieć czystą prawdę. I to mu się zdarzyło, gdy powiedział o kondominium rosyjsko-niemieckim. Całkowicie się z tym zdaniem zgadzam. Zresztą, innymi słowy, piszę o tym od dwudziestu lat w swoich publicystycznych książkach, za które jestem przez Salon flekowany”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.