Pruskie trąbki Kamali
  • Grzegorz JaniszewskiAutor:Grzegorz Janiszewski

Pruskie trąbki Kamali

Dodano: 
"Jeszcze Polska nie zginęła - Gravelotte 1870. Mal. Wojciech Kossak
"Jeszcze Polska nie zginęła - Gravelotte 1870. Mal. Wojciech Kossak Źródło: Wikimedia Commons
Sztab walczącej o prezydenturę w USA Kamali Harris wypuścił ostatnio spot bezpośrednio nawiązujący do historii Polski. Rozpoczyna go zdjęcie trębacza w rogatywce, który wygrywa melodię na tle Sukiennic. Głos zza kadru przekonuje, że tak jak podczas inwazji Mongołów w 1240 r., „kochający wolność” Polacy i Ukraińcy również dzisiaj ostrzegają przed zagrożeniem ze wschodu. Bardzo przypomina to wydarzenia, które miały już miejsce w naszej przeszłości.

Wojna francusko-pruska z lat 1870-1871 umożliwiła zjednoczenie Niemiec i otwarła drogę do ich hegemonii w Europie. W wojnie wzięło udział około 80 tys. polskich rekrutów z Wielkopolski, Pomorza i Śląska. Ówczesny system poboru terytorialnego sprawiał, że w pułkach większość żołnierzy pochodziła z jednego regionu. Niektóre pododdziały składały się więc prawie w całości z Polaków, często nie znających nawet dobrze języka niemieckiego.

Bartek (nie) zwycięzca

Wielu z nich nie rozumiało po co idą na wojnę i o co mają walczyć. Wielu zdawało sobie sprawę, że walczą z Francją, czyli jedną z niewielu orędowniczek sprawy polskiej. Wygrana Prus i sprzymierzonych z nimi państw niemieckich oddalała zaś i tak niewielkie szanse na niepodległość Polski.

Niektórzy Polacy dawali się oczywiście ponieść szałowi bitewnych uniesień, ale w większości zapał do bicia Francuzów był wśród nich niewielki. Prusacy imali się więc różnych sposobów, żeby go pobudzić. Podczas kilku bitew, m.in. w decydującej o przebiegu wojny bitwie pod Gravelotte, pruskie orkiestry wojskowe grały idącym do ataku Polakom „Mazurka Dąbrowskiego”, oszukańczo zagrzewając ich do walki.

Melodia „Mazurka” była Polakom doskonale znana. Wojny napoleońskie przeorały społeczną świadomość, również w niższych warstwach społecznych. Chwalebne czyny i udział w wielkich zwycięstwach ojców i dziadków miło łechtało ambicje Polaków i jeszcze długo było wspominane, nawet w chłopskich chatach.

Sytuację pod Gravelottę dobrze oddał Wojciech Kossak na swoim obrazie„Jeszcze Polska nie zginęła”. Na drugim planie widać idących pod gradem kul do ataku żołnierzy, pewnie w większości Polaków. Na pierwszym, pułkowa orkiestra gra „Mazurka Dąbrowskiego”. Muzykantami, bezpiecznie schowanymi za wysokim murem dyryguje z triumfalną miną dobrze odżywiony kapelmistrz. Pod murem samotny żołnierz – prawdopodobnie również Polak – spogląda na tą scenę z miną Stańczyka, opatrując sobie ranę, którą odniósł w boju.

W. Kossak, Bitwa pod Étoges - Odwrót Blüchera po bitwie pod Champaubert

Wojciech Kossak sam w pewnym okresie swojej kariery, za namową Wilhelma II, którego stał się ulubieńcem, przebywał w Berlinie, malując obrazy mające chwalić zwycięstwa pruskiego oręża. W rzeczywistości z polską przekorą malował sceny niezbyt dla niego chwalebne, jak odwroty Bluchera w „Bitwie pod Étoges” i pod Montmirail. Oglądając ten drugi obraz cesarzowa Augusta miała nawet powiedzieć, że jest on „malowany w prezencie dla dragonów francuskich i szwoleżerów polskich, a nie piechoty pruskiej”. Malarz za te napoleońskie pochwały dostał nawet krzyż Legii Honorowej. Z Berlina wyjechał po słowach Wilhelma o „świętej wojnie z polską bezczelnością i sarmacką butą” wygłoszonych po wydarzeniach wrzesińskich, podczas otwarcia odrestaurowanego zamku w Malborku w 1902 r.

Polski punkt widzenia

Polacy, zwłaszcza ci, którzy posłuchali pruskich trąbek i z ochotą bili Francuzów, wkrótce przekonali się, jak fałszywe to były wezwania. Doskonale opisał to w „Bartku Zwycięzcy” Henryk Sienkiewicz. Zawód z polskiego, narodowego punktu widzenia był całkiem słuszny.

Jednak z punktu widzenia bardziej globalnego i odrzucającego typową dla Sienkiewicza naiwno-idylliczną narrację, wyglądało to już nieco inaczej. Po zjednoczeniu Niemiec Polacy pod zaborem pruskim stali się mieszkańcami światowej potęgi. Szybki rozwój Niemiec, który nastąpił po zjednoczeniu spowodował, że cywilizacyjnie i majątkowo wyprzedzili rodaków z pozostałych zaborów o kilka długości. W międzywojniu do Wielkopolski przywożono wycieczki rolników z innych części Polski, żeby zapoznawać ich z tajnikami nowoczesnej uprawy ziemi i hodowli świń.

Oczywiście prześladowani przez Niemców za samo bycie Polakami, nie mogli nawet marzyć o wolnościach, jakimi cieszyli się mieszkańcy zaboru austriackiego. Trzeba jednak pamiętać, że Niemcy były państwem prawa, którego możliwości były mocno ograniczone. W procesie będącym pokłosiem sprawy Dzieci Wrzesińskich, najsurowszym wyrokiem było 2,5 roku więzienia dla Nepomuceny Piaseckiej, która zresztą po jego zapadnięciu uciekła do zaboru austriackiego i nigdy nie trafiła do więzienia. Inni oskarżeni dostali po kilka miesięcy więzienia – w tamtych czasach kary dosyć surowe, ale nie niezwykłe w podobnych wypadkach. Do wozu Drzymały codziennie przychodził żandarm, mierząc, czy został on przesunięty, ale nie mógł zrobić wiele więcej. Obie te sprawy były zresztą kompletną kompromitacją niemieckiego państwa na arenie międzynarodowej i wzmocniły tylko solidarność Polaków.

W Rosji, której granica przebiegała zaledwie 20 kilometrów na wschód od Wrześni „nie cackano się” w podobnych przypadkach. Nieposłusznych w trybie administracyjnym wysyłano po prostu na Sybir. Nieco wcześniej Kozacy rozstrzelali kilkudziesięciu podlaskich unitów, którzy nie chcieli wykonywać carskich ukazów nakazujących im przejście na prawosławie.

„Tradycyjny polski sojusznik”, czyli Francja ograniczała się zaś do gadania i szumnych zapowiedzi. Polacy, którzy brali udział w Komunie Paryskiej skompromitowali na lata polski ruch niepodległościowy.

Polacy gotowi na powstanie

Porównania takie przychodzą na myśl, widząc ów spot Kamali Harris, wzywający do obrony również i polskiej wolności. Adresowany głównie do kilkumilionowej amerykańskiej Polonii, której decyzje mogą zdecydować o wyniku wyborów, słusznie budzi emocje również w Polsce.

Zwłaszcza w obliczu nastrojów, które ostatnio panują w części polskiego społeczeństwa. Pandemia, a potem wojna na Ukrainie spowodowały ferment, który zachwiał tradycyjnymi przekonaniami i spowodował refleksję na temat miejsca i roli Polski i Polaków w świecie.

Czytając wielu publicystów i przeglądając wpisy użytkowników mediów społecznościowych – zwłaszcza lokujących się po prawej stronie – można odnieść wrażenie, że czas już na kolejne polskie powstanie. Jego przyczyny mogą być różne. Całkiem błahe, jak zadekretowane przez Unię butelki z przytwierdzonymi do nich nakrętkami. Nie da się z nich pić w tradycyjny, wolnościowy sposób. Przez poważniejsze, jak duszący rolników i dręczący obywateli wysokimi cenami energii Zielony Ład, czy zalewajacą Europę powódź emigrantów. Aż po egzystencjalne, jak wprost zagrażająca narodowej tożsamości ideologia gender i LGBT. Do tego dochodzą agresywne działania Stanów Zjednoczonych, które z gwaranta polskiej niepodległości stają się podżegaczem wojennym, wciągającym świat na skraj atomowej wojny i popychającym Polaków do walki za anglosaskie interesy. Ukraińcy, jeszcze niedawno bezbronne ofiary Putina, których Polacy masowo przyjmowali pod własnym dachem, dzisiaj stają się symbolem cwaniactwa i żerowania na cudzej, ciężkiej pracy i osiągnięciach, na które latami pracowali ich zachodni sąsiedzi.

Polska przekora

Za takie postrzeganie rzeczywistości odpowiedzialna jest pewnie w znacznej mierze polska przekora. Reakcja większej części społeczeństwa, czyli potomków chłopów pańszczyźnianych, którym przez setki lat dziedzic i pleban wpierali jedynie słuszne zasady i mądrości, nie mogła być inna. Swoją rolę odgrywają też obce podszepty. Jak zwykle celnie ujął to Jacek Sokołowski, piszący na X jako Easy Rider: „Na Ukrainie to Rosja może i wojnę przegrywa, ale za to w Polsce idzie jej całkiem nieźle”. Polakom wreszcie prawdopodobnie znudził się nigdy wcześniej niewidziany dobrobyt, jakiego doświadczyła Polska w ciągu 20 lat członkostwa w Unii Europejskiej i potrzebują odmiany i akcji, które zaspokoją ich potrzebę walki z jakimś ciemiężcą.

W polskiej martyrologii powstańczej wiele miejsca poświęca się szansom powodzenia, jakie miały kolejne polskie zrywy. Równie ważne są poniesione ofiary. Mogą one służyć zarówno do ukazywania heroiczności narodu, jak i do wezwań, aby nigdy więcej do nich nie doszło. Zaskakująco mało miejsca natomiast poświęca się hipotetycznej analizie sytuacji po powstaniu udanym.

Czy naprawdę miniaturowe Królestwo Kongresowe jako niepodległe państwo potrafiłoby się utrzymać na mapie Europy po wygranej wojnie z Rosją? Zaledwie 15 lat po Kongresie Wiedeńskim, którego było dzieckiem, gdzie największe europejskie potęgi zdecydowały o nowym podziale kontynentu? Podziale stworzonym po ćwierćwieczu rewolucyjnego i napoleońskiego „zamętu”, w którym Polacy – po Francuzach – odgrywali najaktywniejszą rolę? Czy uzbrojeni w dubeltówki i skałkowe karabiny po dziadku (o tzw. drągalierach nie wspominając) powstańcy styczniowi, gdyby jakimś cudem zmusili Rosjan do wycofania się, nie ulegliby armatom Kruppa i karabinom Dreysego, którymi Prusacy kilka lat później rozstrzeliwali zamożnych Duńczyków i uważanych za światową potęgą Francuzów? Pytania to oczywiście retoryczne.

Jednak podobne warto zadawać sobie i dzisiaj. Czy Polska naprawdę skorzysta na wyjściu z Unii, odrzucając jej „wszystkie dziadostwa” z Zielonym Ładem na czele? Tracąc rynki zbytu i zmuszona do ich ponownego mozolnego zdobywania produktami natychmiast obłożonymi jakimś ekologicznym cłem, z powodu wyprodukowania ich przy udziale taniego, polskiego węgla? Czy polskie elity zdolne są do niezbędnego w takim wypadku lawirowania między światowymi potęgami, nie narażając państwa na utratę niepodległości, a przynajmniej na „finlandyzację”? Czy większym zagrożeniem dla narodowej tożsamości jest nihilistyczna totalitarna ideologia narzucana siłą przez chcących zmienić obecny światowy porządek, czy też agresywna lewicowa, której recepcja jednak zależy głównie od nas samych? Kto będzie pracował na emerytury Polaków, którzy nie chcą mieć dzieci, przy lecących na łeb na szyję statystykach demograficznych?

Co wynieść?

Z niemieckiego zaboru – przynajmniej Wielkopolanie – wynieśli dużo. Nie tylko materialnie. Powstanie wielkopolskie w dużej mierze udało się dzięki tysiącom służących w niemieckich armiach żołnierzy. Niemcy zwykle nie dopuszczali ich do wyższych stanowisk, ale byli na tyle głupi, żeby pozwalać im masowo na pełnienie funkcji feldwebelleutnantów i zastępców oficerów w braku własnych dowódców, masowo ginących na wojnie. Kiedy niemieckie imperium załamało się, były to gotowe kadry do objęcia dowodzenia powstańczymi oddziałami z szeregami wypełnionymi weteranami Wielkiej Wojny, którzy spędzili ją w najskuteczniejszej armii świata.

Prześmiewcy z Kongresówki i Galicji twierdzili później, że nie jest sztuką wygrać powstanie, kiedy jest to możliwe. Zapominając, że najważniejsze to jednak wybrać najwłaściwszy moment. Nie trzeba się wtedy martwić nie tylko o wygraną, ale i co dalej, jeżeli się ona zdarzy. Na kolejne polskie powstanie jeszcze nie pora. A trąbka ze spotu Kamali Harris, to nie to samo co pruskie trąbki spod Gravelotte. To tylko zwykłe wyborcze zagranie, mające skłonić amerykańską Polonię do głosowania na Demokratów.

Źródło: DoRzeczy.pl