"Moi" ze Smoleńska
  • Ryszard CzarneckiAutor:Ryszard Czarnecki

"Moi" ze Smoleńska

Dodano: 
Obchody rocznicy katastrofy smoleńskiej - Pałac Prezydencki
Obchody rocznicy katastrofy smoleńskiej - Pałac Prezydencki Źródło: PAP / Archiwum
Do tej pory, a minęło już piętnaście lat, nie skasowałem żadnego numeru telefonu należącego do blisko trzydziestu moich przyjaciół, kolegów i znajomych,którzy zginęli w Rosji, choć na ziemi przez wieki polskiej.

To, że nie skasowałem żadnego nazwiska i telefonu było zamierzone. Czasem wpadam w mojej "komórce" na nazwisko kogoś, kto poległ wtedy na służbie Rzeczypospolitej pod Smoleńskiem. Wspominam. Polska to ludzie. Rzeczypospolita bogata jest ludźmi, osobistościami. Dziś o nich napiszę. Przynajmniej o niektórych.

Pierwszy Obywatel. Prezydent nie trzymał dystansu, szybko przechodził na "ty". Słuchanie jego rozważań o historii Polski, wyliczanek, ilu ministrów-Polaków było w rządach CK Austro-Węgier było przyjemnością. Był politykiem z wizją, ale też ciekawym człowiekiem. Miał urok i taki pozytywny urok na ludzi rzucał.

Pierwsza dama. Ciepły uśmiech. Klasa. Elegancja. Sprawiała, że goście Pałacu też się częściej uśmiechali. Miała wśród polityków swoje sympatie, ale też antypatie- i tym ostatnim też potrafiła dawać wyraz. Niektórzy starali się wykorzystać jej dobre serce. O nich nie chcę pisać, choć funkcjonują w naszym życiu publicznym.

Prezydent Ryszard Kaczorowski. Poznałem go 22 lata przed tragedią pod Smoleńskiem. Jako 20-latek, uczestnik antysowieckiej konspiracji skazany przez ZSRR na karę śmierci. Wyrok z 1940 roku w jakimś sensie został zrealizowany 70 lat później. Koło historii się domknęło. Człowiek, którego nie rozstrzelano w sowieckim więzieniu, człowiek który nie sczezł na Kołymie, człowiek, który nie zginął pod Monte Casino (choć stracił tam częściowo słuch)- może właśnie dlatego był niemal zawsze uśmiechnięty i pogodny. Nieraz gościłem w jego londyńskim domu przy 32. Anson Road, niedaleko stacji metra Willesden Green. Był typem „staroświeckiego patrioty” by użyć terminologii Romana Dmowskiego. Idealista, ale nie naiwny. Typ przedwojennego dżentelmena. Miał powiedzenie – komentarz do różnych politycznych zdrad lub gdy po prostu zawodził się na ludziach: „Na wojnie, jak to na wojnie: czasem strzelają w plecy”. Dom, w którym mieszkał został przez córki sprzedany, a ja do dziś pamiętam numer telefonu stacjonarnego pod który dzwoniłem najpierw do ministra do spraw krajowych w Rządzie RP na Uchodźstwie, a potem Prezydenta Rzeczpospolitej – 452 51 94. Aha, namiętnie grał w Totolotka. Bez większego powodzenia. Gdy mu perswadowano, po co to robi,skoro jakoś nie ma szczęścia i nie wygrywa odpowiadał obruszony: „Co? Ja nie mam szczęścia? Uniknąłem kary śmierci, nie umarłem na zesłaniu, nie zginąłem w armii Andersa, mając 70 lat zostałem prezydentem i ja nie mam szczęścia?" Darzył mnie podobnie,jak jego żona Karolina sporą sympatią. Był dyplomatą, który potrafił mówić prosto z mostu, jak choćby krytykując masonerię. Pełnił różne funkcje publiczne, ale zawsze przede wszystkim czuł się harcerzem...

Grażyna Gęsicka. Szef Klubu Parlamentarnego PiS decyzją Jarosława Kaczyńskiego, co wcale niełatwo i nieszybko można było przeprowadzić. Silna osobowość. Potrafiła do upadłego walczyć o swoje zdanie, tocząc choćby długotrwałe batalie z wicepremier Zytą Gilowską. Piekielnie pracowita. Zawsze merytorycznie przygotowana. Miała nieczęstą w świecie polityki umiejętność słuchania innych.

Przemysław Gosiewski. ‘Metr Sevres” piekielnej pracowitości. Świetnie zorganizowany. Ziemię Swiętokrzyską uważaną przez lata za politycznie „czerwoną" on, chłopak z Gdańska uczynił bastionem PiS. Potrafił walczyć o swoje. Po przejściu do opozycji świetnie się realizował jako szef Klubu Parlamentarnego PiS.

Mariusz Handzlik. Wiceminister w Kancelarii Prezydenta RP. Dyplomata mający rozległe kontakty, w tym także w służbach. Dobrze czuł Wschód. Towarzyski. Trochę typ biesiadnika- Sarmaty. Zapamiętam debaty z nim w dalekim, a jednocześnie bliskim Tibilisi o polskiej polityce wschodniej.

Maciej Płażyński. Były Marszałek Sejmu RP, a wówczas prezes Wspólnoty Polskiej. Fajny człowiek, dobry kolega, otwarty umysł. Polityk "mało polityczny", bez inklinacji do partyjnych gierek. Wierny sobie. Właśnie dlatego mówił,co myślał. Choć był jednym z „trzech tenorów” Platformy Obywatelskiej zawiódł się na Platformie, a zwłaszcza na Tusku – i odszedł. Wierny w przyjaźniach. Do dziś pamiętam dyskusje z nim w których nie czuło się, że – tak jak wielu innych polityków- jest przekonany wyłącznie do swoich racji. Jako prezes Wspólnoty Polskiej był ojcem wielkiego projektu repatriacji Polaków ze Wschodu: państwo polskie w tej kwestii zawiodło, ale Maciej nie. Do dziś pamiętam jak odbierał mnie z najstarszym synem Jakubem z gdańskiego Dworca Głównego i razem jechaliśmy na mecz piłkarski Lechia Gdańsk- Znicz Pruszków. Futbol też był jego pasją. Nie zapomnę, jak graliśmy razem w reprezentacji polskiego Sejmu z Bundestagiem w Berlinie: Niemcy,jak to Niemcy oszukali, bo wystawili do składu nie – parlamentarzystów (zawodowy bramkarz obronił mój rzut karny...), ale to Maciej strzelił honorowego gola.

Może warto napisać też o innych „ludziach Smoleńska”? Może trzeba?

Źródło: DoRzeczy.pl