Niemcy do wspólnoty Europy Zachodniej wjechali poniekąd na gapę. Większość germańskich plemion oparła się podbojowi Imperium Rzymskiego. Czasami, jak w Lesie Teutoburskim dając rzymskim legionistom potężnego łupnia. Granica cywilizacji i barbarzyństwa aż do upadku cesarstwa niezmiennie trwała na Renie. Mieszkający na wschód od tej rzeki protoplaści późniejszych Niemców nie korzystali więc zanadto z dobrodziejstw kontaktu z wysoce rozwiniętą rzymską kulturą, sztuką, prawem i szerzącym się szybko chrześcijaństwem.
Było to jednym z powodów, dla których przez wieki niemiecka kultura i społeczeństwo rozwijały się dwutorowo. Z jednej strony uporządkowane życie arystokracji, bogatego mieszczaństwa, urzędników, uczonych w wielkich miastach i bogatych chłopów. Z drugiej: codzienne zmagania prostego ludu. Ledwo wiążący koniec z końcem, swoich niepowodzeń upatrywał, w magii płonących na polach upiorów – Feuermannów i wychodzących z grobów Wiedergängerów. Zwykły człowiek czuł pierwotny, nieskrępowany związek z naturą, kosmosem i magią, rugowany przez chrześcijaństwo, naukę i cywilizację.
Wyższa kultura wspaniale się rozwijała dzięki bogatym mecenasom. Niska pozostawała w ukryciu, przekazywana z pokolenia na pokolenie między innymi w bajkach i ludowych opowieściach. Niemcy co jakiś czas doznawali narodowych przebudzeń, próbując wrócić do swoich korzeni. Odrzucali wtedy powłokę, którą okryła ich nowoczesna cywilizacja i chrześcijaństwo, kierując się do dawnych, plemiennych i barbarzyńskich zwyczajów i tradycji.
Inne narody spoza rzymskiego limesu, jak Szkoci czy Skandynawowie, też długo pielęgnowali swoje barbarzyńskie tradycje i opowieści. Nigdy jednak nie byli tak potężni, jak zjednoczeni Niemcy. Kiedy – jak ujął to Heinrich Heine – w Niemczech „łamał się krzyż”, miało to dla Europy i świata opłakane skutki. Pół biedy, kiedy pradawnych korzeni szukali niemieccy romantycy na początku XIX w., żeby zjednoczyć naród przeciwko Napoleonowi. Jednak do germańskości nawiązywali później mocarstwowi politycy przy końcu stulecia, którzy torowali drogę wilhelmińskiemu ekspansjonizmowi zakończonemu I wojną światową. Pełnymi garściami czerpali z niej wreszcie naziści, szukając narodowego spoiwa i siły dla rewolucyjnych przekształceń, którym mieli zamiar poddać Niemcy. Prawdziwy, germański duch mógł stawić czoła Żydom, liberalizmowi i demokracji.
Nie tylko folklor
Wspólną cechą tych ruchów, nazywanych „Völkisch”, był zwrot ku ludowości i naturze. Ideałem był niemiecki chłop, czerpiący siłę i zarobek z ojczystej ziemi. Inni członkowie społeczeństwa – burżuazja, kupcy czy rosnący w siłę robotnicy byli pożądani, ale tylko jeśli tworzyli uporządkowaną i podległą władcy organizację, na wzór średniowiecznych gildii. Pozostali – jak komunizujący, wykorzeniony ze wsi proletariat, czy wyzyskujący chłopów Żydzi byli wrogami. Chwalebna germańska przeszłość, zniszczona przez chrześcijaństwo, miała zostać przywrócona i dostosowana do potrzeb ruchu również dzięki okultyzmowi i magicznym praktykom.
„Völkisch” stało się wehikułem, który łączył człowieka z kosmosem, z „wyższymi stanami świadomości” i „rzeczywistości”. Przez odniesienia do ludowości i wiejskości, zagubiony nowoczesny człowiek mógł oderwać się od miasta i maszyn, odzyskać kontakt z naturą i zakorzenić się w prawdziwym świecie. Tylko tak mógł odzyskać swoją indywidualność i własną ekspresję.
Na początku XIX w. prądy te zaczęły przekształcać się w naukową dziedzinę nazywaną Volkskunde. Bracia Grimm systematycznie zbierali niemieckie bajki i opowieści, szukając wspólnych motywów łączących podzielone Niemcy. Inspiracji w „Völkisch” szukali Goethe i Herder, krytykując dziewiętnastowieczną industrializację i urbanizację, zabijające prawdziwego, niemieckiego ducha.
Wiejski nauczyciel na tropie
W całym kraju powstawały katedry z uczonymi zajmującymi się nie tylko niemieckimi legendami, ale też socjologią i antropologią. Jednym z najwybitniejszych badaczy tego nurtu był Will Erich Peuckert, urodzony w 1895 r. w Töppendorf – dzisiejszej wiosce Gonczary w pobliżu Lwówka Śląskiego, w rodzinie listonosza. Uczył się w preparandzie w Kowarach i w seminarium nauczycielskim w Bolesławcu. Po wybuchu I wojny światowej został powołany do wojska i służył w służbie meteorologicznej cesarskich sił powietrznych. Kiedy został ranny, na rekonwalescencje trafił do Świeradowa Zdroju. Zauroczony okolicą, w 1916 r. został wiejskim nauczycielem w położonej niedaleko, na Hali Izerskiej, odludnej wiosce Groß-Iser.
Tam zainteresował się przeszłością regionu, trafiając na wyryte w skałach znaki Walonów – średniowiecznych poszukiwaczy złota, rud metali i kamieni szlachetnych. Czytając walońskie zapiski przechowywane w okolicznych osadach potrafił nawet wypłukiwać złoto z górskich potoków. Nie wzbogacił się przy tym, zainteresował się jednak miejscowymi ludowymi podaniami i legendami. Z czasem stał się jednym z największych ich zbieraczy i znawców. Chętnie słuchali tych opowieści osiedli w okolicach Szklarskiej Poręby członkowie bohemy artystycznej, którzy później wykorzystywali je w swoich dziełach. Peuckert opowiadał im m.in. o legendarnym schronisku górskim Michelsbaude, które w ciągu ponad stu lat działalności gościło wielu przemierzających Góry Izerskie i Kakkonosze gości, w tym Johna Quincy’ego Adamsa i Kaspara Davida Friedricha. Wówczas nie było już po nim śladu, ale Peuckert poznał ostatniego właściciela budy „Baudena – Roberta” i słuchał snutych przez niego opowieści.
Inny pisarz ze Szklarskiej Poręby, Gerhart Pohl, tak opisywał Peuckerta „Na zewnątrz kawał belfra (powiedziałbym to o nim nawet bez bliższej znajomości), lecz o wiele mądrzejszy od większości z nich – kawał śląskiego huncwota, setnego i krewkiego Ślązaka, silnie zakorzenionego w ojczystej ziemi, otoczonego zapachem legend, bajek i powiastek, że zaprawdę można by mniemać, iż jest to jakaś nowa, przebiegła transformacja Pana Liczyrzepy”. Opinia z pewnością przesadzona, chociaż Peuckert szybko zaczął wyrastać ponad swoje środowisko i posadę wiejskiego nauczyciela.
W 1924 r. wydał „Schlesiesche Sagen" (Legendy Śląskie), w 1926 „Die Sagen vom Berggeist Rübezahl” (Legendy o karkonoskim Duchu Gór), a w 1932 r zbiór około 300 bajek „Schlesiens deutsche Märchen” (Niemieckie bajki Śląska).W latach 1922-1927 studiował historię Niemiec, germanistykę, prehistorię, ludoznawstwo i etnologię na Uniwersytecie we Wrocławiu, gdzie w 1928 r. obronił doktorat. Jego praca dotyczyła siedemnastowiecznego śląskiego mistyka Adama Franckenberga, opisując jednocześnie szerzej liczne wtedy śląskie ruchy mistyczne. Rok później wydał książkę „Walen und Wenediger” (Walonowie i Wenecjanie) traktujące o walońskiej eksploracji Karkonoszy i Gór Izerskich w średniowieczu.
Bajki, magia i naziści
Od 1929 do 1932 r. pracował jako wykładowca w Wyższej Szkole Pedagogicznej i w Instytucie Niemieckim Uniwersytetu we Wrocławiu. W 1932 r. został habilitowany na Uniwersytecie Wrocławskim na podstawie pracy „Zwölf Sibyllen Weissagungen”. Był już wtedy uznawany za jednego z najwybitniejszych badaczy europejskiego folkloru, ludowych podań i baśni. Trzy lata później z powodu „niesolidności politycznej” został usunięty z uniwersytetu przez nazistowskie władze. Osiedlił się wtedy we wsi Haasel (dzisiejsza Leszczyna) niedaleko Złotoryi, dzieląc czas między nauczaniem w wiejskiej szkole a pracę badawczą i pisarską. Pisał niezwykle dużo, m.in. biografie braci Grimm, Angelusa Silesiusa, Paracelsusa, Mikołaja Kopernika i Sebastiana Francke. W tym czasie rozwijał też swoje zainteresowanie wiedzą tajemną. Oprócz licznych artykułów i pomniejszych opracowań powstała wówczas m.in. „Pansophie”, będąca ukoronowaniem badań Peuckerta na ten temat. Oprócz tego pisał lżejsze książki beletrystyczne, jednak zwykle były one średniego lotu. Napisał też wtedy wzbogaconą o ludowe motywy historię Śląska – „Schwarzer Adler unterem Silbermond – Biographie Schlesiens”.
Książki te nie były objęte cenzurą i wydawane. Sam Peuckert, mimo że był przeciwnikiem nazistów, nie był przez nich niepokojony, oprócz wydanego w 1942 r. zakazu publikowania recenzji jego książek. W Haasel przebywał raczej na wewnętrznej emigracji. Skończyła się ona w lutym 1945 r. Pod pobliską linię wzgórz z wygasłym wulkanem Ostrzycą, podeszli Sowieci. Niemcy urządzili tam linię fortyfikacji, której bronili do maja 1945 r. Peuckert tak później opisał tamte przeżycia: „12 lutego 1945 r. musieliśmy uciekać przed Rosjanami wkraczającymi do Złotoryi i Wilkowa, i przed bitwą, która miała się stoczyć o pierwsze szczyty naszego przedgórza. Miejscowość Trupień, położona w lesie na południe od Leszczyny, była szturmowana siedmiokrotnie; część starszych ludzi spłonęła w stodołach, inni zginęli przed górami, a my, moja żona i ja, przebiliśmy się wtedy do lasu, każde z jednym plecakiem, a w nich tkwił cały nasz dobytek: chleb, reszta pieczeni świątecznej i nędzny tłumoczek bielizny; za nami zostało wszystko; dom, gospodarstwo, meble i piętnaście tysięcy książek i manuskryptów”. Ogromny ich zbiór jeszcze przez kilka lat znajdowały się w stodole, przerobionej na bibliotekę. Potem polski osadnik z obawy przed pożarem wywiózł je do lasu, gdzie sczezły.
Peuckert swoją ucieczkę z Dolnego Śląska zakończył w Göttingen. Objął tam jedyną w Zachodnich Niemczech katedrę etnologii i historii duchowości, którą kierował w latach 1946-1960. Był jednym z niewielu badaczy niemieckiej ludowości, którym pozwolono kontynuować pracę. Pozostali, prawie jak jeden mąż, nie tylko jednoznacznie opowiedzieli się za nazizmem, ale też gorliwie swoimi badaniami wspierali reżim. Naziści z kolei chętnie wykorzystywać ich wyniki, twierdząc, że „Völkisch” to prawdziwa, niemiecka kultura, pozbawiona obcych naleciałości.
Zapomnieć o przeszłości, produkować samochody, oglądać seriale
Między innymi z tego względu badania takie nie były przychylnie widziane przez władze bońskiej republiki. Pod amerykańskim nadzorem Niemcy mieli się zająć odbudową państwa i gospodarki, robieniem pieniędzy i niewyszukaną rozrywką, żeby nie przychodziły im więcej do głowy myśli o panowaniu nad światem. Badania nad „Völkisch” zostały zepchnięte do niewielkiej, naukowej niszy. Sam Peuckert traktowany był raczej jako ciekawostka, wyciągnięta z zamierzchłych czasów, a nie światowej klasy naukowiec. W takim charakterze wystąpił m.in. w programie o czarownicach, wyprodukowanym przez telewizję Norddeutscher Rundfunk pod koniec lat 60. Powtórzył wtedy swój eksperyment sprzed czterdziestu laty, kiedy to natarł się wyprodukowanym na podstawie średniowiecznego przepisu eliksirem latania.
Ostateczny cios badaniom nad „Völkisch” zadała dominująca w niemieckich naukach społecznych tzw. szkoła frankfurcka. Jej przedstawiciele niszczyli i demonizowali wszystko, co w niemieckiej kulturze i społeczeństwie było irracjonalne i romantyczne. Peuckert był przemilczany i traktowany jako „profesor od bajek i czarownic”. Niemieckie demony ostatecznie miały zostać wysłane do Helheimu – części germańskiego piekła przeznaczonej dla tych, którzy nie umarli chwalebną śmiercią. Być może nieoficjalny zakaz badań volkistowskich spowodował, że Peuckert zajął się wtedy głównie właśnie bajkami. Ukazały się wówczas opracowane prze niego wydania zbiorów legend irlandzkich, bawarskich, bremeńskich i dolno-saksońskich (1964), a w 1961 r. wydany został zbiór podań europejskich
Ostatnie lata życia nie były też dla niego dobre z innych powodów. W wypadku samochodowym w 1960 r. zginął jego syn. Trzy lata później doznał udaru, po którym został częściowo sparaliżowany. Mimo tego nadal pisał, stukając jednym sprawnym palcem w klawisze maszyny do pisania. Pod koniec życia mieszkał samotnie w wiejskiej chacie w Mühltal koło Darmstadt. Zmarł w październiku 1969 r. i został pochowany w Langen koło Offenbach.
Patron, ale czego
W Polsce Will Erich Peuckert jest niezbyt znany. Próby przywrócenia pamięci o nim były dokonywane na fali odkrywania niemieckich korzeni Dolnego Śląska. Jego imię przybrała Gildia Przewodników Sudeckich, nazwano też tak szlak w Górach Izerskich. W pojawiających się opracowaniach, przeważnie z terenu Dolnego Śląska, Peuckert zwykle przedstawiany jest jako „znawca niemieckiego folkloru i bajek”, sprzeciwiający się nazizmowi. Wspomina się o jego zainteresowanie białą i czarną magią, ale zwykle w żartobliwym kontekście wysmarowania się maścią czarownic. Wydawałby się więc idealną postacią – patronem polsko – niemieckiej współpracy i pojednania.
Zwykle jednak przemilcza się, czym naprawdę zajmował się uczony. On sam podkreślał, że jego głównym przedmiotem zainsteresowania były nie folklor, bajki i ludowe opowieści, ale konflikt między tradycyjną, wiejską kulturą średniowiecza, a burżuazyjną kulturą miejską, który ukształtował współczesne Niemcy. Jednocześnie widział się jako konserwatora tej pierwszej. Z całym bagażem „Völkisch”, a zwłaszcza wiedzy tajemnej, której Peuckert w swoich pracach poświęcił o wiele więcej miejsca niż ludowej kulturze. Jego książki „Pansophie” z 1936 r. i jej dalsze części – „Gabalia” i „Das Rosenkreutz” oraz stanowiąca ich historyczne dopełnienie Die Grosse Wende i monumentalna trzytomowa praca Geheim Kulte w całości poświęcone są europejskiej ezoteryce i tajnym stowarzyszeniom. Co więcej, autor wyraźnie fascynował się tymi tematami, starając się przekazać, że w tamtych czasach myślenie magiczne było czymś normalnym, a nie zaburzeniem.
Jego spojrzenie na zmiany zachodzące nie tylko w Niemczech, ale i w całej wychodzącej ze średniowiecza Europy też jest oryginalne. Odrzuca proste podziały „reformacja – kontreformacja” czy koncepcje renesansu jako zaprzeczenia średniowiecza i odrodzenia antyku. Skupia się na niezależnym myśleniu o prądach umysłowych, które istniały w średniowieczu, a później zostały kompletnie zapomniane, albo przeinaczone przez renesansowe ich postrzeganie. Opisuje jak stare wrastały w nowe, dialektycznie tworząc nową jakość. Fascynuje się tym, jak irracjonalny i magiczny światopogląd wkomponowywał się w nadchodzącą nowoczesność, trwając i rozwijając się w nowych warunkach.
Jak sam pisał: „Widziałem rzeczy, które widziało niewielu. Widziałem Fausta i Lutra i Weigla i Paracelsusa i J.Bohme, wielkich poruszycieli niemieckiego ducha. Siedziałem z astrologami, i godzinami słuchałem alchemików, było mi dane wyczuwać magię jako prawdę” W badaniach tych przyświecało mu motto Paracelsusa – Alterius non sit, qui suus esse potest – Niechaj nie należy do innego ten, kto może należeć do siebie. Peuckert przebijał się przez gąszcze przemyśleń niemieckich autorów, które czytał w oryginałach we wrocławskiej bibliotece uniwersyteckiej, wpadając od czasu do czasu w ślepe zaułki teologiczno – filozoficzne. Podróżował meandrami, z dala od chrześcijaństwa i głównego nurtu niemieckiej kultury i filozofii. Potrafił jednak zawsze złapać prawdziwy trop. Opisuje Fausta jako archetyp niemieckiej kultury. Stąd już niedaleko do Jakuba Böhme, który pogodził wiare z rozumem, zrewolucjonizował niemiecki luteranim i znacząco wpłynął na filozofię Schopenhauera i Hegla. A to już tylko krok do nazistowskich teorii, które w wykoślawionej dialektyce potrafiły połączyć heglowski rozum i porządek świata z chaosem i nihilizmem Nietzschego. Peuckert porusza się obrzeżami niemieckiej kultury, tradycji, filozofii i teologii, potrafiąc wydobyć ich irracjonalne elementy, nieraz głęboko ukryte pod nawarstwiającymi się pokładami oficjalnego światopoglądu.
Zawsze wybijały one w szczególnych momentach niemieckiej historii. Podczas wojen napoleońskich, po zjednoczeniu Niemiec czy w nazizmie, kształtując mroczne i barbarzyńskie zachowanie i poglądy pozornie zrównoważonych i poukładanych Niemców.
W dzisiejszych Niemczech mało kto pamięta o Peukercie. „Völkisch” jest słowem poddanym autocenzurze. Volksunde zastąpiono politycznie poprawną „etnologią”, która jednak nie oddaje jego prawdziwego znaczenia. Symptomatyczne, że jednym z pierwszych sporów w jaki publicznie weszło kierownictwo AfD, była rehabilitacja „Völkisch”. Warto więc docenić Pecukerta nie jako „profesora od bajek”, czy patrona górskich przewodników i szlaków. Raczej jako klucz do zrozumienia Niemiec i znawcę prawdziwej niemieckiej duszy. Która mimo klęsk w wojnach światowych i amerykańskiej, powojennej tresury, ciągle wychodzi gdzieś na wierzch, sprawiając, że uporządkowani i solidni Niemcy wpadają w irracjonalny szał, niszcząc porządek świata i kolejny raz, jak Faust oddają swoją duszę germańskiemu diabłu.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.