Czarne usta czerwonego cara
  • Jakub OstromęckiAutor:Jakub Ostromęcki

Czarne usta czerwonego cara

Dodano: 
Mauzoleum Lenina i Stalina, 1957 rok
Mauzoleum Lenina i Stalina, 1957 rok Źródło: Wikimedia Commons / Manfred i Barbara Aulbach - CC BY-SA 3.0
Stalin leżał obłożony pijawkami i kompresami, a pielęgniarki robiły mu lewatywę z dodatkiem wodorotlenku magnezu. „Ostatnią godzinę lub dwie ten człowiek się po prostu dusił. Agonia była straszna” – pisała jego córka

Niemal wszyscy obecni na daczy płakali, łącznie z szorstkimi partyjnymi kacykami. Ich świat się walił. Odchodził człowiek, który co prawda poniżał ich, groził Workutą i egzekucją, ale dawał się ogrzać w cieniu potęgi, której bał się cały świat. Pozwalał też deptać i poniżać tych, którzy w hierarchii stali niżej. Swietłana Alliłujewa nie płakała: „Ogarnął mnie kamienny spokój i kamienny ból”. Nie widziała ojca od kilku miesięcy. Fakt, dawno temu ją przytulał, ale gdy dorosła, wyzywał, stając się opętanym obłędem potworem i prześladowcą własnej rodziny. We wspomnieniach zapisała:

„W pewnym momencie – nie wiem, czy tak było naprawdę czy tylko mi się wydawało – prawdopodobnie już w ostatniej minucie, otworzył nagle oczy i powiódł wzrokiem po wszystkich. To było okropne spojrzenie – ni to bezmyślne, ni to gniewne, pełne trwogi przed śmiercią i przed nieznanymi lekarzami pochylającymi się nad nim. Spojrzenie to prześlizgnęło się po obecnych przez jakiś ułamek sekundy. I nagle – to było niezrozumiałe i straszne, do dziś tego nie pojmuję i nie mogę o tym zapomnieć – nagle podniósł lewą rękę (tę, którą mógł ruszać) i ni to wskazał nią na górę, ni to pogroził nam wszystkim… W następnej chwili jego dusza, zrobiwszy ostatni wysiłek, wyrwała się z ciała”.

Był wieczór 5 marca 1953 r. Józef Stalin umarł, zostawiając stworzone przez siebie krwawe, potężne jak nigdy imperium. Odszedł, nie ukończywszy jeszcze jednego, ostatniego, okrutnego dzieła – nowej czystki, podobnej do tej z lat 30.

Odwilży nie będzie

Po zwycięskiej wojnie przeciętny obywatel Sowietów miał pewne nadzieje na poprawę swojego losu. Liczył choćby na to, że niewinny dowcip opowiedziany w zakładowej stołówce nie skończy się łagrem, warzywa z przyzagrodowej działki w kołchozie będzie można sprzedawać na pobliskim targu, a być może władze pozwolą nawet na palenie świeczek w cerkwi.

Artykuł został opublikowany w najnowszym wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.