Wiktor Suworow
Podczas zimnej wojny wielu młodych ludzi z krajów Trzeciego Świata – Afryki, Azji i Ameryki Południowej – przyjechało do Europy na studia. Mogli trafić w dwa miejsca: albo do kraju komunistycznego, albo kapitalistycznego. Ze studiów w kraju komunistycznym wracali jako zdecydowani antykomuniści, a ze studiów w kraju kapitalistycznym jako zagorzali marksiści i rewolucjoniści.
Dlaczego tak się działo? Ci, którzy studiowali w Związku Sowieckim – choćby na słynnym uniwersytecie imienia Lumumby – PRL lub NRD, na własne oczy mogli się przekonać, jak dziadowskim systemem jest komunizm. Widzieli, że jego efektem są powszechne niedobory, katastrofalny stan gospodarki, szarzyzna, kłamstwo i terror. Studenci ci musieliby być niespełna rozumu, żeby po powrocie do ojczyzny próbować wcielać w niej chore socjalistyczne doktryny.
Inaczej rzecz się miała ze studentami, którzy trafiali na Zachód. Choćby na francuską Sorbonę. Ci niestety dostawali się w ręce bezdennie głupich lewicowych profesorów. Tych wszystkich kanapowych rewolucjonistów, którzy korzystając z dobrodziejstw kapitalizmu, opowiadali bzdury o rzekomym sowieckim dobrobycie i szczęśliwości. Wbijali oni swoim uczniom do głów marksistowskie doktryny, przekonywali ich o konieczności budowy nowego społeczeństwa.
I tak stworzyli potwory. Jednym z nich był Pol Pot, przyszły przywódca Czerwonych Khmerów. Człowiek, który ze swoimi kamratami przejął w 1975 r. władzę w Kambodży i zamienił ją w jeden wielki obóz zagłady. Zlikwidował wszelką własność prywatną, banki, walutę, szkoły i fabryki. A także religię i wszelką kulturę. Ludność miast wysiedlił na wieś, gdzie miała pracować w gigantycznych kołchozach podległa niebywałym rygorom. „Wrogów klasowych” Czerwoni Khmerzy mordowali bez litości na tak zwanych polach śmierci. Zabili w ten sposób kilka milionów ludzi.
Pol Pot był prawdziwym marksistą. Większym niż Stalin, Chruszczow, Breżniew i Gierek. Spośród nich tylko on bowiem potraktował poważnie Manifest komunistyczny Marksa i Engelsa oraz próbował w praktyce stworzyć postulowaną przez obu panów „armię pracy”. Czyli zamienić całe społeczeństwo w jedną wielką machinę produkcyjną. Sprowadzić każdego człowieka do roli małego fabrycznego trybiku. Tych, którzy do tego modelu nie pasowali, należało oczywiście zlikwidować.
W Kambodży przeprowadzono straszliwy eksperyment społeczny. O wiele straszniejszy niż w Związku Sowieckim lub Chinach. Pol Pot, który głosił, że wprowadza powszechną szczęśliwość, stał się największym katem swojego narodu. Komunizm bowiem jest piękny tylko w teorii. Wprowadzany w życie przynosi ludziom bezmiar nieszczęścia. Jeszcze nigdy i nigdzie ten koszmarny system nie przyniósł niczego dobrego.
Gdy więc myślę o nieszczęściu Kambodży i Pol Pocie, większe pretensje niż do niego mam do jego francuskich profesorów. Choć nigdy nie opuszczali swoich bezpiecznych uniwersyteckich gabinetów, mają krew na rękach.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.