Ani „Piraci” Polańskiego, ani seria „Piraci z Karaibów” nie roszczą sobie najmniejszych pretensji do bycia kinem historycznym. Cykl Verbinskiego popłynął przecież ku czystej fantastyce. Prawdziwa bywa w tych filmach geografia, okręty wraz z całą marynistyczną otoczką i większość strojów. Interesująca jest jednak gigantyczna mitologizacja piractwa – zarówno u Verbinskiego i Polańskiego, jak i dziesiątków innych reżyserów. I druga prawidłowość. Dzisiejsi wyznawcy kultu Jolly’ego Rogera z pasją godną purytańskiego łowcy czarownic pastwią się nad wszystkim, co wiąże się z katolicką Hiszpanią.
Piractwo istniało od momentu, gdy pojawił się na świecie handel morski. Statki handlowe napadano wszędzie tam, gdzie nie sięgała władza. Filmy pirackie koncentrują się jednakowoż na Morzu Karaibskim i tak zwanej „złotej erze piractwa”, czyli XVII w. i pierwszej połowie XVIII w. – publiczność amerykańska pragnie oglądać znanych sobie bohaterów.
Czytaj też:
Polacy pod czarną banderą. Historie naszych kaprów, korsarzy i piratów
Filmowi piraci kochają wolność, równość (w tym rasową) i braterstwo, nienawidzą konwenansów. Co prawda są nieokrzesani, ordynarni, pijani i agresywni, ale jak reżyser przekonuje: zawsze lepsze to od salonowej hipokryzji ukrytej pod peruką i warstwą pudru. Grabią, a jakże, ale zawsze w myśl zasady sformułowanej jakieś 150 lat po złotej erze piractwa: „Grab zagrabione!”. U Polańskiego intryga toczy się wokół złotego azteckiego tronu zagrabionego przez Hiszpanów. U Verbinskiego indiański skarb skradziony ongiś przez Corteza zostaje przeklęty przez bogów i wielkie cierpienie spotyka każdego, kto odważy się położyć na nim rękę. Nikt z widzów nie żałuje wszak tłustego kupca lub hiszpańskiego arystokraty zawdzięczającego swój dobrobyt plądrowaniu Indian. O innych ofiarach piratów cisza.
Realia owej „romantycznej grabieży” wyglądały podobnie jak w przypadku naszego folkloru zbójnickiego. Jacek Machowski, autor opracowania „Piractwo w świetle historii i prawa” opisuje plądrowanie nie tylko „bogaczy”, lecz także biedoty hiszpańskiej czy zwykłych rzemieślników. Henry Morgan, jeden ze sławniejszych piratów, znany był szczególnie z napaści na hiszpańskie miasta na Kubie, w Panamie czy Kolumbii. Postępował tam w myśl utartej praktyki. Po zdobyciu miasta spędzał mieszkańców na rynek i żądał wydania bogactw. Kto się ukrywał lub uciekał, był natychmiast mordowany. Morgan rabował zarówno złoto, jak i bydło. Jeśli mieszkańcy byli zbyt biedni, nakazywał swoim kamratom spalić ich domostwa – dla zasiania paniki u reszty osadników. Nie oszczędził mnichów ni zakonnic – traktował ich jako żywe tarcze albo kazał im targać drabiny pod mury twierdzy w wyniku czego większość z nich ginęła.
Jakub Ostromęcki
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.