Dokładnie miesiąc po zabójstwie arcyksięcia Franciszka Ferdynanda w Sarajewie Austro-Węgry wypowiedziały wojnę Serbii. Za Serbią ujęła się Rosja, więc przeciw niej wystąpiły Niemcy. Wtedy za Rosją opowiedziała się Francja, a kiedy niemiecka armia zaatakowała Francuzów, wtargnąwszy uprzednio na terytorium neutralnej Belgii, do wojny przystąpiła Wielka Brytania. I tak na początku 1914 r. niemal cały kontynent europejski – a także rozległe obszary na całym globie – ogarnęła wojenna zawierucha o skali nieznanej dotąd w dziejach.
Z marszu w okopy
I wojna światowa przeszła do historii jako wojna pozycyjna, prowadzona przez cztery lata w okopach, w których ludzie jedli, spali, chorowali i umierali rozrywani pociskami artyleryjskimi, a masowo ginęli, gdy je opuszczali, idąc do bezsensownych ataków pod ogień broni maszynowej, szrapneli, karabinów i granatów. Zapomina się czasem, że w ciągu pierwszych miesięcy tej wojny generałowie dowodzący wszystkimi armiami przeprowadzali natarcia na ogromną skalę, w których brały udział setki tysięcy żołnierzy. I tak Francuzi usiłowali wedrzeć się na tereny zagrabionych im w 1870 r. Alzacji i Lotaryngii, lecz do końca sierpnia zostali w tzw. bitwie granicznej odparci przez Niemców. Ci z kolei już 11 sierpnia stali pod belgijskim Liège, a na początku września ogromnymi siłami parli przez północno-wschodnią Francję, aby następnie skręcić na południe, zdobyć Paryż, otoczyć i zwinąć liczące ponad 1,5 mln żołnierzy siły francuskie.
Szef sztabu armii cesarskiej feldmarszałek Helmuth von Moltke wykonywał plan hr. Alfreda von Schlieffena, który jednak przewidywał użycie na północy sił jeszcze większych i nieuszczuplanie ich dopóty, dopóki Niemcy nie zwyciężą na zachodzie. Wtedy mieli obrócić się na wschód, przeciw Rosji. Zakładano, że zanim to nastąpi, ciężar walk z Rosjanami weźmie na siebie armia austro-węgierska, a Prus Wschodnich bronić będzie licząca około 200 tys. żołnierzy 8. Armia pod dowództwem gen. Hansa von Prittwitza. Z początku wszystko przebiegało zgodnie z tymi założeniami. Jednak Francuzi, w miarę niekorzystnego dla nich rozwoju sytuacji, zaczęli naciskać, aby Rosjanie czym prędzej zaatakowali właśnie Prusy, które będą wówczas zmuszone do przerzucenia części sił z frontu zachodniego.
Powiedzmy od razu, że Rosjanie niepotrzebnie ulegli żądaniom francuskim, atakując dwukrotnie mniej licznych, ale świetnie zorganizowanych i uzbrojonych Prusaków swoim zacofanym wojskiem – i to przed zakończeniem mobilizacji – już w połowie sierpnia. Z kolei Moltke też spanikował i wycofał znad Marny dwa korpusy. Zabrakło ich akurat wtedy, gdy ważyły się tam losy Francji, zaś nowy dowódca 8. Armii – gen. Paul von Hindenburg – z pomocą gen. Ericha Ludendorffa świetnie dawali sobie radę na wschodzie. Efekt był taki, że Francuzi pod wodzą gen. Josepha Joffre’a odparli Niemców od swej stolicy, wraz z Brytyjskim Korpusem Ekspedycyjnym gen. Johna Frencha znaleźli lukę między atakującymi armiami Rzeszy i wreszcie zmusili je do odwrotu. Następnie Niemcy i alianci zaczęli się ścigać ku wybrzeżu kanału La Manche, aby oskrzydlić przeciwnika, ale jedynym efektem było ustabilizowanie się frontu ciągnącego się na ziemiach zachodniej Belgii i wschodniej Francji od morza do granicy szwajcarskiej. W 1914 r. blitzkrieg Niemcom się nie udał i Moltke musiał ustąpić ze stanowiska. Natomiast w Prusach triumfowali. Oto jak do tego doszło...
Rosjanie i Prusacy
Głównodowodzący wojskiem carskim wielki książę Mikołaj Mikołajewicz Romanow (wnuk Mikołaja I) rzucił na Prusy dwie armie: 1. – zwaną Wileńską pod dowództwem gen. Paula Rennenkampfa, oraz 2. – zwaną Warszawską, dowodzoną przez gen. Aleksandra Samsonowa. Pomysł koncentrycznego uderzenia był logiczny. Pierwsza armia uderzyła od wschodu, z rejonu Kowna, aby związać siły niemieckie. Druga ruszyła z południa, znad Narwi, aby je otoczyć i rozbić. Każda liczyła 200 tys. żołnierzy. Wojska te jednak nie dysponowały taką siecią kolejową jak przeciwnik i dochodziły do pozycji wyjściowych pieszo (Samsonow mógł korzystać z jednej tylko linii, wiodącej z Warszawy do Mławy), co trwało długo i – przez nadmierny pośpiech nakazany przez dowódcę Frontu Północno-Zachodniego gen. Jakowa Żylińskiego oraz skandaliczną aprowizację – śmiertelnie znużyło żołnierzy.
Miały też mniejszą siłę bojową. Rosyjska dywizja piechoty składała się z dwóch brygad, każda po dwa czterobatalionowe pułki, oraz z 48 armat polowych w sześciu bateriach. W korpusie były jeszcze 12 lekkich haubic (dwie baterie), batalion saperów i pułk kozaków. Niemiecka dywizja piechoty miała dwie brygady piechoty (każda po dwa trzybatalionowe pułki), 72 działa (12 baterii), batalion saperów i pułk kawalerii. W korpusie było ponadto 16 ciężkich haubic (dywizjon). Siła artylerii, lepsze wyszkolenie, dowodzenie, mobilność i łączność powodowały, że dwie niemieckie dywizje piechoty odpowiadały trzem rosyjskim. Taktyka walki różniła się przede wszystkim tym, że – jak powiedział z goryczą pewien oficer rosyjski – Niemcy nie żałowali pocisków, a Rosjanie... ludzi.
Żołnierze kajzera (na obu frontach) dysponowali ogromną artylerią polową, liczącą 5 tys. szybkostrzelnych armat wz. 1896 kalibru 77 mm oraz 1,5 tys. haubic kalibru 105 mm. Trzeba jednak stwierdzić, że z podstawowych armat lepsza była słynna francuska „75”, a nawet rosyjska trzycalówka (wz. 1902, kaliber 76,2 mm) zwana putiłowką. Jej zasięg strzału granatem wynosił około 10 tys. metrów, a szrapnelem – 6,5 tys. metrów. Cóż z tego, kiedy wiele armat grzęznących w mazowieckich, a potem mazurskich piaskach nie dotarło na czas na pozycje.
Poza tym obie armie posługiwały się ciężkimi karabinami maszynowymi Maxim (Rosjanie na kółkach, Prusacy na stojakach) oraz pięciostrzałowymi karabinami. U Rosjan był to Mosin wz. 1891 kalibru 7,62 mm, do którego stosowano bagnet przystosowany jedynie do kłucia (ostatni tulejowy bagnet używany w nowoczesnych armiach). Niemcy natomiast strzelali z doskonałych mauserów kalibru 7,92 mm, opatrzonych bagnetami, którymi można było również ciąć. Zapas amunicji każdego żołnierza niemieckiego wynosił 120 nabojów – dwukrotnie więcej niż rosyjskiego.
Tannenberg
Oficer ze sztabu 8. Armii płk Max Hoffman wspominał, że podczas wojny japońskiej i bitwy pod Liaojangiem we wrześniu 1904 r. Rennenkampf nie usłuchał wezwań ówczesnego dowódcy dywizji kozaków syberyjskich... Samsonowa i nie pospieszył mu na pomoc. Obaj okrutnie się wtedy pokłócili. Czy Rennenkampf przypomniał sobie obelgi sprzed 10 lat i dlatego z zemsty znów zostawił Samsonowa samego, trudno dociec. Faktem jest jednak, że wprawdzie ruszył 16 sierpnia spod Kowna, zwyciężył pod Gąbinem, odepchnął Prusaków (dowodzonych jeszcze wtedy przez Prittwitza i bynajmniej nierozbitych) za Pregołę, jednak po czterech dniach zatrzymał ofensywę i nie próbował przełamać linii niemieckiej obrony na terenie wielkich jezior mazurskich. A Prittwitz wtedy alarmował Moltkego, że chce się wycofać za linię Wisły, bo w przeciwnym razie zostanie rozbity i droga do Berlina stanie przed wrogiem otworem.
Wówczas właśnie Moltke – poza dwoma korpusami z zachodu – wycofał ze wschodu... samego Prittwitza i 23 sierpnia przysłał tandem Hindenburg – Ludendorff. Przeciw trwającemu w ułudzie zwycięstwa Rennenkampfowi zostawili oni tylko dywizję kawalerii i oddziały Landwehry, a przeciw Samsonowowi – przeświadczonemu o tym, że ma ścigać rozbitego nieprzyjaciela – rzucili całe siły 8. Armii. Zwycięski plan (pod osłoną linii wielkich jezior) zastosowali, gdy Samsonow już od trzech dni posuwał się w pasie o szerokości 100 km w kierunku północnym, idąc – ogólnie biorąc – w centrum na Nidzicę, na lewym skrzydle na Działdowo, zaś na prawym na Wielbark i Szczytno. Był tak pewien zwycięstwa, że nawet nie wysyłał kawalerii na rozpoznanie. Tymczasem między 23 a 25 sierpnia został zatrzymany w marszu na Olsztynek i Ostródę, co pozwoliło Niemcom na przygotowanie natarcia na skrzydłach. Ich dyslokację wspierały rozbudowana sieć kolejowa i znajomość terenu.
26 sierpnia ruszyło pruskie kontruderzenie. Po dwóch dniach Rosjanie zostali pobici pod Uzdowem i odrzuceni na prawym skrzydle niemieckim, a na lewym zmuszeni do odwrotu pod Biskupcem. Dalej Niemcy pomaszerowali na Pasym i Jedwabno oraz odzyskali z rąk rosyjskich Olsztyn. Kontrataki Rosjan były skutecznie odpierane, a wróg konsekwentnie realizował plan ich osaczenia na południe od Olsztynka, który przechodził z rąk do rąk i został niemal kompletnie zniszczony. 28 sierpnia Samsonow zdał sobie nareszcie sprawę z sytuacji i nakazał odwrót. Było już jednak za późno, kleszcze niemieckie dotarły do Nidzicy i Wielbarka. Próby odblokowania Samsonowa z kotła poprzez odsiecz jednego korpusu uderzającego na Nidzicę i drugiego na Szczytno nie powiodły się.
31 sierpnia ostatnie oddziały rosyjskie w kotle skapitulowały, a nieszczęsny Samsonow popełnił samobójstwo. Armia Warszawska przestała istnieć. Niemcy podają, że zginęło i zaginęło około 30 tys. Rosjan, 120 tys. – w tym dowódcy dwóch korpusów – dostało się do niewoli. Niemcy zdobyli także około 300 dział. Rosjanie szacują swe straty na 60 tys. jeńców i 180 dział. Niemcy stracili 5 tys. żołnierzy, 7 tys. zostało rannych. We wrześniu 8. Armia rozbiła nad wielkimi jeziorami mazurskimi Armię Wileńską i odzyskała całe Prusy Wschodnie. Prusacy, mając przeciw sobie dwukrotnie liczniejszych Rosjan, zastosowali śmiały, ale jedyny możliwy w ich sytuacji plan pobicia dwóch wrogich armii osobno. Sprzyjały im odległe położenie jednej od drugiej, braki w rosyjskiej łączności i dezorganizacja wskutek opieszałej mobilizacji. Czy plan opracował Moltke, czy Ludendorff, czy wspomniany płk Max Hoffman – nie ma większego znaczenia. Opinia niemiecka i tak zwycięstwo przypisała dowodzącemu w Prusach Wschodnich Hindenburgowi.
Jagiełło a Mikołaj Mikołajewicz
Niemcy okrzyknęli zwycięstwo pod Tannenbergiem w 1914 r. wielkim rewanżem za klęskę pod pobliskim Grunwaldem w roku 1410. Nie przeszkadzało im, że po 500 latach od rzezi Krzyżaków między pruskie jeziora i lasy weszli Rosjanie, nie zaś Polacy. Pokonali Słowian i tyle. Dla nas różnica jest nader wyraźna, ale pozostańmy przy porównaniach obu batalii, bo dużo z nich wynika dla zrozumienia, czym jest sztuka wojenna.
Władysław Jagiełło okazał się mistrzem logistyki. Przed wyprawą zarządził wielkie polowania, gromadził solone mięso i zboże, dokładnie wytyczył trasy pochodów dla wojsk z rozległych terenów Polski i Litwy. W górze Wisły zbudował most pontonowy, spławił go pod Czerwińsk i przeprawił tam – ku wielkiemu zaskoczeniu wrogów – wojska koronne. Stanęły one do boju pod Grunwaldem w znakomitej formie, dokładnie wiedząc, jakie mają zadania. Pół tysiąclecia później głównodowodzący wojsk rosyjskich wielki książę Mikołaj Mikołajewicz oraz dowódca frontu i dowódcy armii atakujących Prusy w taki sposób poprowadzili oddziały, że czwarta część żołnierzy nie nadawała się do walki z powodu głodu oraz zmęczenia. Rennenkampf i Samsonow nie znali swego prawdziwego położenia. Podobnie dowódcy korpusów nieznający sytuacji i planów sąsiadów.
Król polski precyzyjnie rozegrał bitwę wedle swego planu. Zmęczył opancerzonych rycerzy zakonnych i ich gości z Europy długim oczekiwaniem na słońcu w pełnej zbroi, zaatakował lekką jazdą litewską, która wciągnęła wroga w pułapkę, a później chorągwiami polskimi złamał impet krzyżackiego uderzenia. Piechota i powracający Litwini oraz Rusini dopełnili dzieła zniszczenia. Mikołaj rzucił armie właściwie w ciemno. Jedna stanęła, zamiast atakować, druga poszła na zachód, aby przeciąć odwrót rzekomo pobitemu nieprzyjacielowi. A ten miał się nadzwyczaj dobrze pod rozkazami prawdziwych zawodowców – Moltkego, Hindenburga i Ludendorffa. Mieli oni dobre rozpoznanie oraz przejmowali nieszyfrowane depesze Rosjan. Potrafili zrobić z nich użytek – w przeciwieństwie do adresatów. U rosyjskich dowódców – poczynając od pułków, przez dywizje, korpusy i armie, na samym wielkim księciu Mikołaju Mikołajewiczu kończąc – nieudolność i lenistwo szły w zawody ze zbytnim kunktatorstwem, a nawet ze zwykłym tchórzostwem. Wydawali sprzeczne rozkazy, na ogół tak głupie, że wprost zbrodnicze, cofali się, zamiast atakować bądź ładowali się bez rozpoznania w pułapki wtedy, gdy rozsądek nakazywał poczekać. Potrafili śmiertelnie zmęczyć i całkowicie zdemoralizować własnych żołnierzy, zanim ci zobaczyli choć jednego Niemca.
Kiedy kończy się jakaś epoka, ustrój czy system, ludzie zaczynają działać w przedziwnie absurdalny sposób. Robi się śmiesznie i strasznie zarazem. Nikt już w nic nie wierzy i tylko czeka na koniec farsy, jakby on nie był tragiczny. Zapewne to właśnie działo się z carską armią i z całym samodzierżawiem latem 1914 r. Niemcy nie mają się zanadto czym chwalić. Ulrich von Jungingen trafił po prostu na Władysława Jagiełłę, zaś Helmuth von Moltke na Mikołaja Mikołajewicza Romanowa.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.