Tadeusz A. Kisielewski
Wieczorem 25 października 1984 r. trzech kłusowników wybrało się pod zaporę na Wiśle we Włocławku, by zarzucić sieci. Około godz. 20 na tamę wjechał samochód, z którego wysiadło dwóch mężczyzn. Spojrzeli w dół i spostrzegli jednego z kłusowników. Spłoszony ich okrzykiem uciekł z obawy przed karą, ale ukrył się za pobliską szopą i obserwował zaporę. Dwaj pozostali kłusownicy, skryci w łodzi przy filarze, byli niewidoczni dla mężczyzn z samochodu. Ci zaś – przekonani, że nikt ich nie widzi – wrzucili do wody ciężki pakunek. Po ich odjeździe kłusownicy naradzili się, czy jest sens udzielić pomocy człowiekowi wrzuconemu do wody, byli bowiem przeświadczeni, że w owym pakunku jest człowiek. Szybko jednak doszli do wniosku, że najpewniej na pomoc jest za późno, a poza tym bali się o własną skórę.
Nazajutrz, 26 października, od godz. 9 rano milicyjni płetwonurkowie rozpoczęli przy tamie poszukiwania. Po południu jeden z toruńskich prokuratorów otrzymał polecenie udania się tam, gdyż znaleziono zwłoki. Po przybyciu na miejsce zdumiony dowiedział się od prokuratora rejonowego, że żadnych zwłok nie ma, a poszukiwania przerwano. Jednak ciało zostało wówczas wyłowione, a nawet poddane oględzinom w celu identyfikacji i wstępnego ustalenia obrażeń. Było to ciało księdza Jerzego Popiełuszki, którego trzej funkcjonariusze MSW uprowadzili 19 października wieczorem. Tego samego dnia (czyli 26 października) zwłoki księdza ponownie zatopiono, by 30 października wydobyć je oficjalnie.
Są to ustalenia prok. Andrzeja Witkowskiego, poczynione podczas dwóch śledztw prowadzonych przez niego po 1989 r. Każde z nich zostało przerwane odgórnym nakazem i od kilkunastu lat sprawa pozostaje w zawieszeniu.
W razie konieczności…
Od końca grudnia 1984 r. do lutego 1985 r. toczył się w Toruniu proces trzech porywaczy i ich bezpośredniego przełożonego. Porywacze zostali oskarżeni o uprowadzenie i zamordowanie księdza ze szczególnym udręczeniem, a przełożony o inspirowanie tej zbrodni. Wszyscy zostali uznani za winnych zarzucanych im czynów i skazani na kary wieloletniego więzienia, które później kilkakrotnie im skracano. Sam proces miał być dowodem na to, że władze nie mają nic do ukrycia przed społeczeństwem i na równi z nim potępiają zbrodnię. A przede wszystkim, że nie mają z nią nic wspólnego. Czy jednak dyrektor departamentu mógłby się odważyć na podobny czyn, nie mając poparcia, a nawet nakazu ze znacznie wyższego szczebla władz? Krótko mówiąc, niejasne było, kto zlecił uprowadzenie i zabójstwo księdza Popiełuszki oraz dlaczego to zrobił. Oczywiście, w pierwszym rzędzie podejrzewano najwyższe władze, a konkretnie generałów Wojciecha Jaruzelskiego i Czesława Kiszczaka.
Rządząca Polską junta potrzebowała wtedy spokoju społecznego, ponieważ Kreml niemal tuż po wprowadzeniu stanu wojennego 13 grudnia 1981 r. zaczął naciskać na jak najszybsze oddanie władzy „przewodniej sile narodu”, czyli Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Poza tym polska gospodarka była w stanie zapaści i rozpaczliwie potrzebowała pomocy Zachodu, a o tym nie można było marzyć, dopóki w Polsce trwała otwarta walka władzy ze społeczeństwem. Zatem jeśli nie ówczesne władze, to kto zlecił zabójstwo księdza? W czyim interesie? Oczywiście w interesie potężnych przeciwników władz.
Polską odmianę realnego socjalizmu charakteryzowały dwa kardynalne odstępstwa od czystej doktryny: polityczny i moralny wpływ Kościoła katolickiego oraz wielki sektor rozdrobnionego rolnictwa indywidualnego (oficjalnie unikano określenia „prywatnego”). Kiedy 16 października 1978 r. kard. Karol Wojtyła został papieżem, dla Moskwy miarka się przebrała. Z inicjatywy przewodniczącego Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego Jurija Andropowa 13 listopada 1979 r. dziewięciu członków najwyższych władz Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego podpisało uchwałę nakazującą KGB „wykorzystać wszelkie dostępne możliwości, by zapobiec nowemu kierunkowi w polityce, zapoczątkowanemu przez polskiego papieża, a w razie konieczności sięgnąć po środki wykraczające poza dezinformację i dyskredytację”. Niespełna rok później w Polsce powstała Solidarność. 13 maja 1981 r. na placu św. Piotra przy pomocy tureckiego zamachowca Alego Ağcy sięgnięto zatem po te „środki”. Jednak papież przeżył zamach, a sytuacja w Polsce coraz bardziej wymykała się spod kontroli.
Kandydat Kremla
W Moskwie i w Warszawie zaczęto się więc przygotowywać do wprowadzenia w Polsce stanu wojennego. Okazało się jednak, że nawet po jego odwołaniu w Warszawie nadal rządzą wojskowi, a nie PZPR. Co więcej, władze dopuściły do tego, by latem 1983 r. Polskę znów odwiedził papież. To wprowadziło Kreml w stan alarmu. Zaczęto gwałtownie szukać sposobu na przeprowadzenie zmiany polskiego kierownictwa. Kandydatów na nowego I sekretarza było najwyżej pięciu. Tylu bowiem Moskwa uważała za prawdziwych komunistów i przyjaciół Związku Sowieckiego. Byli to: Stanisław Kociołek, Stefan Olszowski, Andrzej Żabiński, Tadeusz Grabski, ale nowy gensek, wcześniej nadzorujący KGB, Jurij Andropow, najbardziej doceniał zalety piątego kandydata – sekretarza KC PZPR Mirosława Milewskiego.
Czytaj też:
Zabić księży! SB mordowała kapłanów jeszcze po wyborach 4 czerwca
Najważniejszą z nich było ścisłe powiązanie Milewskiego z KGB, sięgające 1944 r., kiedy jako szesnastoletni chłopiec współpracował z NKWD i wojskowym kontrwywiadem Smiersz. Rok później, w lipcu, jako funkcjonariusz Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Państwowego w Augustowie, wziął udział w obławie na rzeczywistych i domniemanych członków polskiego podziemia. Prawie sześciuset zamordowały na terytorium Białorusi specjalne oddziały Smiersz i NKWD, początkowo wspierane przez jednostki Armii Czerwonej i wydzielony 110-osobowy pododdział 1. Praskiego Pułku Piechoty WP. Moskwa nigdy nie wątpiła w lojalność Milewskiego, a mając na niego takiego haka, mogła być go całkowicie pewna.
Pozostawało wybadać stanowisko warszawskich towarzyszy. Zastępca szefa KGB Wiktora Czebrikowa i jednocześnie szef wywiadu Władimir Kriuczkow zaprosił do Moskwy gen. Kiszczaka. Po skomplementowaniu gen. Jaruzelskiego, który udowodnił, że jest najlepszym człowiekiem na ciężkie czasy, Kriuczkow zapytał, czy nie nadeszła pora, aby wojsko wróciło do koszar. Szczególnie interesowało go, kto zastąpi Jaruzelskiego, gdy partia odzyska należne jej miejsce. Wyraził pogląd, że powinien to być jakiś doświadczony, dobry komunista (Kiszczak zapewnił, że Jaruzelski myśli o tym), i zasugerował Milewskiego, na co Kiszczak zareagował śmiechem.
Rezydenci KGB
W ten sposób Kriuczkow dowiedział się wszystkiego, co chciał. Polacy nie zamierzali szybko zmieniać ekipy Jaruzelskiego, a nawet w przypadku zmiany nie będą brali pod uwagę kandydatury Milewskiego. Teraz, kiedy Milewski był zwycięzcą przeprowadzonych w Moskwie eliminacji, Kriuczkow musiał podjąć decyzję dotyczącą sposobu przeprowadzenia zmiany na stanowisku I sekretarza KC PZPR. Miał do tego ludzi, a oni mieli plan, który on zaakceptował.