Na przerwanym wprowadzeniem stanu wojennego Kongresie Kultury Polskiej, gdy większość prelegentów na jedną nutę grzmiała przeciwko komunistycznej władzy, fatalnej polityce kulturalnej i cenzurze, Anna Świrszczyńska skupiła się na swoim środowisku, na literatach, stwierdzając:
„Polscy pisarze nie znają swego własnego kraju, mają nader mgliste pojęcie o bytowaniu jego mieszkańców, o warunkach życia i pracy milionów prostych ludzi. Zapomnieli zupełnie o tym, że autor ma jakieś obowiązki wobec czytelnika. Rzadko przychodzi mi do głowy myśl, że dano im głos po to, aby mówili w imieniu milionów, które milczą, żeby pomagali ludziom żyć, żeby pomagali im umierać. Zdają się nie wiedzieć, że można pisać z miłości do człowieka, że to może być główny powód obrania tego zawodu”.
Dziś te słowa brzmią tak archaicznie, że wydają się przynależeć do zupełnie innej epoki. Tym bardziej należy je przypominać. Także dlatego, że zmarła w 1984 r. poetka, zaanektowana przez krytykę feministyczną, ukazywana jest jednowymiarowo – i to zarówno jeżeli chodzi o jej twórczość, jak i biografię.
Dzieło i świadectwo
Czesław Miłosz w „Świadectwie poezji” tak pisał o niej: „Jak trudno jest znaleźć formułę dla elementarnego w swoim okrucieństwie doświadczenia, wskazuje przykład Anny Świrszczyńskiej. Debiutowała ona przed wojną tomem próz poetyckich, bardzo ładnych i wyrafinowanych, w których było widać jej zainteresowanie historią sztuki i średniowieczną poezją. W istocie była córką malarza, wychowała się w malarskiej pracowni, a na uniwersytecie studiowała polonistykę. Ani ona sama, ani nikt z jej czytelników nie odgadłby, do czego posłuży wybrany przez nią styl iluminowanych rękopisów i miniatur. Podczas wojny Świrszczyńska mieszkała w Warszawie. W sierpniu i we wrześniu 1944 roku brała udział w powstaniu warszawskim, to znaczy przez 63 dni była świadkiem i uczestnikiem bitwy milionowego miasta przeciwko czołgom, samolotom i ciężkiej artylerii. Miasto było niszczone stopniowo, ulica za ulicą, następnie tę ludność, która ocalała, deportowano. Powstanie warszawskie stało się dla Polski wydarzeniem traumatycznym. Świrszczyńska przez wiele lat próbowała później odtworzyć w wierszach tę tragedię: budowanie barykad, szpitale w piwnicach, domy zapadające się od bomby i groby ludzi w schronach, brak amunicji, żywności i opatrunków, własne przeżycia sanitariuszki. Ale próby te nie udawały się, były zbyt wielomówne, zbyt patetyczne, toteż niszczyła rękopisy. Musiało upłynąć lat trzydzieści, zanim natrafiła na styl, który ją zadowalał. Ciekawe, że był to styl miniatury, odkryty przez nią w młodości, ale tym razem zastosowany nie do reminiscencji z dzieł malarstwa”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.