Jakub Ostromęcki
Lata 80. XII w,, gdzieś w Owernii lub Langwedocji. Balian jest z zawodu kowalem (jak się dowiadujemy z wersji reżyserskiej, również konnym sierżantem i budowniczym machin oblężniczych). Pewnego dnia przybywa do niego możny rycerz Geoffrey z Ibelinu. Oświadcza, że Balian jest jego nieślubnym synem i proponuje udanie się z nim do Ziemi Świętej. W Outremer, już jako pasowany rycerz i syn jednego z czołowych baronów Królestwa Jerozolimskiego, trafi w sam środek wojny z Saladynem, która zakończyła się katastrofą pod Hittin i utratą Jerozolimy w 1187 r.
Balian prawdziwy
Niemal wszystkie sceny rozgrywające się w Europie utrzymane są w ponurej, chmurnej niebieskawej poświacie. Ludzie mają tu fatalne uzębienie, są zasmarkani, a resztki jedzenia na ustach wycierają własnymi długimi kołtunami. Im bliżej Południa, tym więcej światła, gwaru, kolorów. Widzimy kontrast między mroczną i zabobonną Europą a cywilizowanym światem greckim i arabskim. A jest to przecież w Europie czas optimum klimatycznego, kolonizacji, uniwersytetów, pielgrzymek, przywrócenia pieniądza. Obraz brutalności i prymitywizmu Europy dopełnia scena, gdy niemiecki giermek proponuje miejscowym stróżom prawa:
„Pojedynkujmy się. Kto wygra, temu sprzyjał Bóg i ten miał rację!”. Scott miał prawo do takiej sceny. Warto jednak skomentować, że już za lat 30 Sobór Laterański IV potępi owe barbarzyńskie metody rozwiązywania sporów.
Reżyser ustami tego samego niemieckiego giermka rzuca kolejny bon mot – tyleż zabawny, co zupełnie niepasujący do średniowiecznego świata: „Zobaczysz wojnę ciekawszą niż te pomiędzy jakimiś seniorami. Bije się jeden Bóg z drugim. I lepiej płacą!”. W tamtej epoce tak cyniczny i racjonalny nie mógłby być żaden chrześcijanin ani muzułmanin.
W próbach sportretowania świata feudalnego Scott ma sukcesy: pasowanie, relacje rodzinne, sceny walki, rycerska dworność i kult siły. Są i wpadki. Geoffrey o realiach w Ziemi Świętej: „Nie liczy się urodzenie. Ten, co władał zamkiem, siedzi w rynsztoku, ten, co siedział w rynsztoku, włada zamkiem”. Jest to wypowiedź nakręcona pod widza amerykańskiego, odwołująca się do jednego z silniejszych mitów tamtejszego społeczeństwa. W Królestwie Jerozolimskim – tak samo jak w Europie – władza należała w 100 proc. do rycerzy. Fakt, wielu z nich z mało podrzędnych zabijaków w krótkim czasie stało się hrabiami, a nawet królami, ale w owej epoce brak też spektakularnych degradacji. Królestwa, z jego chronicznym niedoborem ciężkozbrojnych jeźdźców, nie stać było na to, by jakikolwiek „władca zamku” spędzał czas w rynsztoku, jakkolwiek mało byłby zaradny.
Najbardziej niedorzeczny jest awans filmowego Baliana – nieznany nikomu kowal i bękart zostaje w mig zaakceptowany przez jerozolimskie elity („masz oczy swojego ojca”): hrabiego Trypolisu Rajmunda, króla Baldwina IV i jego piękną siostrę Sybillę. Z tą ostatnią nawiąże oczywiście romans. Dobry gospodarz, wódz, przyjaciel króla, znienawidzony przez męża Sybilli Gwidona z Lusignan, obrońca Jerozolimy. Z Saladynem rozmawia jak równy z równym. Po stosunkowo korzystnym wynegocjowaniu kapitulacji miasta wraca do Francji wraz z… Sybillą i znów zostaje kowalem.
Rzeczywisty Balian z Ibelinu nie był żadnym kowalem, ale urodzonym w Lewancie synem Barrisana. Ibelinowie byli waleczni, prawi i należeli do najwspanialszych rodów Outremer (tutaj Scott mówi prawdę). Balian jako rycerz unikał jednak jak ognia pracy fizycznej (trening z kopią to nie praca!). Tymczasem w filmie wraz ze swoimi arabskimi poddanymi kopie studnie i buduje system nawadniający.
Balian nie romansował z Sybillą (oddawał się temu jego brat). Wbrew temu, co pokazuje film, był pod Hittin, gdzie wraz z Rajmundem przedarł się przez muzułmańskie okrążenie i przygotował obronę Jerozolimy. Prawdą jest, że dowodził znakomicie i że pasował na rycerzy przebywających w mieście młodzików oraz mieszczan. Po tym, jak Saladyn zgodził się na warunkową kapitulację (swojego przeciwnika uznał za człowieka honoru), Balian pozostał oczywiście w Ziemi Świętej, wyczekując trzeciej krucjaty.
Czytaj też:
Polacy na krucjatach. Zapomniana epopeja naszych obrońców wiary
Baldwin, Sybilla, Gwidon
Baldwin IV Trędowaty był jednym z lepszych królów, jakich miało Królestwo Jerozolimskie. Został przez Scotta opisany dość wiernie. Chociaż trędowaty, w 1177 r. kazał się nieść na wojnę w lektyce. Pod Montgisard po modlitwie wstał o własnych siłach i przesiadłszy się na konia, poprowadził szarżę, dzierżąc miecz w okaleczonych straszną chorobą dłoniach. Nic dziwnego, że cała armia, widząc to, wpadła w bojowy szał. Był to jednocześnie typowy przedstawiciel światłej elity królestwa – ludzi, którzy rozumieli, że w dłuższej perspektywie z braku sił konieczny jest rozjem z muzułmanami. Jednakowoż w czasie, gdy dzieje się akcja filmu, Baldwin IV był w dużo gorszej kondycji, niż to przedstawiono – nie mógł chodzić i prawie oślepł.
Scott nie pastwi się też specjalnie nad Rajmundem z Trypolisu – regentem królestwa, honorowym, walecznym, roztropnym i oczytanym.
Sybilla w filmie jest osobą dużo sympatyczniejszą, niż była w rzeczywistości. Znajdowała się pod olbrzymim wpływem matki – intrygantki oraz nimfomanki – i odziedziczyła po niej podobny charakter. Zakochała się w Baldwinie z Ibelinu (bracie Baliana), po czym, gdy narzeczony dostał się do saraceńskiej niewol,i uczucie szybko prysło, bo za ukochanego trzeba by zapłacić wysoki okup. Matka – Agnieszka z Courtenay – nienawidząca Ibelinów za to, że maczali palce (i słusznie) w unieważnieniu jej małżeństwa, podsunęła córce innego kandydata – Gwidona z Lusignan, człowieka, który doprowadzi królestwo do katastrofy. Sybilla była oczarowana urodą Francuza. Baldwin IV załamywał swoje udręczone ręce, ale stając już nad grobem, niewiele mógł wskórać. Sybilla nienawidziła swojej malutkiej siostry przyrodniej – Izabeli, jako że Rajmund wraz z Ibelinami, widząc, jakiego idiotę wzięła Sybilla za męża, to raczej potomstwo Izabeli widzieli na jerozolimskim tronie.