„Królestwo niebieskie”. Jak Hollywood manipuluje historią obrońców chrześcijaństwa

„Królestwo niebieskie”. Jak Hollywood manipuluje historią obrońców chrześcijaństwa

Dodano: 

Gwidon z Lusignan czyli człowiek nieszczęście. Nie był to jednak krwawy tyran, jak go Scott przedstawił. Od początku budził śmiech wśród baronów Outremer, jako że jego pomniejszy ród szczycił się tym, iż wywodzi się od czarodziejki Meluzyny. W 1183 r. w bitwie nad Źródłem Goliata rozkleił się zupełnie, nie potrafiąc wydać żadnego rozkazu. Widziało to całe wojsko. Baldwin IV pozbawił go zatem regencji. Gwidon nigdy nie zostałby królem, gdyby nie... Sybilla, która kazała zamknąć bramy Jerozolimy przed ludźmi wiernymi Rajmundowi i Ibelinom. Jego koronacja nie wzbudziła aplauzu – nie było na niej nikogo z możnych baronów.

Gwidon nie był podżegaczem wojennym, jak portretuje go Scott. Chociaż arogant i dyletant, dążył do pokoju z Saladynem. Jego stosunki z krwawym Renaldem z Châtillon nie były aż tak zażyłe. Gdy ów łotr napadł na karawanę Saladyna, Gwidon (król!) nie był w stanie zmusić go (choć chciał) do wypłaty zadośćuczynienia. Scena, w której zabija saraceńskiego posła, jest zatem niedorzeczna. Nie był to również człowiek mściwy. Nie dość, że nie pałał specjalną nienawiścią do Baliana z Ibelinu (co innego w filmie), to jeszcze słuchał jego rad, gdy ten namawiał go do ugody z Rajmundem. Z tym ostatnim pogodził się nawet w 1187 r. Katastrofą Gwidona była jego chwiejność – to ona doprowadziła królestwo do klęski pod Hittin.

XIV-wieczna miniatura francuska przedstawiająca zmagania krzyżowców

Co innego Renald z Châtillon – rzeczywiście był to bandyta, potępiany przez resztę baronów, na tyle jednak silny, że na Królestwo Jerozolimskie ściągnął wojnę. Nie jest jednak prawdą, że zabił siostrę Saladyna.

Templariusze

Członkowie francuskiego zakonu rycerskiego z niewiadomego powodu przedstawieni są jako banda rzezimieszków. Napadają na karawany, mordują bezbronnych. Ich stroje noszą zarówno Renald, jak i Gwidon, podczas gdy żaden z nich nigdy nie był członkiem tego zakonu. Templariusze w Ziemi Świętej prowadzili własną politykę. Gdy było im to na rękę, unikali wojny (1168 r. i bojkot wyprawy do Egiptu), kiedy indziej do niej namawiali – ich istnienie było wszak związane z permanentnym muzułmańskim zagrożeniem. Na wojnę szli, bo chcieli, a nie z powodu jakichś powinności – choć z reguły królom nie odmawiali. Stanowili militarną elitę krzyżowców, będąc cały czas pod bronią. Dbali też jednak o pielgrzymów, działali charytatywnie, trudnili się bankierstwem, robiąc interesy nawet z Saracenami. Zdecydowanie unikali łupienia saraceńskich karawan w okresie pokoju.

Przyczyny ich wrogości do Rajmunda mają charakter osobisty. Otóż wielki mistrz Gerard z Ruddervoorde, zanim wstąpił do zakonu, był wasalem Rajmunda. Ten obiecał mu za żonę wdowę po pewnym rycerzu, jednak przyciśnięty długami (okup!) oddał ją włoskiemu mieszczaninowi za tyle złota, ile ważyła. Gerard tej podwójnej zniewagi nigdy nie zapomniał i na każdym kroku starał się regentowi zaszkodzić. Niepojęte jednak, aby Rajmund skazywał templariuszy na powieszenie za napaści na karawany. Nikt nie miał takiej władzy, a samo przestępstwo istniało tylko w wyobraźni reżysera.

Czytaj też:
Krzywda Dziewicy Orleańskiej. Jak laicka Francja wstydzi się własnej historii

Mnisi z tego zakonu, dostawszy się do niewoli, woleli dać sobie ściąć głowy, niż wyrzec się Chrystusa, a zostali przedstawieni jako prymitywni fanatycy. Scott musiał jakoś wzmocnić frakcję „bad guys”. Renald ani Gwidon mu nie wystarczyli.

Tolerancja

To główne przesłanie filmu Scotta. Prawda miesza się tutaj z fikcją. „Nie bronimy kamieni [czyli miejsc świętych – przyp. red.], ale ludzi tu mieszkających”. Balian nie mógł tego powiedzieć – on wierzył właśnie w walkę w obronie miejsc świętych – o to samo chodziło Saladynowi. „Wszystkie religie mają równe prawa” – to już zupełny anachronizm.

Lepiej od idei Scott przedstawia kwestie doczesne: stosunki między zasiedziałymi chrześcijańskimi rodami Outremer a Saracenami układały się przez wiele lat rzeczywiście poprawnie. Niejeden baron uczył się arabskiego (większość nosiła turbany i burnusy, choć raczej z powodów klimatycznych niż obyczajowych), Saraceni podziwiali zaś męstwo i rycerskość Franków. Gdzieniegdzie w rejonach granicznych organizowano nawet wspólne polowania. Nawet oblężenia pełne były galanterii. Pani zaatakowanego przez Saracenów zamku Kerak, na którym odbywało się akurat wesele, posłała Saladynowi wypieki. Gdy ten dowiedział się o ceremonii, zabronił swoim machinom łupać w wieże, gdzie mieszkała młoda para.

Armia Saladyna na XIV-wiecznym francuskim manuskrypcie

Jednakże Franków raziło wyuzdanie egipskich obyczajów, a Saraceni śmiali się z marnej wiedzy medycznej chrześcijan. Problemem, jak trafnie zauważa Scott ustami Rajmunda, byli nowi przybysze z Europy, którzy nie rozumieli miejscowych realiów – pamiętajmy jednak, że w latach 80. takowi byli w mniejszości.

Scott zbudował zróżnicowany obraz Franków. Obyczaje polityczno-kulturowe Saracenów odmalował jednak dość jednolicie i zdecydowanie pozytywnie. Przypomnijmy zatem, że raptem 25 lat przed akcją filmu doszło na szczytach władzy w Kairze do pasma mordów. Kolejni wezyrowie i kalifowie byli otruwani, sztyletowani w czasie homoseksualnych orgii, oddawani w kajdanach na wykastrowanie pragnącym zemsty wdowom. Bądź co bądź wodzowie Franków i mistrzowie zakonów w większości ginęli wówczas w bitwach. Nikt wśród Franków nie wpadł również na pomysł, by stworzyć sektę skrytobójców jak asasyni.

Jak pisze Runciman (niezbyt przecież przyjazny krzyżowcom): „Nawet po obciążeniu dziesięciną muzułmanie i tak płacili pod panowaniem Franków podatki mniejsze niż w ościennych państwach muzułmańskich”. Usamę z Szajzaru „zdumiewała zaś swoboda frankijskich kobiet” – tego w filmie nie uświadczymy. Saladyn po zajęciu Jerozolimy odstawia z szacunkiem na ołtarz przewrócony krzyż (tak mogło być w rzeczywistości), ale w filmie brak już sceny, gdy kilka godzin potem tłum zwycięzców ściągnął inny krzyż ze szczytu kościoła i wlókł go przez miasto, bijąc pałkami.

Wydawałoby się, że film w pełni powinien zadowolić dzisiejszych zwolenników multikulturalizmu. Otóż nie! Doktor Schlimm, biblioznawca, idąc tropem Edwarda Saida, słynnego palestyńskiego lewicowego intelektualisty, zarzuca dziełu „neokolonializm”. Podzielenie krzyżowców na „dobrych” i „złych” ma wyleczyć nas z wyrzutów sumienia i spowodować racjonalizację idei krucjat (Renald jest co prawda fanatykiem, ale Balian broni przecież cywili). Filmowi Balian, Rajmund i Baldwin IV myślą nad wyraz racjonalnie, sceptycznie, są chrześcijanami wątpiącymi. Jest to postawa typowa dla dzisiejszego Zachodu. Takim samym pozbawionym fanatyzmu sceptykiem (tylko islamskim) jest filmowy Saladyn. Oznacza to według Schlimma ukrytą „westernizację” największego bohatera islamu i tym samym jest działaniem ukierunkowanym na kulturowy podbój – na równi z demokracją i coca-colą.

Artykuł został opublikowany w 1/2017 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.