Plan Lenina i Trockiego był chytry. Obiecać narodom środkowoeuropejskim sienkiewiczowskie Niderlandy, szafować prawem do samostanowienia i rozsadzać granice imperiów osłabionych wielką wojną. Na ich gruzach miało w ten sposób powstać ok. 10 państewek, ciągnących się od Estonii przez Nizinę Węgierską do Morza Czarnego. Biednych, ze wsiami, które z braku inwentarza nie mogły wyżywić ludności, i z miastami pełnymi sfrustrowanych robotników.
W takim zamieszaniu niechybnie musiały wybuchnąć rewolucje, na wzór tej rosyjskiej z 1917 r. Na ich czele stanąć mieli zawodowcy. Lepiej przemawiający, lepiej zorganizowani, bardziej bezwzględni, sprawniej grający na ludzkich emocjach i strachach, obiecujący więcej chleba i pracy niż cała reszta polityków. W ten sposób Europa zapełniłaby się republikami sowieckimi – łotewską, polską, ukraińską… Lokalne bolszewickie kadry będą oczywiście wykute w Moskwie pod czujnym okiem tamtejszych instruktorów. Znikną stare granice i powstanie jedno wielkie państwo robotników i chłopów. W powersalskiej Europie Środkowej ten plan ziścił się tylko w przypadku Białorusi i Ukrainy. Ale niewiele brakowało, aby ich los podzieliły w 1919 r. Węgry.
Nędza na gruzach imperium
W 1918 r. sytuacja w upadających Austro-Węgrzech była tragiczna. Brakowało węgla, nafty, soli, a nawet drewna. Po ulicach włóczyli się bezrobotni, szalała inflacja, nie wystarczało nawet na farbę drukarską, banknoty drukowano więc tylko z jednej strony. Kraje ententy nie rozróżniały za bardzo dwóch części składowych monarchii, traktując Królestwo Węgier jak wroga i współsprawcę wojny. W tej sytuacji elity Korony Świętego Stefana zaczęły głowić się nad tym, jak uciec przed zemstą zwycięzców. Najprostszym sposobem było ogłoszenie niepodległości, czyli oderwanie od imperium Habsburgów połowy terytorium i stwierdzenie z miną niewiniątka, że Węgrzy z wybuchem wojny nie mieli nic wspólnego.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.