W trzeciej dekadzie XXI w. Zachód z niepokojem patrzy na zbrojącą się Chińską Republikę Ludową. Co jakiś czas w mediach pojawiają się doniesienia na temat nowych technologii militarnych rozwijanych przez Chińczyków. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że w przypadku potencjalnej konfrontacji zbrojnej między wolnym światem a dalekowschodnią dyktaturą nie okaże się, że historia zatoczyła koło i wróciliśmy do punktu, w którym chińskie uzbrojenie góruje nad zachodnimi arsenałami.
A przecież taki stan był przez wiele stuleci czymś zupełnie naturalnym. Dopiero pod koniec XVIII w., wraz z początkiem rewolucji przemysłowej, Europa wyprzedziła Chiny pod względem technologii, również w aspekcie militarnym. Dobitnie pokazały to upokarzające klęski poniesione przez Cesarstwo Chińskie w trakcie dwóch wojen opiumowych z pierwszej połowy XIX w.
Szczęśliwie jednak w poprzednich stuleciach Chińczycy nie przejawiali zainteresowania Europą jako potencjalnym kierunkiem ekspansji. Gdyby bowiem w starożytności lub w średniowieczu doszło do starcia dowolnej europejskiej armii z choćby niewielkim chińskim korpusem ekspedycyjnym, wynik byłby z góry przesądzony – bitwa skończyłaby się błyskawiczną masakrą Europejczyków.
Pewien przedsmak tego, jak mogłoby to wyglądać, dostaliśmy my – Polacy – pod Legnicą w 1241 r., gdy Mongołowie wykorzystali przeciw naszemu rycerstwu niektóre z chińskich superbroni. W efekcie głowa Henryka Pobożnego, najpotężniejszego wówczas księcia dzielnicowego, skończyła nabita na mongolską włócznię.
Problem z kuszą
Przewaga dawnych Chin nad resztą świata w dziedzinie technologii militarnych sięga czasów głębokiej starożytności. Na długo przed zjednoczeniem ziem nad Rzeką Żółtą przez Pierwszego Cesarza z dynastii Qin Chińczycy dysponowali śmiercionośną bronią budzącą trwogę sąsiednich ludów. Mowa o kuszy.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
