Ojciec urodził się jako poganin, dziad łupił chrześcijańskich sąsiadów, z Polakami włącznie, a Władysław Jagiellończyk wyrósł na arcykatolickiego władcę, pogromcę niewiernych, obrońcę Kościoła i nadzieję chrześcijaństwa. Nie wiemy, do jakiego stopnia kierowały młodzieńcem kompleksy chrześcijanina w pierwszym – po prawdzie – pokoleniu, a w jakim wzniosłe ambicje podążenia śladem najsławniejszych koronowanych wodzów krucjat?
Kompleksy i ambicje młodzieńca zręcznie wygrywała dyplomacja kościelna, i watykańska, i krakowska, niekiedy wyraźnie wbrew polskim interesom. Jagiełło nie ruszył w 1396 r. pod Nikopolis (patrz poprzedni numer „HDR”) na pomoc Luksemburczykowi, aby wspomóc zagorzałego wroga. Jego syn dał się wmanewrować pod koniec 1444 r. w całkiem już niepotrzebną ani nam, ani nawet Węgrom awanturę turecką i został pod Warną bez pomocy zawistnych Habsburgów. A także bez rycerzy zachodnich, papieskich pieniędzy i weneckich okrętów. Trzeźwy polityk przewidziałby to i nie dał sobą manipulować. Chłodno patrząc, poczynania Władysława III – ze śmiercią o cechach samobójstwa – trzeba ocenić jako skrajną głupotę.
A jednocześnie staramy się dostrzec 20-latka o gorącej naturze neofity i jego gorycz z powodu wiarołomstwa chrześcijańskiego świata. Jego wstyd po złamaniu przysięgi danej sułtanowi.
Rozpacz na czarnomorskim pustkowiu. Wreszcie gniew i szaleńczą odwagę, z jaką na czele garstki rycerzy rzuca się w samobójczym ataku na czworobok janczarów, by wydrzeć z rąk sułtańskich pergamin swej hańby. Mit polskiej i węgierskiej jesieni średniowiecza.
(…)
Ku tragedii
Kilku dni potrzeba było legatowi papieskiemu, aby przekonać Władysława, że słowo dane pogańskiemu wrogowi chrześcijaństwa nie jest wiążące, co Cesarini potwierdził nawet specjalnym dokumentem. Do tego dotarła wiadomość, że w stronę Dardaneli zmierza flota burgundzko-wenecko-papieska, która ma odciąć wojska osmańskie w Europie od armii na azjatyckim brzegu. I oto 4 sierpnia Władysław zrywa zwycięski pokój, wznawiając wojnę z Turkami. Nikt tej wojny poza nim i Włochami nie chciał. Nie chcieli jej też ani Węgrzy, ani Polacy. Rycerzy z Zachodu było jeszcze mniej niż poprzednio. Główną siłą okazały się znów siedmiogrodzkie wojska Hunyadyego, chorągwie króla oraz poczty węgierskich możnowładców. Łącznie pod rozkazy tandemu Hunyady (faktyczny dowódca) – Jagiellończyk (wódz pro forma) stawiło się ok. 16 tys. ludzi. Do tej armii, która wyruszyła nad dolny Dunaj w połowie września, przyłączyły się pod Nikopolis czterotysięczne posiłki wołoskie.
Podobnie jak za Zygmunta Luksemburskiego tracono czas i siły na zdobywanie pomniejszych twierdz, aż okazało się, że 60-tysięcznej armii Murada udało się ominąć chrześcijańską blokadę w Dardanelach i oto zmierza on prosto na krzyżowców. Nasi dowódcy liczyli, że z pomocą floty krucjatowej uda się ewakuować armię z wybrzeża Morza Czarnego i dlatego ruszyli w tamtym kierunku. Kiedy jednak 9 listopada 1444 r. armia stanęła pod Warną, okazało się, że nikt tam na nią nie czeka. Odwrót zablokowały wojska tureckie. Pozostał oręż w dłoni. Hunyady zdecydował, aby wydać Turkom walną bitwę, a – broń Boże! – nie zamykać się w obozie warownym. Znajdujący się w pułapce krzyżowcy musieli albo zwyciężyć wroga, albo przynajmniej przedrzeć się przez jego szyki.
O świcie 10 listopada 1444 r. armia węgierskiego króla była gotowa do walki na zachód od Warny.
(…)
Co sprawiło, że Turcy zaczęli nieoczekiwanie przegrywać starcie? Jaką fatalną decyzję podjął król Polski i Węgier?
Cały artykuł dostępny w najnowszym numerze miesięcznika „Historia Do Rzeczy”! Już w kioskach!
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.