Lizzie van Zyl miała siedem lat i urodziła się w 1894 r. w burskim Wolnym Państwie Orania w Afryce Południowej. Jej ojciec walczył przeciwko brytyjskiej agresji i dołączył do jednego z licznych oddziałów partyzanckich. Anglicy zastosowali zwyczajową procedurę – aresztowali jego rodzinę i umieścili ją w obozach koncentracyjnych.
Mała Lizzie została oddzielona od mamy i wpakowana do jednego z najstraszniejszych ośrodków – owianego ponurą sławą ludobójczego obozu Bloemfontein. Tam, jako córce „burskiego buntownika”, przyznano jej najgorszą, głodową rację żywnościową. Zdezorientowana, przerażona Lizzie zaczęła niknąć w oczach, wkrótce upodobniła się do żywego szkieletu. Zachorowała na dur brzuszny.
„Widziałam ją, jak leżała na małym materacu w nagrzanym słońcem namiocie. Muchy krążyły wokół jej głowy. Była delikatnym, słabym dzieckiem, które wymagało dobrej opieki – pisała Emily Hobhouse, brytyjska aktywistka walcząca o prawa Burów. – Trafiła jednak do obozowego szpitala, gdzie traktowano ją ostro. Brytyjski lekarz i pielęgniarki nie rozumieli jej języka, a ona nie mówiła po angielsku. Uznano ją więc za »idiotkę«, mimo że była całkowicie normalna. Pewnego dnia zaczęła w przejmujący sposób krzyczeć: »Mamo! Mamo! Chcę do mamy!«. Pewna kobieta chciała ją przytulić, ale jedna z pielęgniarek jej to brutalnie uniemożliwiła. Powiedziała, że to dziecko jest po prostu nieznośne”.
Lizzie zmarła z wycieńczenia 9 maja 1901 r. Przerażające zdjęcie dziewczynki konającej w obozowym szpitalu obozu obiegło cały świat i stało się symbolem brytyjskiego okrucieństwa wobec burskich kobiet i dzieci. Co ciekawe, to brytyjska propaganda jako pierwsza puściła fotografię w obieg. Dostarczył ją pracujący w Afryce jako lekarz Arthur Conan Doyle, słynny pisarz, twórca postaci Sherlocka Holmesa.
Zdjęcie miało być dowodem na to, jak burscy rodzice… zaniedbują swoje dzieci. Brytyjczycy twierdzili, że Lizzie w takim stanie trafiła do Bloemfontein. Że została zagłodzona przez swoją nieodpowiedzialną matkę. Szybko jednak wyszło na jaw, że fotografię zrobiono po kilku miesiącach pobytu w obozie. I to Anglicy doprowadzili ją do takiego stanu.
Spalona ziemia
Kim byli Burowie? Potomkami holenderskich osadników, którzy przybyli do Afryki Południowej w XVII i XVIII w. Na ich terytorium od początku ochotę mieli Brytyjczycy. Pierwszy najazd na państwa burskie Transwal i Oranię (1880–1881) zakończył się jednak klęską napastników. Wydawało się, że Burowie obronili swoją niepodległość. Na terenie obu krajów wkrótce odkryte zostały jednak olbrzymie złoża diamentów i złota.
Okazało się to przekleństwem. Brytyjczycy postanowili bowiem zawładnąć cennymi surowcami i w 1899 r. dokonali zmasowanej inwazji na Transwal i Oranię. Doszło do drugiej wojny burskiej. Dzięki miażdżącej przewadze liczebnej napastnicy szybko zyskali przewagę i podbili państwa Burów. Ci nie złożyli jednak broni i – zaopatrywani w broń przez Niemców – podjęli niezwykle skuteczną wojnę partyzancką.
„Bur – to brzmi sympatycznie – pisał Stanisław Cat-Mackiewicz. – Wtedy cały świat kochał tych Burów z najsilniejszym wówczas państwem świata, liczącym czterysta milionów ludności, podczas kiedy Burów było tylko trzysta tysięcy. Kochano Burów i podziwiano ich nierówną i wspaniałą walkę w obronie niepodległości. W tym ogólnym uniesieniu było coś z tych sympatii, które otaczały sprawę polską podczas naszych powstań w 1830 i 1863 roku. Występowano w obronie narodu słabszego, broniącego swych praw do życia. Te sympatie zarówno do Polski, jak i do Burów pomogły zarówno nam, jak i im dokładnie tyle, ile umarłemu pomaga kadzidło”.
Na panujące na świecie nastroje solidarności z Burami i niechęci do Brytyjczyków bez wątpienia olbrzymi wpływ miały nieludzkie metody walki, jakie zastosowali ci ostatni. Brytyjski dowódca Herbert Kitchener postanowił ujarzmić niepokornych Burów, stosując taktykę spalonej ziemi.
Chodziło o to, by „oczyścić terytorium” ze wszystkiego, co mogłoby udzielać pomocy burskiej partyzantce. Z dymem poszły więc całe miasteczka i wsie, zburzono 30 tys. farm i wyrżnięto bydło. Spalono plony i zatruto studnie. W efekcie dziesiątki tysięcy Burów – głównie kobiet i dzieci – znalazły się bez dachu nad głową, w sytuacji dramatycznej.
Naród za druty
Właśnie dla tych ludzi stworzono obozy koncentracyjne. Ośrodków tych było w sumie 45, a dodatkowe 64 powstały dla czarnych mieszkańców Transwalu i Oranii. Do obozów dla Burów – według brytyjskich planów – miał trafić cały naród. Był to więc pierwszy przypadek w dziejach, gdy bezwzględne represje zastosowano wobec wszystkich przedstawicieli danej nacji.
Co ciekawe, Brytyjczycy na zewnątrz przedstawili całą operację jako dowód na swój humanitaryzm. Mieli w ten sposób zatroszczyć się o „biednych uchodźców”. Obozy miały być zaś… dobrowolne.
Jak wyglądały brytyjskie obozy? Były to kiepsko przygotowane i zaopatrzone ośrodki, w których ludzie musieli mieszkać w lichych namiotach. Panowały w nich katastrofalne warunki higieniczne i było niebywałe wręcz przeludnienie. W namiotach przeznaczonych dla pięciu osób wegetowało często po 20. Przyczyniało się to do wybuchu groźnych epidemii chorób zakaźnych. Przede wszystkim tyfusu. Opieka medyczna była zdecydowanie niewystarczająca, a stosunek brytyjskiego personelu do więźniów – wrogi. A często nawet brutalny.
Najgorszy był jednak głód. Burowie za drutami konali z wycieńczenia. Brytyjczycy wprowadzili nieludzki system, w którym wielkość racji żywnościowej kobiet i dzieci była uzależniona od postawy głowy rodziny. Jeżeli burski mężczyzna nadal walczył z bronią w ręku przeciwko okupantom w szeregach oddziałów partyzanckich, to jego żona i dzieci otrzymywały tak niewiele pożywienia, że nie byli w stanie przeżyć.
Metoda ta zszokowała brytyjskiego dziennikarza Williama Steada, który nazwał obozy „okrutną machiną tortur”. „Każde z tych dzieci zmarło z powodu pomniejszenia ich racji żywnościowej – notował. – W ten sposób chciano wywrzeć presję na nadal walczących członków rodzin. Było to morderstwo z premedytacją. System zmniejszania racji żywnościowych był haniebnym, zaplanowanym z zimną krwią elementem państwowej polityki. Jej celem było zmuszenie do kapitulacji ludzi, których nie było się w stanie pokonać na polu bitwy”.
Internowani nie dostawali owoców i warzyw, co wywołało masowe zachorowania na szkorbut. Gdy zaś dawano im kawałki mięsa, roiło się w nich od larw. W jedzeniu znajdowano trujące chemikalia, kawałki szkła, haczyki rybackie, a nawet żyletki.
„Setki okrągłych namiotów ciągnęły się równymi rzędami aż po horyzont – wspominała ocalała Hester Johanna Maria Uys. – Spaliśmy na gołej ziemi. Strasznie padało. Leżałyśmy przemoknięte do suchej nitki w błocie. Kobiety były skopywane i bite, jeżeli nie słuchały rozkazów Tommies [tak Burowie nazywali Brytyjczyków – P.Z.]. Toalety były straszliwe – wielkie, odsłonięte dziury w ziemi. Obóz był zawszony, ciocia obcięła mi wszystkie włosy. Namioty szpitalne były zawsze straszliwie przepełnione. Gdy dostaliśmy cukier, znaleźliśmy w nim niebieskie kamyczki siarczanów. Mnóstwo ludzi się potruło. Ludzie w ogóle umierali jak szczury. Wozy przejeżdżały wzdłuż namiotów, aby zbierać ciała. Pogrzeby odbywały się codziennie”.
Koniec wojny
Gdy wieści o tym, co się dzieje w południowej Afryce, zaczęły dochodzić do Wielkiej Brytanii, wywołały niedowierzanie, a następnie wzburzenie opinii publicznej. Dużą rolę w nagłośnieniu zbrodniczych praktyk odegrała wspomniana działaczka społeczna Emily Hobhouse, która wizytowała obozy dla Burów, a następnie wsiadła na statek i w 1901 r. przybyła do Wielkiej Brytanii. Sprawa trafiła do parlamentu, gdzie ostro zaprotestował jeden z przywódców liberałów Lloyd George. „Mur martwych ciał dziecinnych wyrasta między narodem brytyjskim i Burami” – powiedział i oskarżył rząd o prowadzenie „akcji eksterminacyjnej”.
Konserwatywny gabinet próbował się bronić, twierdząc, że obozy były „komfortowe”, a powołanie ich było konieczne „ze względów militarnych”. Ostatecznie jednak władze musiały powołać specjalną komisję śledczą, na czele której stanęła pani Millicent Fawcett. Jej członkowie wizytowali obozy i to, co zobaczyli, wywołało w nich przerażenie. Potwierdzili oni wszystkie oskarżenia pani Hobhouse.
W efekcie brytyjskie władze podjęły działania zmierzające do poprawy warunków panujących w obozach, a następnie ich zamknięcia. Nastąpiło to w roku 1902. Część badaczy podkreśla jednak, że obozy skasowano nie z pobudek humanitarnych. Wprost przeciwnie, po prostu spełniły one swoje zadanie i nie były już potrzebne. Burscy partyzanci kapitulowali przed Brytyjczykami. Orania i Transwal straciły swoją niepodległość. Diamenty i złoto stały się własnością agresora.
W sumie w obozach na terenie obu państw burskich Brytyjczykom udało się skoncentrować około 117 tys. cywili. A więc jedną trzecią narodu. Byli to niemal wyłącznie starcy, kobiety i dzieci, gdyż schwytanych burskich mężczyzn natychmiast wywożono z terenu Afryki do innych części brytyjskiego imperium. W sumie w obozach zginęło blisko 28 tys. Burów. W tym 22 tys. dzieci. Naród ten został więc zdziesiątkowany.
Jak napisał jeden z historyków, jedyną zbrodnią tych ludzi było to, że znaleźli się pomiędzy Brytyjczykami a złotem Transwalu i Oranii. Warto pamiętać o tych zapomnianych ofiarach. I o tym, że pierwsze obozy koncentracyjne nie zostały założone wcale przez zbirów Hitlera lub nawet bolszewików, ale przez naród uznawany za ostoję cywilizacji zachodniej i demokracji – Brytyjczyków.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.