Na peronie prowincjonalnej stacyjki zalegały ostatnie hałdy szarego od brudu śniegu. Grupa zmarzniętych na kość mężczyzn, przestępując z nogi na nogę, oczekiwała na przybycie pociągu. Część z nich była w cywilnych ubraniach, część w polskich mundurach policyjnych. Wszyscy co chwila nerwowo spoglądali na zegarki.
Wreszcie rozległ się przeciągły gwizd i na stację wtoczyła się lokomotywa. Jęk hamulców, ostatnie sapnięcie i ciężka maszyna stanęła, pokrywając peron gęstymi kłębami pary. Policjanci zgrabiałymi rękami zdjęli z pleców karabiny i otoczyli jeden z wagonów.
Wyprowadzono z niego dwóch mężczyzn. Mieli ziemistą cerę i ręce skute kajdankami. Po wyjściu na peron zmrużyli oczy odzwyczajone od dziennego światła. Towarzyszyła im uzbrojona eskorta, która przekazała więźniów funkcjonariuszom czekającym na stacji. Całej operacji towarzyszyły nadzwyczajne środki bezpieczeństwa.
Scena ta rozegrała się o godz. 14 w dniu 29 marca 1925 r. na stacji w Stołpcach w pobliżu granicy Polski i Związku Sowieckiego. Pociągiem przywieziono dwóch groźnych bolszewickich szpiegów – Walerego Bagińskiego i Antoniego Wieczorkiewicza. Byłych oficerów Wojska Polskiego, którzy zdradzili i przeszli na stronę wroga.
Renegaci mieli zostać wymienieni na dwóch Polaków przetrzymywanych w sowieckich kazamatach – byłego konsula w Gruzji Józefa Łaszkiewicza i ks. Bronisława Ussasa. Wymiana miała się odbyć na samej granicy – w Kołosowie.
Aby pokonać ostatnie kilka kilometrów, dla Bagińskiego i Wieczorkiewicza podstawiono pociąg specjalny złożony z lokomotywy i jednego wagonu towarowego. Więźniowie wsiedli do środka w otoczeniu ośmiu policjantów oraz grupki urzędników. Między innymi prezesa Delegacji Repatriacyjnej RP Wilhelma Kulikowskiego i starosty stołpeckiego Stefana Zajączkowskiego.
Szpiegów umieszczono na końcu wagonu i otoczono półkolem strażników. Cywile usiedli na ławkach na początku. Oczekując na odjazd, mężczyźni zapalili papierosy. Pociąg ruszył w stronę granicy o godz. 2.50. Pokonanie krótkiego dystansu zajęło mu zaledwie kilka minut. Wkrótce maszynista dostrzegł słupy graniczne i oczekujących na wymianę bolszewików. Na przybycie Bagińskiego i Wieczorkiewicza przygotowano kwiaty i orkiestrę.
Wszystko szło gładko, nic nie zapowiadało kłopotów. Wyglądało na to, że kolejna polsko-bolszewicka wymiana „więźniów politycznych” odbędzie się bez zakłóceń. Nagle jeden z policjantów obecnych w wagonie wyjął jednak z kieszeni browninga. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, odbezpieczył broń i wycelował w aresztantów.
W wagonie rozległ się huk wystrzału, a zaraz po nim drugi. Wnętrze wypełnił smród prochu. Z tej odległości policjant nie mógł chybić. Trafiony w brzuch Bagiński od razu zwalił się na ziemię twarzą do podłogi. Wieczorkiewicz – który dostał w bok – chwycił się kurczowo za ranę i stanął skulony w kącie wagonu. Był w szoku.
– Kto strzelał?! – krzyknął przerażony prezes Kulikowski.
– Ja – odpowiedział spokojnie policjant i na otwartej dłoni podał kolegom pistolet. – Nie chciałem, żeby tych dwóch ludzi dalej szkodziło Polsce. Za to, co się stało, biorę pełną odpowiedzialność.
Kulikowski nie mógł uwierzyć własnym uszom.
– A nie pomyślałeś pan, że to pański czyn może zaszkodzić Polsce?! To, co się stało, może mieć nieobliczalne następstwa!
– Proszę zatem o zwrot broni. Zastrzelę się.
– Nie wygłupiaj się pan! – rzucił wściekły Kulikowski. – Panowie, co tak stoicie jak słupy soli? Aresztujcie go! Pomóżcie rannym! Zatrzymać pociąg!
Lokomotywa na kilkadziesiąt metrów przez Kołosowem raptownie stanęła. Po chwili zaczęła się powoli wycofywać. Zgromadzeni na peronie bolszewiccy komisarze spojrzeli na siebie zdumieni.
Na stację w Stołpcach natychmiast telefonicznie wezwano lekarzy. Udzielili oni postrzelonym pierwszej pomocy. Zatamowali krew, zabandażowali rany, zrobili zastrzyki z kamfory. Obrażenia były jednak bardzo poważne. Bagiński i Wieczorkiewicz zostali zapakowani do samochodu, który miał ich zawieźć do szpitala.
Pierwszy, o godz. 4.30, umarł Bagiński. Do szpitala nie dotarł – skonał na samochodowej kanapie. Wieczorkiewicz trafił na stół operacyjny, ale mimo że zabieg się udał, stracił zbyt dużo krwi. Zmarł nazajutrz o godz. 7.
Przeprowadzona kolejnego dnia sekcja zwłok wykazała, że kula, która trafiła Bagińskiego, zdruzgotała żebra, przeszyła wątrobę i górną część nerki denata. Wieczorkiewicz otrzymał zaś postrzał w okolicę lewego łuku żebrowego. Pocisk przebił żołądek i duże naczynia, powodując silny krwotok wewnętrzny i zapalenie otrzewnej.
Nie żałuję
Mordercą był 29-letni Józef Muraszko, starszy przodownik Urzędu Śledczego przy Komendzie Policji w Stołpcach. Oskarżony z 453 artykułu Kodeksu karnego o podwójne morderstwo stanął przed sądem w Nowogródku. W dniu 3 lipca 1925 r. rozpoczął się proces, który z zapartym tchem śledziła cała Polska.
„Do bolszewików czułem i czuję nienawiść od dawna. W 1917 roku walczyłem przeciwko nim w szeregach białych. Na własne oczy widziałem ich ciągłe gwałty i rozboje. Jako polski patriota wstąpiłem do korpusu generała Dowbora-Muśnickiego. Chodząc na patrole, widziałem, jak bolszewicy mordowali schwytanych żołnierzy polskich, co jeszcze bardziej pogłębiło moją nienawiść do nich. Po wojnie wstąpiłem do policji państwowej z przydziałem na Kresy, gdzie tępiłem bolszewickie bandy dywersyjne.Tępiłem zawsze jednego i tego samego wroga – bolszewika. Kochając swoją ojczyznę, Polskę, całą duszą, byłem oburzony wiadomością o wysadzeniu w powietrze cytadeli warszawskiej i o zamachu bombowym na uniwersytecie, dokonanym przez dwóch komunistów zbrodniarzy i do tego oficerów polskich Bagińskiego i Wieczorkiewicza. Już wtedy czułem do nich nienawiść i byłem przekonany, że nie minie ich zasłużona kara.
Kiedy dowiedziałem się o skazaniu ich przez Sąd Wojskowy na karę śmierci przez rozstrzelanie, to pomyślałem: „Jak to źle, że w Polsce nie ma szubienicy! Bo szkoda kul dla takich zbrodniarzy!”. Po pewnym czasie dowiedziałem się jednak, że podsądni zostaną wywiezieni do Rosji. Nie mieściło mi się to w głowie, nie chciałem wprost w to uwierzyć.W wagonie widziałem ich twarze dumne, ironiczne i z pogardą patrzące na otoczenie. Czułem, że złość we mnie wzbiera, myśli mi się plączą. Im dalej jechał pociąg, tym większa złość mnie opanowywała. Przeleciała we mnie myśl: schwycić ich za głowy i uderzyć jedną o drugą. Lecz raptem, jakby pchnięty przez kogo, wyrwałem z kieszeni rewolwer i strzeliłem. Nie celując, nie rozumiejąc, nie pamiętając, jakbym był w omroczeniu…Nie żałuję swego czynu, boć przecież zabiłem wrogów ojczyzny. Zbrodniarzy, na których zemściłem się za wszystkie krzywdy wyrządzone przez nich Polsce. Jako Polak i katolik nie mogłem postąpić inaczej”.
Takie wyjaśnienie w dniu otwarcia procesu złożył Józef Muraszko. Zostało ono przyjęte z aprobatą przez tłumy kłębiące się na sali Sądu Okręgowego w Nowogródku. Zebrani licznie korespondenci prasowi skrzętnie notowali każde słowo zabójcy, a potem pospiesznie pobiegli do telefonów, aby przedyktować je redakcjom. Następnego dnia przeczytała je cała Polska.
Sąd tymczasem przesłuchał świadków. Starosta Zajączkowski zeznał, że Muraszko wcale nie wchodził w skład eskorty Bagińskiego i Wieczorkiewicza. Na stacji w Stołpcach znalazł się zupełnie przypadkowo, wracając z misji, podczas której tropił przekradających się przez granicę przemytników.
Zobaczywszy poruszenie na stacji, zapytał, co się dzieje. Wtedy dopiero dowiedział się o mającej nastąpić wymianie. W ostatniej chwili przed odjazdem pociągu specjalnego w kierunku granicy podszedł do starosty i poprosił o zabranie go do Kołosowa.
Pozwolenia udzieliłem mu – mówił Zajączkowski. – Po wejściu do wagonu usiadłem na ławce. W czasie rozmowy z panem Kulikowskim usłyszałem nagle dwa strzały. Muraszko zwrócił się w naszą stronę, trzymając w ręku rewolwer i prosząc o aresztowanie go, jako zabójcę tych, którzy „walczyliby przeciwko nam i przynosili krzywdę”.
Czytaj też:
„Najbardziej znienawidzony Polak”. Kto naprawdę leży w jego oficjalnym grobie?
Oddajmy głos innym świadkom.
Prezes Wilhelm Kulikowski:
Rozległy się dwa wystrzały, które zrobiły na mnie wrażenie trzasku łamanego patyka, i zauważyłem, że jakiś policjant odbiera broń Muraszce. Ktoś powiedział, że Muraszko strzelał do więźniów. Cofnięto natychmiast pociąg i po przyjeździe do Stołpców odwieziono rannych do szpitala. Ja zostałem na stacji depeszować do MSZ.
Policjant Jan Lewandowski:
Zauważyłem, że Muraszko, który dotychczas stał spokojnie, trzymając ręce w bocznych kieszeniach kurtki, obecnie stoi z rewolwerem w ręku. Odebrałem mu rewolwer, brauning, kaliber 7,65 mm, oraz drugi, systemu Nagan. Muraszkę znam od 8 miesięcy jako człowieka zdolnego i pracowitego, ale bardzo porywczego, który starał się wszystkim imponować i zawsze, jak to mówią, postawić na swoim.
Policjant Tomasz Jakubowski:
Bagiński i Wieczorkiewicz stali oparci o ścianę, spokojnie, rozmawiając ze sobą. Usłyszałem tuż obok siebie dwa strzały i poczułem uderzenie w podpinkę czapki. Myślałem, że jestem ranny i schwyciłem się za twarz, nie widząc jednak śladów krwi na ręku, domyśliłem się, że zostałem uderzony łuską po naboju. Obejrzałem się i schwyciłem wpół człowieka trzymającego rewolwer. Muraszkę znam od kilku miesięcy. Jest to człowiek kłótliwy i w służbie bardzo ciężki. Muraszko po zaaresztowaniu pytał mnie, czy się bardzo przestraszyłem. Kiedy odpowiedziałem twierdząco, to powiedział, że on celował dobrze. „A zresztą nawet – dodał – nic by nie szkodziło, gdybym dla tych dwóch zdrajców i pana położył.
Inni świadkowie, którzy znali Józefa Muraszkę, potwierdzili przed sądem, że jest człowiekiem trudnym, niesubordynowanym. Za rozmaite wyskoki przenoszono go karnie na inne posterunki.