Prawdziwe oblicze Schindlera. Spielberg ukrył niewygodną prawdę
  • Piotr ZychowiczAutor:Piotr Zychowicz

Prawdziwe oblicze Schindlera. Spielberg ukrył niewygodną prawdę

Dodano: 

W ośrodku tym – w porównaniu z obozem w Płaszowie – panowały znakomite warunki. Schindler jesienią 1943 r. pojechał do Budapesztu, gdzie przekazał tamtejszym przywódcom żydowskim informacje o Holokauście. Przewoził też pieniądze Agencji Żydowskiej przeznaczone dla Żydów w okupowanej Polsce. To już wiązało się z ryzykiem osobistym.

Dlaczego Schindler zdecydował się ewakuować z Polski swoich żydowskich pracowników?

To jest kluczowe pytanie. I nie da się na nie odpowiedzieć w prosty sposób – że zrobił to dla zysku. W Krakowie działało bowiem jeszcze kilku niemieckich fabrykantów, którzy rozumieli, że człowiek przyzwoicie traktowany i karmiony pracuje lepiej niż człowiek sterroryzowany i zagłodzony. W momencie gdy do Krakowa zaczęli zbliżać się bolszewicy, fabrykanci ci spakowali jednak manatki, zabrali zarobione pieniądze i wrócili do Rzeszy. A żydowskich robotników porzucili na pastwę SS. Schindler zachował się inaczej. Podjął niezwykle skomplikowane, żmudne i kosztowne zabiegi, aby wywieźć swoich żydowskich robotników wraz z całą fabryką do Brünnlitz w Kraju Sudeckim. Gdyby Schindler w 1944 r. zrobił to co inni fabrykanci, czyli zabrał pieniądze i uciekł, jego sytuacja finansowa byłaby znacznie korzystniejsza. Po wojnie byłby bardzo zamożnym człowiekiem.

Ewakuacja Żydów do Brünnlitz to najbardziej dramatyczny moment filmu Spielberga. Film powinien się chyba jednak nazywać „Lista Goldberga”.

Rzeczywiście scena, w której Schindler dyktuje z głowy listę tysiąca Żydów przeznaczonych do ewakuacji, jest nieprawdziwa. Schindler kontaktował się tylko z przedstawicielami kadry kierowniczej Emalii, nazwisk szeregowych pracowników oczywiście nie znał. Listy więc nie sporządzał sam. Zadanie to zostało zlecone prominentnemu więźniowi funkcyjnemu z obozu w Płaszowie Marcelowi Goldbergowi.

Czytaj też:
Najciemniejsze karty historii Francji. Zapomniane prześladowanie Żydów

W pańskiej książce najbardziej zaszokowała mnie informacja, że wielu ludzi, którzy trafili na listę, nigdy nie pracowało w fabryce Schindlera!

Niestety to prawda. Na „listę życia” Goldberg wpisał swoich znajomych – więźniów funkcyjnych z Płaszowa, prominentów, członków obozowej żydowskiej arystokracji. Między innymi funkcjonariuszy cieszącej się fatalną sławą policji porządkowej. A także członków ich rodzin. Podczas sporządzania listy dochodziło do przypadków kumoterstwa, nepotyzmu i protekcji. A także korupcji. Goldberg miał brać łapówki za wpisanie ludzi na listę.

Oznacza to, że olbrzymia część żydowskich pracowników Schindlera pozostała w obozie.

Tak. Co jednak nie oznacza, że wszyscy zginęli. Podczas pracy nad książką rozmawiałem z wieloma „Schindlerjuden”. Zarówno z tymi, którzy znaleźli się na liście, jak i pracownikami fabryki, którzy pozostali w Polsce i trafili do różnych obozów. Oni także uważali, że ocaleli dzięki Schindlerowi. Gdy trafili do obozów, na ogół przeszli selekcję. Byli mocniejsi, lepiej odżywieni niż inni Żydzi. Mieli na tyle dużo sił, że dotrwali do końca wojny. „To jego zasługa” – mówili.

W filmie Spielberga pokazana została scena, w której Schindler jedzie do Auschwitz, aby ratować swoje żydowskie pracownice.

Stawia mnie pan w niezręcznej sytuacji. Ja bardzo nie chciałem, żeby moja książka została odebrana jako polemika z „Listą Schindlera”. Ja bardzo szanuję Stevena Spielberga. Uważam, że nakręcił świetny film. Ale właśnie – to tylko film. To jest teatr, fabuła, dzieło sztuki, które ma poruszyć miliony widzów, a nie ścisły historyczny wykład. W Ameryce jest wielu ludzi, którzy wszystko to, co zobaczą na ekranie, traktują jak prawdę objawioną. Czy w Polsce jest podobnie?

Jest dokładnie tak samo.

No właśnie. A przecież zadaniem przemysłu filmowego jest tworzenie dramatycznych, wciągających historii. Stąd w „Liście Schindlera” znalazły się uproszczenia i symboliczne sceny, których w rzeczywistości nie było. Żydzi przeznaczeni do fabryki Schindlera wyruszyli pociągami z Krakowa w październiku 1944 r. W osobnym transporcie 700 mężczyzn, a w osobnym 300 kobiet. Pierwszy transport miał przystanek w obozie Gross-Rosen, drugi w Auschwitz. O ile w przypadku mężczyzn wszystko poszło gładko, o tyle kobiety utknęły w Auschwitz. Schindler jednak wcale nie rzucił się im na ratunek. Po prostu posłał do Auschwitz swoją sekretarkę.

Jedna z wersji tej historii mówi, że kazał jej się przespać z kilkoma szychami z SS, aby uzyskać zwolnienie transportu.

Nie sądzę, żeby wydał jej takie polecenie. Nie oznacza to jednak, że tego nie zrobiła. Schindler znowu posmarował kilka lepkich rąk i kobiecy transport z Auschwitz wyruszył do Brünnlitz.

Wartownia i brama główna Auschwitz II (Birkenau)

Co się stało z żydowskimi pracownikami Schindlera, gdy dotarli na miejsce?

Rozpoczęli pracę w jego fabryce. A Schindler ostatnie tygodnie wojny spędził na prowincji, kupując dla nich jedzenie na czarnym rynku. Oczywiście Schindler miał w tym swój interes. Jego ostatnia mowa wygłoszona do Żydów wyglądała zupełnie inaczej niż w filmie. „Pamiętajcie o wszystkim, co dla was zrobiłem” – powiedział. Bał się, że po wojnie będzie ścigany przez zwycięzców, i miał nadzieję, że „jego Żydzi” go uratują.

Schindler uciekł z Brünnlitz w ostatniej chwili przed przyjściem bolszewików.

Tak, Sowieci dotarli do fabryki w maju 1945 r. Znowu nie wyglądało to tak sielankowo, jak głosi legenda. Pijani sowieccy żołnierze zgwałcili część pracujących dla Schindlera Żydów. On również w trakcie swojej ucieczki był świadkiem mrożących krew w żyłach scen. Gwałtów, mordów i grabieży dokonywanych przez Armię Czerwoną. Ostatecznie udało mu się jednak dotrzeć do części Niemiec zajętej przez Amerykanów.

Po wojnie szczęście się do niego uśmiechnęło.

Tak, Schindlerowi się nie przelewało. A pisząc wprost – ledwo wiązał koniec z końcem. A jednocześnie nie potrafił zrezygnować ze swoich namiętności – alkoholu ani kobiet. W efekcie cały czas był w długach i rozmaitych życiowych tarapatach. Próbował szczęścia w Argentynie, ale tam również nie potrafił się odnaleźć.

Utrzymywał relacje ze swoimi żydowskimi robotnikami?

O ile podczas wojny to on ratował ich, o tyle po wojnie zamienili się rolami – oni ratowali jego. Notorycznie pożyczał od nich pieniądze. Co ciekawe, wystąpił również z roszczeniem finansowym wobec żydowskiej organizacji Joint. Skrupulatnie wyliczył, że na ocalenie Żydów wydał podczas wojny 1 056 000 dol. I zażądał zwrotu tej sumy.

Muszę przyznać, że jest to szokujące.

Zgoda, brzmi to fatalnie. Schindler jednak desperacko potrzebował pieniędzy, a pomysł ten podrzucili mu sami ocaleni przez niego Żydzi. Czyli „Schindlerjuden”, którzy po wojnie otoczyli go opieką. Kochali Schindlera za to, co zrobił, i starali się mu pomagać. To oni załatwili mu przyznanie tytułu Sprawiedliwego. I wielokrotnie gościli go w Izraelu.

Czy Schindler dostał ten milion dolarów?

Czytaj też:
Z każdego zamachu wychodził cało. Mówili, że miał swojego „diabła stróża”

Skądże. Joint uznał, że pieniądze, które Schindler wydał na ratowanie Żydów, były pieniędzmi, które zarobił na żydowskiej pracy niewolniczej. Wątpiono również, żeby poniósł aż tak wysokie koszty. Ostatecznie przyznano mu zapomogę w wysokości 15 tys. dol.

Te pieniądze pomogły mu się ustatkować?

Gdzie tam. Pierwsze, co zrobił, to pojechał z kochanką na wakacje w Alpy.

Cały Schindler.

(śmiech) Tak, on był niereformowalny.

Była więźniarka obozu w Płaszowie Miria Akawia powiedziała mi, że nie znosi Schindlera. Irytowało ją, że o swoich pracownikach mówił „meine Juden”. Jak jakiś właściciel niewolników.

Język, którego używał Schindler, był czasami straszny. Kiedy czytałem jego listy i inne dokumenty, czasami włos jeżył mi się na głowie. Zawarte w nich zwroty i sformułowania dziś zostałyby uznane za całkowicie niepoprawne politycznie. Schindler nie był jednak zaciekłym antysemitą. Taki był język jego epoki, duch jego czasów. Takim językiem mówili współcześni mu Niemcy. Schindlera powinniśmy więc oceniać nie po jego słowach, ale po jego czynach. On pozostał człowiekiem w nieludzkich czasach. Ocalił tysiąc ludzkich istnień przed zagładą. Tej zasługi nikt mu nie może odebrać. Nawet on sam.

Chyba właśnie ta dwuznaczność postaci Schindlera sprawia, że jego historia jest tak fascynująca.

Dla Czechów był zdrajcą, dla Polaków postacią co najmniej kontrowersyjną. Dla części Żydów był zbawcą, niemal pół-Bogiem. A dla innych paskudnym narodowym socjalistą. A on był po prostu człowiekiem z krwi i kości, pełnym sprzeczności i słabości. Miał swoje zalety, ale miał również olbrzymie wady. Miał w swoim życiu momenty wielkie, ale miał również momenty małe. Tak jak każdy z nas. Opowieść o Oskarze Schindlerze to bardzo ludzka, uniwersalna historia.

Tymczasem ludzie oczekują, że bohaterowie powinni mieć anielskie skrzydła.

Takie rzeczy zdarzają się tylko w bajkach i... hollywoodzkich filmach. W prawdziwym życiu bohaterowie nie mają skrzydeł.

Rozmawiał Piotr Zychowicz

prof. David M. Crowe to znany amerykański historyk. Jest honorowym przewodniczącym Association for the Study of Nationalities na Columbia University i członkiem Komitetu ds. Edukacji Amerykańskiego Muzeum Holokaustu. Wykłada na Elon University. W Polsce ukazała się jego książka „Oskar Schindler. Prawdziwa historia” (wyd. Prószyński i S-ka).

Artykuł został opublikowany w 5/2017 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.