Z każdego zamachu wychodził cało. Mówili, że miał swojego „diabła stróża”
  • Piotr ZychowiczAutor:Piotr Zychowicz

Z każdego zamachu wychodził cało. Mówili, że miał swojego „diabła stróża”

Dodano: 
Rys. Krzysztof Wyrzykowski
Rys. Krzysztof Wyrzykowski 
Bomby w niewyjaśniony sposób nie wybuchały albo do eksplozji dochodziło tuż po tym, jak wyszedł z budynku. W lipcu 1944 roku był najbliższy śmierci w zamachu, ale znów miał piekielne szczęście i przeżył.

Piotr Zychowicz: Według powszechnej opinii oficerowie Wehrmachtu zaczęli spiskować przeciwko Hitlerowi dopiero, kiedy Niemcy przegrywały wojnę

Roger Moorhouse: To nieprawda. Część niemieckich oficerów od samego początku była nastawiona niezwykle krytycznie wobec Adolfa Hitlera i narodowego socjalizmu. Ludzie ci zaczęli spiskować przeciwko reżimowi już w latach 30., a więc przed rozpoczęciem wojny. To była moralna rewolta, która nie miała wiele wspólnego z przebiegiem działań wojennych.

Kto przewodził tym działaniom?

Początkowo miejscem, w którym przecinały się nici spisku, była siedziba Abwehry, niemieckiego wywiadu wojskowego. Jej szef – adm. Wilhelm Canaris – był jedną z kluczowych figur wojskowej opozycji. Olbrzymią rolę odgrywał również jego zastępca gen. Hans Oster. W 1938 r. Osterowi udało się przekonać kilku wyższych rangą oficerów Wehrmachtu – m.in. generałów Ludwiga Becka i Franza Haldera – że Hitler pcha Niemcy ku wojnie, która niechybnie skończy się katastrofą. I że trzeba go powstrzymać, aby ratować Niemcy.

To było w trakcie kryzysu czechosłowackiego?

Tak, Oster i inni spiskowcy liczyli na to, że Wielka Brytania i Francja zachowają się bardziej stanowczo i nie zgodzą się na rozbiór swojego czeskiego sojusznika; że postawią się Hitlerowi. To zaś oznaczałoby, że Europa stanęła na skraju wojny. W momencie, w którym Führer ogłosiłby mobilizację, spiskowcy mieli wkroczyć do akcji. Planowali dokonać wojskowego puczu, odsunąć narodowych socjalistów od władzy i w ten sposób zapobiec konfliktowi zbrojnemu.

Wielka Brytania i Francja jednak skapitulowały. We wrześniu 1938 r. odbyła się konferencja w Monachium.

Hitler bez jednego wystrzału osiągnął olbrzymi prestiżowy i strategiczny sukces. Czechosłowacja została rozebrana, a mobilizacja nie została ogłoszona. A co za tym idzie – plan wojskowego puczu spalił na panewce.

Rudolf Hess (w środku) i Adolf Hitler podczas otwarcia zimowej olimpiady w 1936 r.

Czyli premier Neville Chamberlain ocalił Hitlera.

Niestety tak.

Co spiskowcy z 1938 r. chcieli zrobić z Hitlerem?

To było kwestią dyskusji. Najbardziej radykalni oficerowie – tacy jak Friedrich Heinz z Abwehry – uważali, że Führer powinien zostać zgładzony. Większość zgadzała się jednak, że wystarczy go aresztować. Proszę pamiętać, że to był dopiero rok 1938. Hitler nie był jeszcze masowym ludobójcą, tylko kanclerzem Niemiec, z którym do stołu siadali czołowi przywódcy Europy.

Podjęcie decyzji o zamordowaniu głowy własnego państwa rzeczywiście nie jest prostą sprawą.

Niemiecki korpus oficerski miał wpojoną zasadę lojalności i bezwzględnego posłuszeństwa. Co więcej, od 1934 r. niemieccy oficerowie składali przysięgę bezpośrednio na wierność Führerowi. Dla współczesnych czytelników może się to wydawać niezrozumiałe, ale dla tych ludzi dane słowo było świętością.

Widzieli jednak, że Hitler pcha Niemcy w stronę przepaści…

Tak, i to był wielki dylemat, z którym musieli się zmierzyć. Lojalność wobec lidera czy ratowanie ojczyzny? Należy pamiętać, że tylko niewielka część oficerów Wehrmachtu zaangażowała się w spisek. Wielu ich kolegów uważało, że nie może złamać danego słowa.

Oficerowie, którzy wystąpili przeciwko Hitlerowi, w większości byli konserwatystami. Jaki system rządów chcieli wprowadzić po obaleniu Führera? Monarchię?

Wojskowa opozycja – zgodnie z angielskim powiedzeniem – była „szerokim kościołem”. W jej szeregach byli zwolennicy przywrócenia do władzy dynastii Hohenzollernów. Byli również zwolennicy systemu autorytarnego i innych rozwiązań. Pomysły te nigdy nie zostały jednak skonkretyzowane. Najważniejszy był cel doraźny – usunięcie Hitlera. O przyszłym kształcie ustrojowym Niemiec planowano zdecydować potem.

Wielu współczesnym wydaje się, że skoro ktoś walczył z Hitlerem, to musiał być demokratą.

Czytaj też:
Urodzona w Auschwitz. Cud, w który trudno uwierzyć

To klasyczny przykład patrzenia na przeszłość z perspektywy teraźniejszości. Wśród niemieckich oficerów panowało przekonanie, że wprowadzona w Republice Weimarskiej demokracja zawiodła. I mieli sporo racji. Oficerowie, o których mowa, nie bronili więc demokracji, tylko praworządności. Występowali przeciwko radykalizmowi i brutalnemu rozpasaniu narodowych socjalistów. Zamierzali przywrócić w Niemczech normalność.

To było chyba podłożem słynnego konfliktu między zachowawczą Reichswehrą a „brunatnymi bolszewikami” z SA.

Tak. Niemiecki korpus oficerski był niezwykle konserwatywny. To była specyficzna kasta ludzi. Dobrze wykształconych, o szerokich horyzontach, często pochodzących z rodzin arystokratycznych. To nie był elektorat NSDAP. Oficerowie byli wrodzy wszelkim rewolucyjnym zmianom. I jednocześnie, zgodnie z tradycją armii, apolityczni. Oficer niemieckiej armii nie mógł należeć do żadnej partii, włączając w to NSDAP. W efekcie wojsko stało się schronieniem dla wielu przeciwników reżimu. Nie oznacza to jednak, że ludzie ci byli demokratami. To są dzisiejsze wyobrażenia. Ja, jako badacz, staram się pokazywać prawdziwą historię, która była znacznie bardziej skomplikowana, niż to się może wydawać.

Postacią, która wymyka się jednoznacznym ocenom, był chyba płk Claus von Stauffenberg.

To był niezwykle dzielny, bohaterski człowiek. Niewiele zabrakło, żeby w 1944 r. uśmiercił Hitlera. Robienie z niego bojownika o prawa człowieka to jednak nieporozumienie. Był niemieckim nacjonalistą.

W Polsce często wypomina mu się list, który napisał do żony z frontu 4 września 1939 r. Pisał w nim o Polakach jako „motłochu”, który potrzebuje „batoga”.

Ten list to najlepsze potwierdzenie tego, co powiedziałem. Stauffenbergowi ideowo było bliżej do Hitlera niż do Churchilla. On stosunkowo późno dołączył do wojskowego ruchu oporu. Bez wątpienia – pod wpływem przeżyć wojennych – zaszła w nim przemiana.

Wróćmy do roku 1938. Pierwszy wojskowy spisek przeciwko Hitlerowi niestety zakończył się fiaskiem…

Oficerowie nie złożyli broni. Opozycja odrodziła się latem 1941 r. na froncie wschodnim, w Grupie Armii „Środek”. Tym razem sprzeciw wobec narodowosocjalistycznego bezprawia – jaki przed wojną wyrażała część wojskowych – przeistoczył się w coś znacznie poważniejszego. W żywiołową nienawiść. Wojskowy ruch oporu uległ radykalizacji. Nie było już mowy o aresztowaniu Hitlera – Führer musiał zginąć.

Skąd ta zmiana?

Oficerowie służący na froncie wschodnim byli świadkami Holokaustu i innych bestialstw. Masowe egzekucje dokonywane przez Einsatzgruppen widzieli na własne oczy lub czytali dotyczące ich raporty. To był dla nich wstrząs. Zrozumieli, że narodowi socjaliści nie tylko wepchnęli Niemcy w ryzykowną wojnę, lecz także uwikłali je w barbarzyńskie akty ludobójstwa. Część oficerów uznała, że nie może stać z założonymi rękami. Chodziło o ratowanie Niemiec przed klęską, ale przede wszystkim o ratowanie reputacji ich ojczyzny, którą szargał Hitler.

Czytaj też:
Sześć razy więcej ofiar niż na Titanicu. Największa katastrofa morska w historii

Tu na arenę wkroczył gen. Henning von Tresckow.

Tak, człowiek, którego nazwisko przeciętnemu Brytyjczykowi niewiele mówi. Znają je co najwyżej specjaliści. Domyślam się, że w Polsce jest podobnie. Tymczasem to właśnie Tresckow był motorem napędowym antyhitlerowskiej konspiracji w Wehrmachcie. Stauffenberg – tak jak wspomniałem – dołączył do niej stosunkowo późno. W kwietniu 1943 r. został ciężko ranny w Afryce, stracił prawą rękę i oko. Dopiero po tym wydarzeniu zaczął odgrywać ważną rolę w spisku. Tresckow tymczasem już w 1939 r. mówił otwarcie o konieczności pozbycia się Hitlera.

Twarzą ruchu oporu został jednak Stauffenberg.

To zrozumiałe. W końcu to on odpalił bombę w Wilczym Szańcu. Za każdym razem, gdy wymawiamy nazwisko Stauffenberg, powinniśmy jednak również mówić o von Tresckowie. O ile Stauffenberg próbował zabić Hitlera dwa razy, o tyle Tresckow podjął pięć prób zamachu na Führera!

Niestety za każdym razem poniósł klęskę.

Niewiele jednak brakowało, aby osiągnął sukces. Najsłynniejszą próbę podjął w marcu 1943 r., kiedy Hitler przyleciał do Smoleńska, by wizytować front wschodni. Tresckow poprosił towarzyszącego Führerowi płk. Heinza Brandta, aby w drodze powrotnej wziął na pokład pudełko z butelką brandy. Tresckow miał bowiem rzekomo przegrać zakład z pewnym oficerem z Kwatery Głównej Hitlera i oficer ten po przylocie miał się zgłosić do Brandta po odbiór paczki. Brandt chętnie zgodził się na wyświadczenie koledze tej „drobnej przysługi”.

Co naprawdę było w środku?

Artykuł został opublikowany w 8/2017 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.