Roger Moorhouse
Dla większości mieszkańców III Rzeszy rejs na pokładzie liniowca Wilhelm Gustloff był wymarzonym przeżyciem, o którym pamiętało się jeszcze wiele lat później. Pasażerowie wysyłali do domów pamiątkowe pocztówki i podkradali karty dań z restauracji. Ponadto na statku sprzedawano emaliowane znaczki, porcelanowe czajniczki do herbaty i popielniczki – wszystko przyozdobione wizerunkiem wycieczkowca. Podróżni, którym zależało na czymś bardziej osobistym, mogli kupić bransoletkę, taką jak ta prezentowana poniżej. Widniejące na niej symbole pochodzą z międzynarodowego kodu sygnałowego używanego w żegludze i układają się w napis W.I.L.H.G.U.S.T.L.O.F.F. zakończony swastyką.
Statek został zwodowany w 1937 roku, a w kolejnym roku zaczął regularne rejsy pasażerskie. Miał 25 tys. ton wyporności i ponad 200 metrów długości, był więc wyraźnie większy od tak zwanych pancerników kieszonkowych należących do Kriegsmarine. Był to pierwszy wycieczkowiec wybudowany specjalnie dla nazistowskiej organizacji Kraft durch Freude (Siła przez Radość), która zajmowała się organizowaniem imprez turystycznych i sportowych.
Liniowiec ochrzczono imieniem lidera szwajcarskich nazistów, który zostałby z pewnością zapomniany przez historię, gdyby nie padł ofiarą zamachu dokonanego przez żydowskiego napastnika w 1936 roku. Podobno Hitler rozważał początkowo, czy nie nadać statkowi swojego własnego imienia, ale zrezygnował z tego w obawie przed propagandowymi skutkami ewentualnego zatonięcia morskiego giganta. Z tego względu matką chrzestną wycieczkowca, która rozbiła butelkę szampana o jego kadłub, została Hedwig Gustloff, wdowa po zamordowanym.
W 616 kabinach rozmieszczonych na czterech pokładach mieściło się łącznie 1400 podróżnych, z których każdy mógł cieszyć się widokiem na morze. Nie wprowadzono zróżnicowania na klasy pod względem komfortu, a toalety i łazienki były współdzielone. Pasażerowie mieli do dyspozycji siedem barów, dwie restauracje, dwie sale taneczne, salę koncertową, salon fryzjerski i basen. Jak chwalił się nazistowski minister Robert Ley: „My, Niemcy, nie pozwalamy, by nasi robotnicy pływali na starych łajbach. Zadowala nas tylko to, co najlepsze”.
W 1939 roku flota KdF liczyła sobie już 11 statków. Opłatę za rejs, do którego państwo i tak znacząco dopłacało, można było uiścić w ratach. Pięciodniowa wycieczka po norweskich fiordach kosztowała 59 reichsmarek, tydzień na Morzu Śródziemnym wyceniono na 69 reichsmarek, 12 dni pływania dookoła Włoch na 150 reichsmarek, a dwutygodniową podróż do Lizbony i na Maderę na 155 reichsmarek. Jako że średnia tygodniówka wynosiła ok. 30 reichsmarek, można łatwo zrozumieć ogromną popularność takiego sposobu spędzania urlopu. Dla ludzi, którzy nigdy wcześniej nie wyjeżdżali na wakacje, była to wspaniała okazja.
Nietrudno odgadnąć motywy stojące za działalnością KdF. Jej zadaniem było zdobywanie serc zwykłych Niemców, przede wszystkim w celu zapewnienia sobie lojalności robotników i podważenia ich tradycyjnej wierności wobec socjalizmu. Był to również jeden ze środków używanych do kształtowania Volksgemeinschaft – wspólnoty narodowej, która miała jednoczyć członków wszystkich klas społecznych i mieszkańców wszystkich regionów III Rzeszy.
Dodatkowo wskazać można na ekonomiczne uzasadnienie programu realizowanego przez KdF. Przyświecało mu dążenie do maksymalizowania produkcji przemysłowej poprzez motywowanie siły roboczej do pracy i podtrzymywanie jej zadowolenia. Wreszcie sam Hitler zwrócił uwagę jednego ze swoich ministrów na polityczny aspekt sprawy. Chodziło o to, by niemieccy robotnicy byli spokojni, zmilitaryzowani i gotowi na każdą ewentualność – nawet na wojnę.
Oczywiście kiedy wojna faktycznie wybuchła, rejsy prowadzone przez KdF i prawie cała działalność organizacji zostały wstrzymane – wyjątkiem było dostarczanie rozrywki żołnierzom Wehrmachtu. Do września 1939 roku z usług wycieczkowców Kraft durch Freude skorzystało 750 tys. pasażerów, z czego ok. 75 tys. spędziło wakacje na pokładzie Wilhelma Gustloffa.
Pod koniec wojny takie atrakcje były jedynie odległym wspomnieniem, a duma floty KdF stała bezużytecznie w porcie w okupowanej Gdyni. Gdy postanowiono wykorzystać ten statek do ewakuacji Niemców uciekających na zachód przed Armią
Czerwoną, został on zatopiony przez torpedy wystrzelone z radzieckiego okrętu podwodnego w nocy 30 stycznia 1945 roku. Koszmarnie przepełniony liniowiec poszedł na dno w niespełna godzinę, a wraz z nim w lodowatej wodzie utonęło ok. 10 tys. osób. Była to największa katastrofa morska w historii.
Wrak Wilhelma Gustloffa spoczywa na głębokości 40 metrów nieopodal polskiego wybrzeża. Przez lata był miejscem odwiedzanym przez ciekawskich nurków i żądnych skarbów szabrowników, ale dziś jest chroniony jako mogiła wojenna. O historii tego statku mogą więc opowiadać jedynie pamiątki sprzedawane niegdyś na jego pokładzie.
Powyższy tekst jest fragmentem książki Rogera Moorhouse'a „Trzecia Rzesza w 100 przedmiotach”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Znak.
Tytuł pochodzi od redakcji.