Szaleństwo dowódcy ORP „Orzeł”. Co się naprawdę wydarzyło na pokładzie okrętu?
  • Marcin BartnickiAutor:Marcin Bartnicki

Szaleństwo dowódcy ORP „Orzeł”. Co się naprawdę wydarzyło na pokładzie okrętu?

Dodano: 

Przejęcie kontroli nad niemiecką jednostką również nie miało uzasadnienia. Co właściwie polscy marynarze mieliby zrobić z takim statkiem, skoro do Helu nie mógł przebić się nawet okręt podwodny, a porty od dawna były odizolowane? Taka akcja narażała na bezpieczeństwo całą załogę i nie miała żadnego sensu.

Dobitnie pokazały to wydarzenia z 1 października. Załoga, już bez Kłoczkowskiego na pokładzie, zatrzymała niemiecki uzbrojony statek. „Orzeł” nie mógł wykonać ataku, ponieważ osiadł na mieliźnie. Niemcy zastosowali się jednak do polecenia Polaków i zatrzymali statek, nadali jednak zaszyfrowany sygnał z informacją o swojej sytuacji. Zanim ORP „Orzeł” wydostał się z mielizny, w drodze był już niemiecki samolot, który miał go zniszczyć. Zrzucił bomby, jednak Polakom udało się uciec.

Dezercja komandora

Zirytowani postawą komandora oficerowie zaproponowali, aby opuścił okręt i odpłynął na łódce do Szwecji. Kłoczkowski zdecydowanie odmówił. Według instrukcji dowództwa floty okręty podwodne, które nie mogły prowadzić dalszej walki, miały próbować przebić się do Anglii – zrobił to ORP „Wilk” – lub udać się do Szwecji, gdzie zostaną internowane. Z drugiej możliwości skorzystały pozostałe okręty podwodne: „Ryś”, „Żbik” i „Sęp”. Do instrukcji nie zastosował się tylko „Orzeł”. Kłoczkowski przekonywał oficerów, że lepiej będzie opuścić szwedzkie wybrzeże i udać się do Tallina, ponieważ ma tam znajomości jeszcze sprzed wojny, a usytuowanie portu umożliwia szybką ucieczkę, gdyby było to konieczne. Jak pisze Mariusz Borowiak, dowódca „Orła” zdecydował się na skierowanie okrętu do stolicy Estonii, ponieważ takie nieformalne zarządzenie obowiązywało polskie okręty podwodne.

ORP „Dzik”, grudzień 1942 r.

14 września „Orzeł” wpłynął na redę do Tallina. Kłoczkowski skorzystał z okazji, aby przedostać się na ląd w asyście Estończyków. I... na tym urywa się jego kontakt z okrętem. Nie zostawił żadnych instrukcji ani rozkazów, nie przekazał dowództwa, nie pożegnał się z załogą. Według relacji oficerów zabrał ze sobą niemal wszystkie rzeczy osobiste, włącznie z maszyną do pisania i bronią myśliwską. Sygnał był jasny: nie zamierza już wracać na okręt.

Gdy estońska komisja stwierdziła, że wbrew wcześniejszym deklaracjom „Orzeł” nie jest poważnie uszkodzony, przystąpiono do internowania jednostki. Załoga była tym faktem zaskoczona. Komandor Kłoczkowski twierdził później, że nie znał aktu prawnego z listopada 1938 r., na który powołali się Estończycy. Chociaż wydaje się to absurdalne, nie znało go również polskie dowództwo floty. Estończycy powołali się bowiem na układ między neutralnymi państwami bałtyckimi i skandynawskimi, według którego okręty podwodne wpływające do ich portów będą internowane. Decyzję podjęto 15 września, po godz. 6, tzn. co najmniej siedem godzin po wpłynięciu okrętu na redę. Niezwłocznie po tym, jak stwierdzono, że uszkodzenie okrętu jest symulowane. Jest to istotne, ponieważ czyni mniej prawdopodobną hipotezę, według której „Orła” internowano ze względu na naciski Niemców.

Załoga, dowodzona już przez kpt. Grudzińskiego, starała się w miarę możliwości opóźniać rozbrajanie okrętu. Została jednak pozbawiona broni osobistej. Wyładowano amunicję dział (jedno – Bofors 105 mm oraz jedno dwulufowe Bofors plot. 40 mm), z których wymontowano również zamki, zabrano 14 z 20 torped, dzienniki pokładowe i mapy nawigacyjne. Polscy marynarze nie mieli jednak zamiaru się poddać. Przygotowali plan ucieczki.

Akcję przeprowadzili brawurowo. Zaskoczyli Estończyków 18 września o godz. 3. Marynarza pełniącego wartę na nabrzeżu podstępem sprowadzili na okręt, obezwładnili i wciągnęli do środka, drugiego wartownika, który był już wewnątrz, zastraszyli. „Orzeł” ruszył jednak tak niefortunnie, że wpadł na falochron. Zaalarmowana obsada portu rozpoczęła ostrzał z nadbrzeżnej baterii. Bezskutecznie. Polacy zdołali odpłynąć. Według wersji przedstawionej przez Karin Saarsen, córkę szefa estońskiego wywiadu, jej ojciec wydał rozkaz, aby „strzelać tak, żeby nie trafić”. Nawet jeśli uznamy tę relację za mało wiarygodną, to trzeba przyznać, że wypuszczenie z portu okrętu, który utknął na falochronie, i fiasko poszukiwań z użyciem lotnictwa i czterech jednostek marynarki wojennej mogły wiązać się z przychylnością Estończyków.

Opinia międzynarodowa nie była zainteresowana sprawą, zignorowali ją nawet Niemcy. Zdecydowanie protestowali za to Sowieci, którzy dzień wcześniej dokonali inwazji na Polskę. Estonia znalazła się na skraju wojny. Zgodnie z postanowieniami paktu Ribbentrop-Mołotow miała zostać zajęta przez ZSRS, co w pełni nastąpi jednak dopiero 17 czerwca 1940 r. Za ucieczkę stanowiskami zapłacili za to estońscy dowódcy marynarki wojennej. Porwani estońscy wartownicy zostali wypuszczeni na łodzi niedaleko szwedzkiego wybrzeża w nocy z 20 na 21 września. Polacy zostawili im duży zapas żywności i spirytusu, a kpt. Grudziński wręczył im po 50 dol. na podróż do domu oraz list skierowany do dowódcy estońskiej marynarki.

Okręt nadal miał sześć torped, narysowano więc z pamięci mapę Bałtyku, nadano komunikat o gotowości bojowej i rozpoczęto poszukiwanie niemieckich celów. Poza jedną nieudaną próbą ataku nie przyniosło to rezultatów. ORP „Orzeł” po zakończeniu kampanii wrześniowej, zgodnie z wcześniejszymi rozkazami, przebił się do Wielkiej Brytanii. 14 października wpłynął do portu Firth of Forth w Szkocji.

Czytaj też:
Komandosi spod Monte Cassino

Estońscy lekarze stwierdzili, że Kłoczkowski od dwóch tygodni chorował na tyfus brzuszny lub silne zatrucie, jednak szybko wypisali go ze szpitala. Na żądanie estońskich władz pozostał w kraju. Po sowieckiej inwazji był więziony w Kozielsku. Było to jednak już po masowych mordach popełnionych na polskich oficerach. Część Polaków przebywających w obozie unikała „Kłocza”, uważano bowiem, że sprzyja Sowietom. Komandor znalazł się w Anglii w 1942 r. Szybko wytoczono mu proces przed Morskim Sądem Wojennym. Podstawą oskarżenia była relacja nieżyjących już wówczas (z wyjątkiem Stanisława Pierzchowskiego) oficerów z „Orła”, którzy zostali przesłuchani 23 kwietnia 1940 r. przez ppor. Józefa Boreykę.

Rządowi w Londynie nie zależało na nadawaniu rozgłosu sprawie, która nie przynosiła polskiej marynarce chwały. Proces trwał pięć dni, a oskarżony i jego adwokat nie mieli nawet wglądu do akt sprawy. Nie przesłuchano też części żyjących członków załogi. Kłoczkowskiego skazano na degradację do stopnia marynarza, wydalenie z Marynarki Wojennej i cztery lata więzienia. Wyroku więzienia, który zapadł 3 sierpnia 1942 r., nigdy nie wykonano. Paradoksalnie, nieuczciwy proces przeprowadzony z licznymi błędami mógł być korzystny dla dowódcy, któremu groziła kara śmierci.

W sprawie Kłoczkowskiego nadal jest wiele niewiadomych, a niektórych kwestii nie da się już prawdopodobnie rozstrzygnąć. Stąd wokół dowódcy „Orła” powstało wiele trudnych do zweryfikowania, ale też mało prawdopodobnych hipotez opartych na poszlakach. Według jednej z nich Kłoczkowski mógł współpracować z obcym wywiadem, po werbunku w Holandii, gdzie uczestniczył w budowie ORP „Orzeł”. Wplątał się tam w skandal z udziałem prostytutki. Praca agenturalna miała być wyjaśnieniem jego dziwnego zachowania – domniemanego sprzyjania Niemcom przed wybuchem wojny, a następnie wyeliminowania z walki jednego z najlepszych okrętów. „Orzeł” był nowoczesną konstrukcją, która mogła też przydać się Sowietom. To w ich ręce trafiłby okręt po zajęciu Estonii, co zostało zaplanowane w pakcie Ribbentrop-Mołotow. Poza domysłami nie ma jednak dowodów, aby komandor pracował dla obcego mocarstwa. Mało prawdopodobna wydaje się również zmowa pięciu oficerów z „Orła”, którzy mieliby celowo pogrążyć swojego dowódcę. Tym bardziej że ich wersję potwierdzali oficerowie z innych jednostek.

Po wyroku „Kłocz” zaciągnął się do Polskiej Marynarki Handlowej. Ciągnęła się za nim zła sława, więc przeszedł pod banderę amerykańską. Jako II oficer na „Eliphanet Nott” pływał w transatlantyckich konwojach. Po wojnie wspólnie ze szwagrem Witoldem Zajączkowskim (przedwojenny dowódca Flotylli Rzecznej Marynarki Wojennej w Pińsku) kupił farmę w Kanadzie. Następnie przeprowadził się do USA, gdzie pracował w stoczni okrętów podwodnych. Zmarł 1 października 1962 r.

Dla polskich marynarzy z „Orła” wojna nie skończyła się na Bałtyku. W kwietniu 1940 r. dopadli w końcu swoją ofiarę. Zatopiony przez nich MS „Rio de Janeiro” przewoził 400 niemieckich żołnierzy, działa, pojazdy i inny sprzęt wojskowy oraz ok. 300 ton zaopatrzenia. Statek był w drodze do Norwegii, co potwierdziło, że niemiecka inwazja na ten kraj jest w toku. Składki zbierane od 1926 r. przez polskie społeczeństwo na budowę okrętu nie poszły więc na marne.

23 maja 1940 r. ORP „Orzeł” wypłynął na ostatni patrol na Morze Północne. 11 czerwca okręt został uznany za zaginiony. Dokładna data i miejsce zatonięcia nie są znane. Poszukiwania wraku nadal trwają.

Artykuł został opublikowany w 11/2017 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.