W kanadyjskim konsulacie załatwił sobie drugi paszport - bez błędu w nazwisku - a potem wrócił do Londynu i pod pozorem odszukania zaginionego brata, próbował nawiązać kontakt z afrykańskimi najemnikami. W Wielkiej Brytanii mógł czuć się względnie spokojnie. Gazety nie publikowały jego wizerunków, bo nie zezwalało na to prawo. W międzyczasie próbował obrabować sklep jubilerski i dokonał napadu na bank, który przyniósł mu tylko 95 funtów. Od dziennikarza z Daily Telegraph uzyskał informację, że kontaktu z najemnikami najlepiej będzie szukać w Brukseli. Ray kupił tam bilet lotniczy i chciał odlecieć z lotniska Heathrow. Podczas odprawy posiadał przy sobie dwa kanadyjskie paszporty, co zwróciło uwagę policjanta, który sprawdził nazwisko na liście poszukiwanych i znalazł Ramona Georga Sneyda. Fałszywy Kanadyjczyk został natychmiast aresztowany i wydany Amerykanom. 18 lipca 1967 znalazł się w specjalnie wyposażonej celi w Memphis, której przystosowanie kosztowało ponad 100 tysięcy dolarów. Okna chroniły pancerne płyty, zainstalowano też mikrofony i kamery do obserwacji. W celi cały czas paliło się światło.
Rasistowskie organizacje w USA zebrały dziesiątki tysięcy dolarów na adwokatów, ale sławy palestry - F. Lee Bailey z Bostonu i Melvin Belli, których chciał wynająć Ray nie byli zainteresowani obroną. Więzień w końcu poszedł na układ z prokuraturą, przyznając się do popełnienia zbrodni i unikając procesu przed ławą przysięgłych i prawie pewnej kary śmierci. Został skazany na 99 lat więzienia. Potem odwołał swoje zeznania i do końca życia walczył o uniewinnienie. W 1977 r. uciekł z więzienia Brushy Mountain, jednak po trzech dniach został złapany. Zmarł w 1998 r. na niewydolność wątroby i nerek.
Nierozwiązana zagadka
Zabójstwo Martina Luthera Kinga do dzisiaj budzi wiele kontrowersji. Przede wszystkim poddawane jest w wątpliwość, czy Ray mógł sam zorganizować i przeprowadzić taki zamach. Ze względu na układ obrony z prokuraturą, na sali sądowej nie przeprowadzono większości dowodów. Wątpliwa była zwłaszcza identyfikacja broni użytej do zamachu. Sprawa była wyjaśniana przez powstałą w 1976 r. Komisję Śledczą Izby Reprezentantów ds. Zabójstw. Doszła ona do wniosku, że King zginął od pojedynczego strzału oddanego przez Raya, oraz że istnieje prawdopodobieństwo, że zamach był wynikiem spisku, jednak nie uczestniczył w nim rząd USA.
Tropy wiodły na południe Stanów. Grupa biznesmenów z Mississippi miała oferować 100 tys. dolarów za zabicie Kinga. 50 tys. oferował bogaty adwokat z Saint Louis John Sutherland. Nagroda od Sutherlanda, na którą liczył Ray została uznana za najbardziej wiarygodny motyw zabójstwa. Jego towarzysze spod celi przesłuchiwani przez FBI mieli wspominać, że zabójstwo Kinga miało być „polisą emerytalną" Raya. Prawie każdy, który go spotkał twierdził też, że Ray organicznie nienawidził czarnych. Nie sprawdzone zostały wątki związane z podejrzeniami o udział wywiadu wojskowego w sprawie. W czasie wizyty Kinga, który ostro protestował przeciwko wojnie w Wietnamie, w mieście miał przebywać nawet specjalny oddział operacyjny wywiadu w skład którego mieli wchodzić snajperzy. Sam Ray wielokrotnie zmieniał swoją opowieść o zamachu, zawsze twierdząc, że jest niewinny. Poparł go nawet syn Kinga, Dexter, który spotkał się w 1997 r. z zabójcą w więzieniu i stwierdził, że za zabójstwem jego ojca stoją zupełnie inne osoby.
Święty i faszyści
Po zamachu przez Amerykę przeszła fala protestów i zamieszek. W 150 miastach wybuchły pożary, czterdzieści osób zginęło, kilka tysięcy było rannych, aresztowano ponad 20 tysięcy. W samym Waszyngtonie szkody spowodowane niepokojami wyniosły ponad 50 mln dolarów.
Czytaj też:
Reagan kontra Gorbaczow
King, który już wcześniej był ikoną ruchu praw obywatelskich, teraz został wyniesiony na jego ołtarze jako męczennik. James Earl Ray nie przysłużył się sprawie za którą walczył. Uzbrojony w karabin „biały śmieć" z Południa zabił wyrzekającego się przemocy, wykształconego, pochodzącego z szanowanej i zamożnej rodziny czarnego. Skutek tej piekielnej dialektyki był odwrotny od zamierzonego. Przeżywający kłopoty pokojowy ruch emancypacyjny nabrał nowych wiatrów w żagle. „Postępowe" środowiska dostały do ręki potężne narzędzie nie tylko przeciwko rasistom i segregacjonistom, ale i zwykłym obywatelom broniącym swoich wolności. Pierwszą ofiarą było prawo do noszenia broni.
Już w październiku 1968 r. prezydent Johnson przeforsował Gun Control Act. Ustawa, skądinąd zawierająca słuszne postulaty została przyjęta w pośpiechu, bez szerszej dyskusji - pod wpływem zamachów na Johna Kennedy'ego i Kinga. Dokonała znaczącego wyłomu w tradycyjnym rozumieniu amerykańskich praw i torowała drogę do dalszego ich ograniczania.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.