Rycerstwo spod kresowych stanic. Najlepsi obrońcy chrześcijańskiej Europy
  • Maciej RosalakAutor:Maciej Rosalak

Rycerstwo spod kresowych stanic. Najlepsi obrońcy chrześcijańskiej Europy

Dodano: 

Oczywiście kiedy szlachta była zmuszona okolicznościami, okazywała się solidarna i stać nas bylo wtedy na armie nie tylko kilku- lub kilkunastotysięczne, ale nawet kilkudziesięciotysięczne. Podczas wypraw Batorego przeciw Iwanowi Groźnemu nie mieliśmy węża w kieszeni, i to nie tylko przez jeden rok, lecz także przez trzy kolejne lata (1579–1581)! Zwłaszcza że szlachta widziała sukcesy tych wypraw – zdobycie kolejno Połocka, Wielkich Łuków, wreszcie uzyskanie zwycięskiego pokoju pod Pskowem. Do drugiej takiej sytuacji doszło podczas wojny ze Szwedami o ujście Wisły (1626–1629), kiedy został zagrożony byt ekonomiczny szlachty, tracącej możliwość spławiania zboża do Gdańska. Koszt tej wojny był ogromny i szlachta go poniosła...

Pod pewnym względem mieliśmy podobną sytuację podczas wyprawy wiedeńskiej Jana III Sobieskiego przeciw Turkom. Opromieniony sławą licznych zwycięstw nad bisurmanami, z wiktorią chocimską (1673) na czele, wódz dawał rękojmię, że wydatki na wojsko nie zostaną zmarnowane…

Tak, ale tu wróciłbym do pańskiego pierwszego pytania o antemurale christianitatis, czyli przedmurze chrześcijaństwa. Historycy skupili się obecnie na aspektach militarnych i politycznych wyprawy wiedeńskiej, ale zapominają, że dla Sobieskiego równie ważna była kwestia religijna. Oto nastał dżihad, „święta wojna” niesiona przez muzułmanów przeciw wszystkim chrześcijanom, którzy muszą zjednoczyć się w obronie swojej wiary. Droga naszego króla pod Wiedeń wiodła od Katedry św. Jana, przez Jasną Górę, Kraków, Piekary i inne sanktuaria, do Kahlenbergu. Aspekt religijny był tu bardzo czytelny. Niezależnie od odzywających się tu i ówdzie głosów oponentów widoczne było wtedy powszechne przyzwolenie na tę wyprawę. Szlachta identyfikowała się z programem obrony chrześcijaństwa, sformułowanym pod Wiedniem. Wielce wymowny jest list króla do hetmana polnego koronnego Mikołaja Sieniawskiego, w którym napisał, że lepiej jest prowadzić wojnę z siłami „całej imperii” na obcej ziemi, niż mieć wkrótce Turków pod Krakowem po upadku Wiednia.

Obraz "Oswobodzenie Wiednia przez Jana Sobieskiego" Marcello Bacciarelliego

Notabene nazwa Kahlenberg oznacza w starej niemczyźnie „szczekającą górę” (od ujadania psów, które wykorzystywano tu niegdyś do polowań). Turcy mieli zapewne Polaków na zboczach Kahlenbergu za „niewierne psy”…

Warto dodać, że Kara Mustafa do końca nie wierzył, iż król polski przybędzie osobiście i przywiedzie ponad 20 tys. jazdy tak potrzebnej Karolowi Lotaryńskiemu. Jej atak rzeczywiście był dla Turków ogromnym zaskoczeniem. Polską szlachtę utwierdził zaś w przeświadczeniu o swojej roli przedmurza chrześcijaństwa i to przeświadczenie nie ustało bynajmniej po pokoju w Karłowicach (1699).

Definitywna rozprawa z Tatarami wymagała podboju Krymu, a to z kolei – zwycięskiej wojny z Turcją. Czy taka wojna miała szanse powodzenia? Jak wiadomo, planował ją Władysław IV, ale gwałtownie oponowała przeciw niej szlachta. Dlaczego?

Szlachta nie była taką wojną zainteresowana, bo jej prowadzenie wymagało ogromnych podatków. Był to poza tym schyłkowy okres wojny trzydziestoletniej, krwawej, pustoszącej znaczną część Europy. Polska szlachta, która na to patrzyła, mogła zaś zaśpiewać: „Wsi spokojna, wsi wesoła”. Oni tam się bili, a szlachta się bogaciła, sprzedając zboże do Gdańska. Trwał okres „złotego pokoju na Ukrainie”, bo w 1638 r. Stanisław Koniecpolski i Mikołaj Potocki zdławili powstania kozackie lat 1637–1638 i uchwalono nową ordynację dla wojska zaporoskiego. A tu Władysław IV wystąpił z planami, których realizacja zakłóciła błogi spokój.

Koniecpolski poparł owe plany, ale tylko w „wariancie B”, czyli nie wojny z Portą Otomańską, ale zniszczenia tego gniazda szerszeni, za jaki uważano Chanat Krymski. Było to już po zwycięstwie pod Ochmatowem, a więc wydawało się, że poparcie dla takiej wojny król od szlachty uzyska. Okazało się jednak, że to poparcie jest nikłe, bo szlachta i tak nie chciała się opodatkować, a poza tym nie bez racji uważała, że atak na Krym pociągnie za sobą wojnę ze Stambułem. Potwierdziły to uchwały Sejmu z 1646 r., w czasie których legły w gruzach plany wojenne Władysława IV.

Po śmierci króla urzeczywistnił się jednak jeszcze gorszy wariant, a mianowicie sojusz Tatarów z Zaporożcami w 1648 r. Nie musiało do niego dojść. Gdyby Kozacy mieli swoją upragnioną wojnę ze znienawidzonym przez nich Krymem, nie w głowie byłyby im bunty przeciw Rzeczypospolitej. Poprzednio też dochodziło sporadycznie do krótkotrwałych porozumień kozacko-tatarskich, ale w 1648 r. ziścił się najgorszy dla polskiej wojskowości scenariusz; sojusz kozackiego taboru z tatarską jazdą. Jazdą, której zawsze Kozakom brakowało.

Szlachta obawiała się też absolutum dominium. Sądziła, że po świetnych zwycięstwach nad Moskwą i Abazy paszą (prowadził najazd mołdawsko-tatarski z woli sułtana, rozbity pod Kamieńcem w 1633 r.), po korzystnych dla nas układach pokojowych ze Szwecją w 1635 r., król pójdzie dalej. Po kolejnej zwycięskiej wojnie – sądzono – sięgnie po władzę absolutną.

Jaki wpływ na doktrynę, taktykę i uzbrojenie naszych wojsk miały ustawiczne wojny na kresach? Wydaje się, że aż po początek XVII w. staropolska sztuka wojenna zyskiwała dzięki doświadczeniom w walkach z Tatarami i Turkami…

Czytaj też:
Tragiczna krucjata króla Polski

Staropolska sztuka wojenna wzniosła się na wyżyny w XVI w. dlatego, że – poza ciągłymi walkami z Tatarami na południowym wschodzie – mieliśmy do czynienia także z zachodnim orężem i zachodnimi sposobami prowadzenia wojen oraz bitew. Mam na myśli przede wszystkim wojny z zakonem, a później o Inflanty, ale także inne kontakty, choćby bitwę pod Byczyną (1588). Wtedy nasza sztuka wojenna (posiadaliśmy różne rodzaje wojsk, a istotną rolę odgrywały piechota i artyleria, w mistrzowskim współdziałaniu ze wspaniałą jazdą) wykazała swą wyższość tak nad Moskwą, jak siłami cesarskimi arcyksięcia Maksymiliana. Na kresach południowo-wschodnich mieliśmy zaś ogromne przestrzenie, które wymagały stosowania głównie, a często niemal wyłącznie, jazdy. Potrafiła ona rozstrzygać bitwy ze Szwedami na początku XVII w., ale kiedy ci nauczyli się z nią walczyć za Gustawa Adolfa, bywało różnie. Podczas najazdu Karola Gustawa nasza kawaleria okazywała się bezradna bez wsparcia ogniowego innych rodzajów broni, tak jak choćby w bitwie pod Warszawą (1656). Oczywiście, mieliśmy też lepsze momenty, np. utworzenie przez Władysława IV autoramentu cudzoziemskiego na wojnę z Moskwą, co miało zapoczątkować modernizację armii Rzeczypospolitej.

Natomiast długotrwałe wojny z Tatarami prowadziły do wypracowania kilku kanonów staropolskiej sztuki wojennej. Na przykład: „głód bitwy”. Dążyliśmy do jak najszybszego rozstrzygnięcia w walnym starciu. Z czego to się brało? Otóż – znów! – z niechęci szlachty do płacenia podatków. Wódz miał przyznane tyle pieniędzy, że wystarczały na żołd tylko na kwartał albo na dwa. Na zachodzie stosowano wymyślne marsze i kontrmarsze, aby wyczerpać przeciwnika, a długotrwałe działania wojenne opłacano z kontrybucji nakładanych na gęsto rozsiane w Europie miasta. A u nas trzeba było na pustkowiach szybko dopaść przeciwnika i go rozbić, zanim nieopłaceni żołnierze rozejdą się do domów.

Nasz system skarbowo-wojskowy pozwalał na wystawienie nawet dużej armii, ale na bardzo krótki czas. Długofalowe działanie stawało się niemożliwe. Stąd też bardzo szczupłe siły w okresach pokoju. Stąd też spowolnienie modernizacji sił zbrojnych, które nie nadążały za zmianami w Europie. Sobieski, owszem, modernizował armię, ale pod kątem walk z Tatarami i Turkami. Uzbroił wprawdzie piechotę w berdysze, a roty pancerne i lekkie w dzidy, ale powiększał głównie w kompucie husarię i pancernych odnoszących duże sukcesy w walce z Tatarami i Turkami. Jeśli pod koniec panowania Jana Kazimierza mamy w biednym, wyniszczonym wojnami kraju tylko sześć–siedem chorągwi husarskich, to pod Wiedniem mamy już 24 chorągwie.

Jeśli spojrzymy na towarzysza chorągwi pancernej (petyhorskiej), to jako żywo przypomina ciężkozbrojnego jeźdźca tureckiego z serialu o czasach Sulejmana Wspaniałego. Takie same misiurki na głowie, kolczugi, małe okrągłe tarcze, krzywe szable, nawet łuki refleksyjne o ogromnej sile przebicia…

To fakt, przejmowaliśmy wiele ze wschodniego uzbrojenia, oporządzenia i ubioru oraz metod walki, co sprawdzało się na polach bitew z Tatarami i Turkami. Od rozejmu z Rosją w Andruszowie (1667) przez 30 lat Rzeczpospolita walczy wyłącznie z nimi. Efekt jest taki, że podczas wojny północnej (1700–1721) nasza armia okazuje się anachroniczna w zetknięciu z wojskami Szwecji lub Rosji. To kres staropolskiej sztuki wojennej, która święciła tak wielkie triumfy jeszcze w poprzednim stuleciu. Wielkość wodza, jakim był Jan Sobieski, spowodowała zaś, że w jego cieniu nie wyrósł żaden godny następca.

Prof. dr hab. Mirosław Nagielski bada dzieje wojskowości oraz wykłada na Uniwersytecie Warszawskim. Szczególne miejsce w jego pracach zajmuje historia oręża polskiego epoki szlacheckiej. Opublikował m.in.: „Liczebność i organizacja gwardii przybocznej i komputowej za ostatniego Wazy (1648–1668)”, „Warszawa 1656”, „Rokosz Jerzego Lubomirskiego w 1665 roku”, „The decline of the traditional Polish warfare in the period of the Great Northern War”, „Druga wojna domowa w Polsce: z dziejów polityczno-wojskowych Rzeczypospolitej u schyłku rządów Jana Kazimierza Wazy”.

Artykuł został opublikowany w 11/2015 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.