Francuscy SS-mani. Do samego końca bronili bunkra Hitlera

Francuscy SS-mani. Do samego końca bronili bunkra Hitlera

Dodano: 

Francuscy esesmani obok udziału w bitwie o Kołobrzeg uczestniczyli również w walkach w okolicach Gdyni, paradoksalnie zaprzeczając hasłu rzuconemu w 1939 r. przez jednego z późniejszych ultrasów kolaboracji i inicjatorów powstania LVF Marcela Déata: „Nie chcemy umierać za Gdańsk” (tytuł napisanego na łamach „L’Oeuvre” artykułu brzmiał dokładnie: „Dlaczego mamy umierać za Gdańsk?”).

W trakcie walk na Pomorzu zaginął dowódca „Charlemagne” Waffen-Oberführer Edgar Puaud. W czasie przebijania się z Białogardu odniósł on ciężkie rany, w wyniku których najprawdopodobniej zmarł lub został dobity przez Sowietów. Generał miał głębokie poczucie winy za sytuację, w której znaleźli się jego podkomendni na Pomorzu, dlatego chcąc dzielić los szeregowego grenadiera, sam poruszał się niejednokrotnie pieszo, dźwigając w czasie marszów taśmy z amunicją oraz karabin maszynowy. Samochód, który miał do dyspozycji, oddał rannym. Wysokie straty Francuzów, zwłaszcza korpusu oficerskiego, były wynikiem ich determinacji wykazywanej w walce. Nie byli oni szczególnie skłonni do poddawania się i pójścia do sowieckiej niewoli ze względu na barbarzyńskie, sprzeczne z międzynarodowymi konwencjami zachowania wobec jeńców żołnierzy Armii Czerwonej. Jeden z ochotników tak je opisywał: „Na polanie natrafiliśmy na stos trupów w mundurach SS. Było ich ze dwudziestu, wszyscy zabici strzałem w potylicę. To niewątpliwie ranni, których wykończyli Sowieci. Zrozumieliśmy. Od tej chwili nie było już mowy, by którykolwiek z nas się poddał”.

„Charlemagne”, Polacy i Berlin

W sytuacjach beznadziejnych francuscy esesmani starali się poddawać Polakom berlingowcom z 1. Armii Wojska Polskiego. Waffen-Untersturmführer Christian de la Maziére, którego ojciec w 1920 r. jako oficer łącznikowy misji francuskiej w Polsce uczestniczył w wojnie z bolszewikami, również trafił do polskiej niewoli. Dziennikarz paryskiego pisma „Le Pays Libre” oraz autor przetłumaczonej i wydanej również w naszym kraju książki „Marzyciel w hełmie. Francuz w Waffen-SS” tak opisywał pierwsze spotkanie z Polakami: „Podeszli do nas. Ich dowódca, młody blondyn, mówił trochę po francusku. Co tu robicie? Odpowiadam, że jesteśmy z Dywizji »Charlemagne«. W końcu powiedział: »Natychmiast zerwijcie te odznaki SS. Jeśli Sowieci je zobaczą, już po was. Znajdźcie sobie jakieś cywilne łachy i znikajcie. Podajcie się za Francuzów wywiezionych na roboty do Rzeszy«”. Christian de la Maziére nie był jedynym francuskim esesmanem, który życie swe zawdzięczał Polakom.

Czytaj też:
Tajemnica mordu w Podgajach. Jedna z największych polskich zagadek II wojny światowej

Po zakończeniu walk na Pomorzu w Meklemburgii miała miejsce ostatnia reorganizacja resztek dywizji, którą przekształcono w pułk „Charlemagne”. Formalnie na jego czele stanął były oficer 7. Ochotniczej Dywizji Górskiej SS „Prinz Eugen” SS-Standartenführer Walter Zimmermann. W Neustrelitz doszło do spotkania z inspektorem francuskich jednostek SS SS-Brigadeführerem Gustawem Krukenbergiem. Krukenberg postanowił zwolnić z przysięgi tych, którzy nie chcieli już walczyć za III Rzeszę. Sam zaś, wraz z około 240 ochotnikami, pod wodzą Waffen-Hauptstrumführera Henriego Feneta ruszył w drogę do Berlina.

Stolica Rzeszy była ostatnim miejscem, gdzie Francuzi zaprezentowali swoje umiejętności bojowe. Krukenberg wyznaczony został na dowódcę obrony sektora C, a jednocześnie na dowódcę 11. Dywizji Grenadierów Pancernych SS „Nordland”. Jednostka ta złożona była z duńskich, szwedzkich i norweskich ochotników. Wszyscy oni wraz z Francuzami i Łotyszami mieli stać się ostatnimi obrońcami niemieckiej stolicy. Walki w Berlinie były szczególnie zacięte i krwawe. Trzeba przyznać, że francuscy esesmani walczyli z niebywałym poświęceniem. Zniszczyli aż 62 sowieckie czołgi. Trzech z nich otrzymało za swą bohaterską postawę najwyższe odznaczenie bojowe – Krzyż Rycerski Krzyża Żelaznego (czwartym odznaczonym był służący w jednostce SS-Obersturmführer Wilhelm Weber, oficer niemieckiego pochodzenia). O postawie Francuzów w Berlinie nieznany kronikarz pisał: „Dwudziestego ósmego kwietnia Francuzi użyci zostali jako jednostka przeciwpancerna przy Belle Alliance Platz. Kiedy Sowieci wysłali tam swoje czołgi, sześć zostało zniszczonych. Następnie Francuzi zaczęli oczyszczać domy, które w międzyczasie zajęli Rosjanie. Dwudziestego dziewiątego kwietnia odparty został nowy atak sowieckich czołgów, które poniosły ciężkie straty. Wielu ochotników zniszczyło po cztery, a nawet po pięć czołgów”.

Vive la France!

Pomimo niezwykłej ofiarności francuskich ochotników 2 maja 1945 r. nastąpiło to, co nieuchronne, czyli kapitulacja Berlina. W momencie, gdy ją ogłaszano, przy życiu pozostało zaledwie 30 żołnierzy dywizji. Nie wszyscy żołnierze „Charlemagne” – pomimo że poszli do niewoli – mieli szczęście przeżyć wojnę. Do szokującej zbrodni przeciwko jeńcom doszło 7 maja 1945 r. w pobliżu miejscowości Bad Reichenhall. Tam w ręce 2. Dywizji Wolnych Francuzów dowodzonej przez gen. Philippe'a Leclerca dostało się 12 żołnierzy w większości z tzw. Régiment de Marche SS „Charlemagne”. Wzięci do niewoli byli przesłuchiwani między innymi przez dowódcę dywizji (według innej wersji przez jednego z oficerów). W trakcie rozmowy na pytanie skierowane do jednego z jeńców o to, dlaczego nosi niemiecki mundur, padła odpowiedź, że z tego samego powodu, dla którego generał nosi mundur amerykański. Ta wypowiedź zdenerwowała przesłuchującego i spowodowała zarządzenie egzekucji jeńców. Rozstrzelano ich 8 maja 1945 r. – w dniu zakończenia wojny – we wsi Karlstein.

Ostatnie chwile rozstrzelanych opisał uczestnik egzekucji o. Maxime Gaume: „Po decyzji gen. Leclerca, że więźniowie mają być zabici bez sądu, ojciec Fouquet, kapelan dywizji, rozkazał mi, abym asystował w rozstrzelaniach. Młody porucznik, który dostał rozkaz wydania komendy plutonowi egzekucyjnemu, nie pochodził z mojej kompanii i gdy dowiedział się, co ma zrobić, zaniemówił z zaskoczenia. Później spytał mnie, czy może odmówić wykonania rozkazu. Ponownie poszedłem do dowództwa z prośbą o złagodzenie wyroku, nic jednak nie wskórałem. Tylko jeden z jeńców nie chciał wziąć udziału w ceremonii mszy św., a trzech nie miało żadnych wiadomości do przesłania swoim rodzinom”. Egzekucje odbywały się w trzech grupach, po czterech więźniów każda, a więc ostatni padali na górę zwłok swoich towarzyszy. Żaden z nich nie chciał mieć zawiązanych oczu i każdy wznosił bohaterski okrzyk: „Vive la France!”. Po wojnie wielu żołnierzy – weteranów legionu i dywizji – stanęło przed sądami IV Republiki i zostało skazanych na przeróżne kary. Kapitan Jean Bassompierre skazany został za czyny popełnione w czasie służby w milicji na karę śmierci i stracony. Henri Fenet dla odmiany otrzymał wyrok 20 lat pozbawienia wolności. Części skazanych stworzono szansę odkupienia swych „win” w ramach służby w Legii Cudzoziemskiej, w której mogli uczestniczyć w „legalnej” już walce z komunizmem w Indochinach.

Należy pamiętać, że wielu francuskich ochotników służących w Wehrmachcie czy Waffen-SS poświęciło swe życie nie dla Hitlera czy III Rzeszy, ale w walce z bolszewizmem. Słusznie zwracał na ten fakt uwagę prof. Jacek Bartyzel, pisząc: „Szlak bojowy LVF, przekształconego następnie we Francuską Dywizję »Charlemagne« w ramach Waffen-SS, zakończył się 2 V 1945 w bunkrze Kancelarii Rzeszy w Berlinie, co ma niewątpliwie wagę symbolu: bądź co bądź, ostatnimi obrońcami Festung Europe przed hordami Armii Czerwonej byli nie tyle germańscy, ile »franko-gallijscy« spadkobiercy Karola Wielkiego”.

Artykuł został opublikowany w 7/2013 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.