Polski odwet za Wołyń

Polski odwet za Wołyń

Dodano: 

Wiosną 1943 r. wraz z zainicjowanymi przez Niemców wysiedleniami ludności polskiej i ukraińskiej oraz informacjami napływającymi z Wołynia o dokonywanych tam mordach nastąpiła radykalizacja działań wobec Ukraińców na Lubelszczyźnie. Do jej kulminacji doszło w nocy z 9 na 10 marca 1944 r., kiedy to oddziały hrubieszowskiej AK rozpoczęły akcję pacyfikacji kilkudziesięciu wsi ukraińskich, m.in. Sahrynia, Łaskowa, Szychowic, mordując w nich około 1,5 tys. osób, głównie kobiet, starców i dzieci. Nigdy wcześniej żadne polskie formacje nie dopuściły się tak masowych zbrodni. Dowodzący pacyfikacją Szychowic i Łaskowa kpt. Stefan Kwaśniewski „Wiktor” pisał po latach: „Pierwszy raz w historii oręża polskiego postanowiliśmy działać na płaszczyźnie pełnej brutalności. […] Nie tylko siły wroga, lecz wszystko, co ukraińskie śmierć, na tym polegała nasza brutalność”. Mieszkanka Sahrynia z kolei tak zapamiętała tamte wydarzenia: „Strzelili do mojego ojca, potem do mojej mamy. Po mamie zabili kuzyna mojego męża, a sąsiad zdołał uciec. Teraz przystąpili do mojej córki [...] dostała kulę w szyję […] zaczęli strzelać do mnie. Dostałam trzy kule. […] Córka zmarła szybko. Banda myślała, że ze mną koniec i podeszli do babci […] Zabili ją […] zapalili chatę i odeszli”.

„Hajdamacy w PPR”

Wkroczenie w 1944 r. na obszar Polski Armii Czerwonej i rozpoczęcie kolejnej okupacji nie przyniosły uspokojenia w relacjach polsko-ukraińskich. Już 3 marca 1945 r. kompania oznaczona kryptonimem D-26 ze Zgrupowania AK „Warta”, dowodzona przez por. Józefa Bissa „Wacława” i wspomagana przez polskie samoobrony z Bartkówki, Bachórza i Dynowa, zmasakrowała 365 ukraińskich cywili we wsi Pawłokoma będącej swoistym bastionem ukraińskiego ruchu niepodległościowego. Jeszcze w czasie niemieckiej okupacji polskie podziemie dokonało zabójstw kilku pochodzących z niej nacjonalistycznych działaczy. Najbardziej znaną osobą był zabity 14 października 1942 r. Mikołaj Lewicki – nauczyciel, prezes Ukraińskiego Komitetu Pomocy (UDK) w Dynowie. Terror przyniósł skutek odwrotny do zamierzonego. W czasie prowadzonej w 1943 r. rekrutacji do 14. Dywizji Grenadierów SS „Galizien” z Pawłokomy zgłosiło się 10 ochotników. Kolejnych 50 mieszkańców wsi wstąpiło w szeregi konspiracyjnych struktur OUN-UPA.

Przełomowym dniem w historii wsi okazał się 21 stycznia 1945 r. Wtedy do wsi przybył 60-osobowy niezidentyfikowany oddział ukraiński (według Ukraińców był to oddział sowiecki) i uprowadził ośmiu Polaków (jedna kobieta była pochodzenia ukraińskiego). Od tego momentu wszelki słuch po nich zaginął. Miesiąc po tym wydarzeniu milicja z Brzozowa aresztowała 11 Ukraińców. Nigdy nie powrócili oni do swych domów. Mszcząc się za styczniowy mord, podziemne grupy likwidacyjne zastrzeliły ośmioosobową rodzinę ukraińską Prokopów z Dynowa (w tym troje dzieci, z których najstarsze miało cztery lata). Pod koniec lutego na odbytej w Dynowie naradzie polscy konspiratorzy podjęli decyzję o przeprowadzeniu pacyfikacji Pawłokomy. Jej mieszkanka Eugenia Mudryk po latach wspominała: „ Przed napadem przyszedł do taty szwagier Polak Kuś Józef i ostrzegł, że będzie rzeź”. Vendetta rozpoczęła się 28 lutego. Zamordowano wtedy 13 osób. Podobnie było 1 marca, choć trudno ustalić, ile wówczas osób zginęło.

Czytaj też:
Węgrzy na Wołyniu. „Bratankowie” nie zawiedli w obliczu mordów UPA

Do głównej masakry doszło 3 marca. Tego dnia zabijanie zaczęło się w obejściach domów, potem przeprowadzono selekcję doprowadzonych do cerkwi ludzi. Dowódca drużyny z oddziału „Wacława” Czesław Sputa „Żelazny”, bezpośredni uczestnik wydarzeń z Pawłokomy, tak przedstawiał je śledczym z UB: „Selekcję przeprowadzał »Wacław« i ja przy pomocy miejscowej ludności. Równocześnie »Jerzy« [Roman Tworzydło – przyp. A.K.], jako dowódca plutonu, razem ze swym plutonem odprowadzał zakwalifikowanych przez nas ludzi do likwidacji na cmentarz, gdzie zostali rozstrzelani… Nadmieniam, że wśród pomordowanych znajdowali się ludzie różnego wieku i płci, mężczyźni, starcy i kobiety”. Ofiary zabijano strzałami w tył głowy. Głównymi egzekutorami mieli być według wspomnianego „Żelaznego”: Aleksander Zalewski „Tygrys” i „Szary” (prawdopodobnie Tadeusz Kowal).

Grupę 37 kobiet z małymi dziećmi, bosych i pozbawionych odpowiedniej odzieży, pognano w kierunku Birczy. Ten gest stał się po latach asumptem do sugestii, że w Pawłokomie zamordowano tylko mężczyzn. Przeczy temu zdecydowanie protokół z częściowej ekshumacji jednego z trzech grobów, którą przeprowadziły władze komunistyczne w październiku 1952 r. Czytamy w nim: „[...] W grobie są złożone zwłoki niewiast i dzieci, o czym świadczy fakt znalezienia czaszek i kości małych rozmiarów z długimi włosami i splecionymi warkoczami”.

Największym echem odbiła się akcja odwetowa przeprowadzona 6 czerwca 1945 r. we wsi Wierzchowiny. Dokonały jej oddziały z lubelskiego zgrupowania Pogotowia Akcji Specjalnej Narodowych Sił Zbrojnych pod wodzą mjr. Mieczysława Pazderskiego „Szarego”. Jego rozkazy przed śledczymi z UB ujawnił partyzant NSZ Eugeniusz Dudek „Sikorka”: „Mieliśmy rozkaz ustnie powiedziany, że mamy zlikwidować ludność ukraińską i zabrać dobytek oprócz krów; co do zabijania ludności to rozkaz był: bez wyjątku duże i małe dzieci”. Około godz. 11 NSZ-owcy wkroczyli do znanych z komunistycznych sympatii Wierzchowin, przystępując do rozprawy z mieszkańcami. Jej efekty obrazuje raport dowódcy zgrupowania z 9 czerwca 1945 r. złożony na ręce komendanta okręgowego (lubelskiego) PAS NSZ Zygmunta Wolanina „Zenona”. Czytamy w nim: „Melduję, że oddziały AS po koncentracji ruszyły pod moim dowództwem w ogólnym kierunku na Zamość, według rozkazu. W drodze postanowiono zlikwidować kilka ukraińskich wsi. Pierwsza i najbliższa miała być wieś Wierzchowiny i Kasiłan. [...] Wierzchowiny otoczono ze wszystkich stron i wycięto 194 osoby narodowości ukraińskiej. Kilkunastu zdołało uciec [...]”.

Z dumą o zbrodni w Wierzchowinach pisała konspiracyjna prasa NSZ-owska: „Wierzchowiny były jednym z wielu przykładów panoszenia się pasożyta hajdamackiego, który za Bugiem morduje Polaków w otwartej walce, a z tej strony wchodzi do resortu, PPR i likwiduje Polaków. Za zbrodnie te spotkała ich kara i spotka każdego zdrajcę. W walce bezkompromisowej nie zawahamy się przed radykalnymi cięciami. Do Wierzchowin się nie tylko przyznajemy, ale zapowiadamy niejedno Psie Pole hajdamaczyzny; to jest odpowiedź na zabużańskie mordy dokonywane na bezbronnej polskiej ludności”.

Dwa miesiące przed Wierzchowinami podobne tragiczne wydarzenia dotknęły wsi Piskorowice, w której Ukraińców było 80 proc. O ich losie przesądził, dokonany 17 kwietnia 1945 r. przez sotnie UPA pod ogólnym dowództwem Iwana Szpontaka „Zaliznaka”, atak na Wiązownicę. W miejscowości tej zamordowanych zostało, zginęło w walce lub udusiło się dymem w podpalonych budynkach 91 Polaków. W odpowiedzi na ten akt terroru komendant łańcuckich struktur NZW Ludwik Więcław „Śląski” w porozumieniu z Tadeuszem Kuczurbą „Tatarem” – oficerem politycznym komendy okręgu rzeszowskiego NZW – polecił wymordować mieszkańców Piskorowic. 18 kwietnia 1945 r. zadanie to wykonał oddział NZW Józefa Zadzierskiego „Wołyniaka”. Zginęło 173 Ukraińców, wśród których sporą część stanowiły kobiety i dzieci.

Prawie rok po wydarzeniach w Piskorowicach dowodzony przez „Wołyniaka” oddział wkroczył 19 stycznia 1946 r. do wsi Dobra i dokonał tam mordu 27 ukraińskich mieszkańców (czworo dzieci poniżej 12. roku życia, 19 kobiet i czterech mężczyzn powyżej 57 lat). 18 maja 1946 r. „Wołyniak” dopuścił się podobnego wyczynu w Dobczy, gdzie zabito 18 osób. Cudem ocalały z egzekucji 13-letni wtedy Iwan Kudłak tak wspominał po latach to wydarzenie: „[…] koło kapliczki leżeli już zastrzeleni ludzie. On od razu postawił nas koło kapliczki. Już nie pamiętam, czy to on sam strzelał, czy ktoś inny. Najpierw strzelił trzy razy do taty. Przy trzecim strzale tato upadł na ziemię. Potem strzelał do mnie. Kula przeszła mi przez marynarkę na ramieniu, upadłem na ziemię, nie wiedząc, czy jestem żywy, czy nie, czy tylko mi się wydaje, że żyję. Oczy miałem zamknięte. Potem bandyta strzelił do siostry. Ona upadła niedaleko ode mnie. Usłyszałem jak powiedział: »Wszystkie zabudowania palić po kolei«”. Zdaniem polskich historyków polskie ataki odwetowe na Ukraińców pochłonęły życie około 10–12 tys. cywili.

Artykuł został opublikowany w 10/2016 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.