Węgrzy na Wołyniu. „Bratankowie” nie zawiedli w obliczu mordów UPA
  • Piotr ZychowiczAutor:Piotr Zychowicz

Węgrzy na Wołyniu. „Bratankowie” nie zawiedli w obliczu mordów UPA

Dodano: 
Rys. Krzysztof Wyrzykowski
Rys. Krzysztof Wyrzykowski 
Węgierscy żołnierze ofiarnie bronili Polaków przed UPA i dawali im broń do samoobrony. Banderowcy bali się ich jak ognia. (Poniższy tekst jest fragmentem książki „Wołyń zdradzony")

Polak Węgier dwa bratanki,
I do szabli, i do szklanki.

To popularne porzekadło nigdy i nigdzie nie sprawdziło się tak jak na Wołyniu w 1943 r. Na terenie tego byłego polskiego województwa w czasie niemieckiej okupacji stacjonowały bowiem oddziały wojskowe sprzymierzonego z III Rzeszą armii Królestwa Węgier. A konkretnie – 124. Dywizja Piechoty. Węgrzy wobec konfliktu polsko-ukraińskiego zajęli zdecydowanie propolskie stanowisko. I tam, gdzie mogli, pomagali Polakom. Starali się ich chronić przed banderowskimi rzeziami, zwalczali leśne oddziały UPA. Dostarczali Polakom żywność i zaopatrzenie, eskortowali ich z zagrożonych wsi do miast i miasteczek.

„Stosunek Węgrów do ludności polskiej jest w odróżnieniu do Niemców bardzo przychylny, co starają się akcentować na każdym kroku – napisano w podziemnym sprawozdaniu sytuacyjnym z Wołynia za grudzień 1943 roku. – Czasami opowiadają chłopom na wsiach, że na tych terenach na pewno będzie Polska. Pojawienie się Węgrów powoduje u Ukraińców pewien niepokój”.

We wspomnieniach Wołyniaków znalazło się wiele świadectw o pomocy medycznej, której ofiarom banderowskiego ludobójstwa udzielali węgierscy lekarze wojskowi. A także o pomocy duchowej węgierskich kapelanów. Węgrzy nie tylko dożywiali i ubierali uchodźców ze spalonych przez UPA polskich wsi – komendant garnizonu w Zdołbunowie starał się nawet o wyjazd 500 pogorzelców na Węgry!

Okładka książki Piotra Zychowicza "Wołyń zdradzony"

„Ważnym wydarzeniem w życiu Polaków – wspominał Wincenty Romanowski – było obsadzenie wołyńskich garnizonów Węgrami. Mieliśmy w nich prawdziwych przyjaciół i sprzymierzeńców, zarówno w rozgrywkach przeciwko Niemcom, jak i w czasie organizowania ochrony życia przed zakusami nacjonalistów z UPA. Ludność polska nawiązała wiele kontaktów z żołnierzami i oficerami garnizonu w Zdołbunowie. W każdą niedzielę duży oddział przychodził do kościoła na mszę. Śpiewali swoje pieśni, których nauczyli się Polacy. Strofy węgierskiego hymnu narodowego przywoływały wspomnienia polskiej pieśni „Boże, coś Polskę”. Nad prezbiterium przez całą wojnę wisiało godło państwa polskiego – duży biały orzeł na czerwonym polu. Po nabożeństwie dziesiątki mundurów koloru khaki mieszały się z tłumem cywilów, serdeczny nastrój. Zdawało się, że w tym kościele i w tym mieście, pod osłoną bratniego narodu, żyła nieprzerwanie Polska. Poczuliśmy się pewniej i bezpieczniej”.

(…)

Pełna wersja tekstu dostępna w najnowszym numerze miesięcznika „Historia Do Rzeczy”. Już w kioskach!

Cały artykuł dostępny jest w 8/2019 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.