Niemcy mieli jednak dość sił, by zastąpić wycofane oddziały. Jak podaje dalej Lipka, Polacy dostali się pod ogień artyleryjski i strzelających pociskami przeciwpancernymi karabinów maszynowych. Także tym razem odrzucono Niemców, choć „Smok” i jego załoga nie wyszli bez szwanku. Co prawda uszkodzenia naprawiono po wycofaniu pociągu do Rumi, lecz w pole nie mógł już ruszyć jego twórca i dowódca. Dzielny kpt. Błeszyński, śmiertelnie ranny we wspomnianym boju, zmarł w szpitalu w Gdyni. Męstwo jego nagrodzono – pośmiertnie – Orderem Virtuti Militari. Historię tę szczególnie tragiczną czyni to, że zaledwie kilka dni wcześniej kapitan wziął ślub z córką dyrektora warsztatów, w których zmontowano dowodzony przez niego pociąg.
Tymczasem „Smok Kaszubski” pod nową komendą – porucznika marynarki Floriana Hubickiego – pełnił służbę patrolową w rejonie Redy i Zagórza oraz wspierał kontrnatarcia przeciw wdzierającym się coraz bardziej w polskie pozycje Niemcom. Jednak największym sukcesem załogi pociągu była akcja specjalna – brawurowe przedarcie się, mimo potężnego ostrzału, przez pozycje niemieckie i wydostanie odciętej grupy rannych żołnierzy polskich.
W dniu 12 września pociąg został zaatakowany przez polujące na niego niemieckie bombowce. Nie wiadomo, czy było to 13 samolotów – jak podają źródła niemieckie – czy jeden – jak wynika z relacji polskich. Dość, że pociąg został bardzo poważnie uszkodzony, a jeden z wagonów całkowicie rozbity. Mimo to udało się „Smoka” doprowadzić do Gdyni, gdzie w rekordowym czasie czterech godzin przywrócono go do poprzedniego stanu. Niestety nie wyruszył już do żadnej akcji, gdyż 14 września oddziały polskie wskutek komplikującej się sytuacji ogólnej musiały opuścić Gdynię. Była wśród nich załoga „Smoka Kaszubskiego”.
„Każdy metr”...
Po utracie Gdyni oddziały płk. Dąbka zostały zepchnięte na ostatni odcinek obrony – Kępę Oksywską. W tym momencie „sytuacja obrońców Oksywia staje się tragiczna. Poprzednio rozporządzali rozległym i zalesionym terenem, który dawał ukrycie przed ogniem nieprzyjaciela, a w nocy pozwalał systematycznymi wypadami rozbijać jego bataliony. Teraz stłoczeni w elipsie o osiach 8 kilometrów od Mostów po Oksywie i 6 kilometrów od wąskiego skrawka lasu na zachodniej krawędzi Płyty [Oksywskiej] do Babiego Dołu nad morzem stali się biernym obiektem orgii ogniowej wszelkich rodzajów i kalibrów broni nieprzyjaciela” (Apoloniusz Zawilski). Dosadnie podsumował to położenie sam Dąbek, który stwierdził, że „Płyta Oksywska jest jak spluwaczka. Niemcy plują na nią ze wszystkich stron. Ale mimo to musimy jej bronić”.
Czytaj też:
Wielkopolskie Westerplatte. Niemcy nie oszczędzili tu nikogo
Opór jednak zaczął się łamać, a w szeregach III batalionu Obrony Narodowej, broniącego pozycji w rejonie miejscowości Suchy Dwór, zaczęła się szerzyć demoralizacja. Jak wspominał ppłk Kazimierz Pruszkowski, w pewnym momencie „przybiegł żołnierz z oddziału por. [Tadeusza] Żeglickiego i z płaczem meldował, że porucznika zabili żołnierze III baonu ON. Z jego słów dowiedziałem się, że oddziały tego baonu […] poddały się Niemcom. Por. Żeglicki chciał zapobiec temu i został zastrzelony i obrabowany z zegarka. Żołnierz wziął legitymację i pokrwawione papiery porucznika, a gdy groził zameldowaniem, kazali mu iść precz, bo go zastrzelą. Jak odchodził na Suchy Dwór, strzelano do niego, wołając: »Uciekaj, sk…synu, bo oberwiesz, w d… mamy Polskę i twojego pułkownika«” [cyt. za: „Kępa Oksywska 1939”, oprac. Wacław Tym, Andrzej Rzepniewski, Gdańsk 1985].
Niemcy oczywiście doskonale zdawali sobie sprawę ze zmiany położenia Polaków po utracie Gdyni. Aby uniknąć kosztów walki ze zdeterminowanym przeciwnikiem, postanowili, że zmuszą polskich żołnierzy do kapitulacji permanentnym ostrzałem artylerii z lądu, wspartym przez ostrzał okrętów Kriegsmarine oraz bombardowanie Kępy Oksywskiej przez Luftwaffe. Ostrzał ten kontynuowano do samego końca walk. W dniu 18 września wziął w nim udział złowrogi pancernik „Schleswig-Holstein”, który eskortowany przez trałowce dopłynął na wysokość Redłowa, skąd otworzył ogień na polskie stanowiska bojowe. Następnego dnia niemieckie trałowce kontynuowały ostrzał, natknęły się jednak na pociski jedynego działa baterii „Canet”, które wsparła bateria im. Heliodora Laskowskiego z Helu. Kiedy jeden z niemieckich okrętów – „Nautilus” – został lekko uszkodzony, cała eskadra czym prędzej odpłynęła do Gdańska.
Był to jednak ostatni sukces obrony polskiej. Co prawda w nocy z 18 na 19 września Polacy przeprowadzili jeszcze jedno kontruderzenie, lecz przewaga Niemców była już tak wielka, że nie udało się nawiązać skutecznej walki. Kępę Oksywską ostrzeliwano następnie całą noc, co jednak nie robiło już wrażenia na obrońcach – w niemieckich meldunkach pisano: „Musimy przyznać, że Polak wytrzymywał ciężki ogień, a jego broń maszynowa działała nieprzerwanie” (cyt. za Andrzej Rzepniewski, „Obrona Wybrzeża w 1939 r”., Warszawa 1970).
Wołodyjowski znad Bałtyku
Wczesnym rankiem 19 września 1939 r. nie istniał już ani jeden szaniec obrony Oksywia. Resztki polskich oddziałów miały stoczyć ostatni bój odizolowane, bez wsparcia artylerii, której pozostały tylko dwa pociski. Południowej części Kępy Oksywskiej, w rejonie Kolonii Obłuże i Oksywia, broniło około 400 żołnierzy ppłk. Sołodkowskiego, którzy – jak pisze Rzepniewski – „stanowili istną mozaikę wojsk regularnych i ochotniczych – brak było wśród nich zwartych oddziałów piechoty”. Między Pogórzem i Starym Obłużem biły się resztki III batalionu rezerwowego oraz szwadronu krakusów – nieco ponad dwustu ludzi zdolnych do walki. Dalej na północ trwali ostatni żołnierze 1. Morskiego Pułku Strzelców i I batalionu Obrony Narodowej z Gdyni, a na wschód od nich dwie kompanie 2. Morskiego Pułku Strzelców. Na nich runęła niemiecka piechota.
Czytaj też:
Kulturträgerzy ’39. Tak wyglądała prawdziwa „rycerskość” Wehrmachtu
Najpierw rozbita została grupa ppłk. Sołodkowskiego, który po bohaterskiej obronie poległ przypuszczalnie w rejonie Kolonii Obłuże. Krótko po południu oddziały niemieckie dotarły do morza, wychodząc na tyły polskich obrońców. Około godz. 14 pokonano improwizowany batalion mjr. Antoniego Kowrygi, następnie, łamiąc zacięty polski opór, zdobyto strzelnicę i koszary, wreszcie, przed godz. 17, zajęto Oksywie, na północnym wschodzie zaś pozycje 2. Morskiego Pułku Strzelców.
Pułkownik Dąbek przez cały ten czas pozostawał na stanowisku dowodzenia w Babim Dole, w pobliżu brzegu morza. Przed godz. 11 zameldował przebywającemu na Helu kontradmirałowi Józefowi Unrugowi, że wkrótce Niemcy złamią opór jego żołnierzy. Następnie po raz ostatni przemówił do swoich oficerów, stwierdzając, że ich rola jako dowódców się zakończyła, ale nadal pozostają żołnierzami, którzy powinni wypełnić do końca swój obowiązek. Oznaczało to walkę.
Oficerowie zaczęli opuszczać budynek sztabowy – jako ostatni uczynił to płk Dąbek, który jednak, gdy był już przy wyjściu, cofnął się, by zabrać szablę. Wszyscy – 15 oficerów i sześciu szeregowych żołnierzy – zajęli pozycje na północnej krawędzi zalesionego jaru. Nacierający od strony brzegu morskiego Niemcy zostali powitani ogniem, a na ich wezwania do poddania się polscy żołnierze nie odpowiedzieli. Pułkownik, raniony odłamkiem z moździerza, zdał sobie szybko sprawę, że walka jest skończona. By uniknąć śmierci ostatnich podkomendnych, nakazał im przerwanie ognia. Sam w tym momencie, nie chcąc się poddać, zastrzelił się.
W pamięci narodowej o wrześniu 1939 r. obrona Oksywia została przyćmiona heroizmem żołnierzy Westerplatte, poświęceniem obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku i obroną Półwyspu Helskiego – słynną przede wszystkim dlatego, że trwała aż do października. To jednak na Oksywiu toczyły się najbardziej zacięte walki w obronie polskiego Wybrzeża. Trwały dłużej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać – 19 wrześniowych dni. Była w tym ogromna zasługa płk. Stanisława Dąbka – tego współczesnego Wołodyjowskiego, który potrafił natchnąć swoich żołnierzy do walki z przeważającym wrogiem będącej – chociaż bez szans powodzenia – najbardziej przekonującym zadokumentowaniem prawa dostępu Polski do Morza Bałtyckiego.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.