Było to 17 września 1938 r. Jan Fiałkowski został przewieziony do więzienia NKWD w Kamieńcu Podolskim. Wacława Fiałkowska dowiedziała się, że męża skazano za odmawianie różańca i posiadanie polskich książek. We wrześniu przyjmowali jeszcze paczki dla niego. W październiku już nie. Wacławie Fiałkowskiej wydano jego rzeczy. Bielizna była w czerwonych plamach.
Jan Fiałkowski był jedną z tysięcy ofiar operacji polskiej NKWD. Popisany przez Nikołaja Jeżowa rozkaz 00485 z 11 sierpnia 1937 r., zatwierdzony dwa dni wcześniej przez politbiuro WKP(b), polecał zlikwidować terenowe oddziały urojonej Polskiej Organizacji Wojskowej, jej dywersyjno-szpiegowskie powstańcze kadry w przemyśle, transporcie, kołchozach i sowchozach. Na POW, na polskich szpiegów zwalano wszystkie absurdy i klęski komunistycznej gospodarki. To Polacy ulokowani na kierowniczych stanowiskach w przemyśle i armii mieli umyślnie rozdrabniać środki na liczne obiekty budowlane i nie zapewniali koniecznych środków kluczowym budowom. To przez POW budowa fabryk zbrojeniowych miała rozciągać się w czasie, to POW miała być winna bezplanowego budownictwa, nierealizowania zamówień wojska, zaniżania norm i powstrzymywania likwidacji wąskich gardeł w transporcie. „Szkodniczo” zwiększono gabaryt łodzi podwodnej „Malutka”, co uniemożliwiało jej przewóz koleją. Gdy na sowieckiej Białorusi z powodu epidemii w 1936 r. padło 30 tys. koni, jej wywołanie przypisano oczywiście polskim sabotażystom z POW.
Na granicy leśnicy-członkowie POW mieli wyrąbać przesieki z zachodu na wschód, by ułatwić ruch polskich wojsk. I przeciwnie. O tę działalność na polecenie polskiego wywiadu oskarżano pochodzących z Polski komunistów. Także oni padli ofiarą operacji polskiej. Stanowili jednak margines: 3–5 tys. spośród 111 tys. rozstrzelanych.
Jedną z kategorii osób podlegających aresztowaniu była „najaktywniejsza część miejscowych elementów antysowieckich i nacjonalistycznych z rejonów”. Chodziło o polskie rejony narodowościowe na sowieckiej Białorusi oraz Ukrainie i zlikwidowanie wszystkich, którzy deklarowali przywiązane do polskości, religii, prywatnej własności ziemi.
Wyroki dla aresztowanych w operacji polskiej były z góry przewidziane w rozkazie 00485: albo rozstrzelanie, albo 5–10 lat łagrów lub więzienia.
Po prostu ludobójstwo
Moskiewską konferencję kierownictwa NKWD z jej szefem Nikołajem Jeżowem z 16 lipca 1937 r., która poprzedziła wydanie rozkazu przeprowadzenia operacji polskiej i zadecydowała o śmierci tysięcy Polaków w Związku Sowieckim, Tomasz Sommer przyrównuje do tych, które zapadły na konferencji w Wannsee, podczas której Niemcy podjęli decyzję o wymordowaniu Żydów. Tomasz Sommer, autor zbioru dokumentów „Rozstrzelać Polaków” oraz wydanej właśnie książki „Dzieci operacji polskiej mówią”, uważa, że tego, co zrobiono z Polakami, nie da się określić inaczej jak tylko mianem ludobójstwa.
Prawda o straszliwym losie Polaków w Związku Sowieckim wciąż nie zajmuje należnego jej miejsca w świadomości społecznej.
W 1991 r. Mikołaj Iwanow wydał przełomową książkę „Pierwszy naród ukarany”. Nie spowodowała ona, niestety, większego zainteresowania tragedią ludności polskiej. Może przyćmiło ją odzyskiwanie pamięci o zbrodni katyńskiej? Dzięki publikacjom Tomasza Sommera, a także zbiorowi dokumentów wydanych przez IPN, pochodzących z archiwów ukraińskiej Służby Bezpieczeństwa, wiemy coraz więcej o ludobójstwie Polaków zarządzonym przez Stalina.
Bilans operacji polskiej NKWD to 144 tys. aresztowanych. Spośród nich 140 tys. zostało skazanych. W tym 111 tys. rozstrzelano. Tomasz Sommer uważa, że do tego bilansu trzeba dodać także rodziny aresztowanych. Wtedy liczba represjonowanych może wynieść nawet 200 tys., z czego śmierć poniosło – w wyniku rozstrzelania, w łagrach i na zesłaniu – 140–170 tys. Polaków.
Było to ludobójstwo z powodów etnicznych. Polacy zostali określeni przez NKWD jako szpiedzy, sabotażyści i dywersanci. Chociaż wśród ofiar nadreprezentowana była inteligencja, to liczbowo najwięcej było chłopów, pracowników kołchozów, do których ich zapędzono. Mieszkali na sowieckiej Białorusi i Ukrainie.
Głód i wywózki
Liczby, nawet najbardziej porażające, to tylko statystyka. Dzięki 45 relacjom zebranym przez Marka Koprowskiego i Tomasza Sommera w opracowanej przez tego ostatniego książce „Dzieci operacji polskiej mówią” możemy poznać tragiczne losy konkretnych ludzi.
Zanim ukazał się rozkaz 00485, Polacy na sowieckiej Ukrainie padli ofiarą – sprowokowanego przez Stalina – wielkiego głodu. Janina Całko wspomina, że wiosną 1933 r. po wsi krążyły partyjno-komsomolskie brygady rabujące wszystko, co nadawało się do jedzenia. „Gdy ten herszt usłyszał, że nie mamy ziarna, bo jak ostatnio byli, to zabrali ostatni worek gryczki, zrzucił z kuchni garnek z barszczem i garnek z ziemniakami, […] z wściekłością podeptał je, byśmy nie mieli co jeść. Gdy wyszedł, my jak zwierzęta zaczęliśmy jeść te wgniecione w ziemię ziemniaki, tak byliśmy głodni”.
Po kilku tygodniach rozpoczął się dramat. W rodzinie Weselskich zmarło dziesięcioro dzieci. „Żona tego gospodarza […] zaczęła gotować zmarłe dzieci, żeby ocalić od śmieci głodowej siebie, męża i dwójkę pozostałych dzieci”.
Potem zaczęły się wywózki do Kazachstanu. W 1935 r. trafiła tam cała rodzina Marii Karpińskiej. Urodziła się na stepie w 1937 r. Aresztowano wtedy jej ojca. „Moja mama została z dwójką dzieci i gdyby nie pomoc rodziny, umarlibyśmy z głodu”. Ojciec miał szczęście. Został zesłany do łagru, gdzie pracował jako buchalter.
Dzieci ofiar operacji polskiej NKWD niejednokrotnie wspominają, jak ich ojcowie wzbraniali się przed przystąpieniem do kołchozu. Nękano ich coraz wyższymi podatkami, w końcu zaś aresztowano.
Taki był los ojca Hieronima Pawickiego. Oskarżono go o zamiar wywołania buntu w wiosce przeciw władzy sowieckiej. Zaginął bez wieści.