Wściekłość przeciętnego irańskiego widza da się streścić tak: „Snyder przedstawił naszych praszczurów jako bestie, a przecież dali oni światu tyle dobrego: pierwszą w świecie deklarację praw człowieka, pierwszą religię monoteistyczną, wspaniałe pałace i płace zamiast niewolnictwa”. Jak tu oddzielić histerię, brązownictwo i chciejstwo od uprawnionych zarzutów?
W tym, że filmowi Persowie są jaskrawo przerysowani, zorientuje się nawet średnio oczytany widz. Gwardia Nieśmiertelnych nie zakładała żadnych trupich masek, a Kserkses nie mógł wyglądać jak bywalec parad gejowskich (i to tych bardziej wyuzdanych). Był to w rzeczywistości brodaty mężczyzna ubrany w purpurową tunikę, złoty płaszcz i tiarę, a z kreacją filmową łączyły go jedynie kolczyki.
Imperium perskie sięgało od Morza Egejskiego do Indusu. Władca chcący utrzymać wówczas taki teren był niejako skazany na tolerancję. Włącznie z tym, że polis greckie wchodzące w skład imperium mogły się rządzić demokratycznie (po tym gdy ojciec Kserksesa uznał, że bardziej korzystne dla Persji będzie pozbycie się tamtejszych tyranów).
Wspomniana wyżej „pierwsza deklaracja praw człowieka” odnosi się do tzw. Cylindra Cyrusa. Poza tym, że ów gliniany tekst pozwala poddanym na czczenie takich bogów, jakich zapragną, z prawami człowieka ma mało wspólnego. Wypowiedziało się na ten temat całe grono badaczy – Wiesehöfer, Fairchild Ruggles, Silverman, Bill T. Arnold, Llewellyn-Jones i Neil MacGregor. Politycy irańscy od początku wieku XX wznieśli jednak Cylinder do rangi prawa 12 tablic, czy dzieł Arystotelesa.
„To nie bata się boją, ale mojej boskiej władzy” – mówi filmowy Kserkses. W podobny irracjonalny sposób tłumaczy swoje podboje. 2500 lat temu propaganda perska była jednak znacznie sprytniejsza, wypowiadając się mniej więcej w takim tonie: „Fakt, podbijamy, ale spójrzcie sami na siebie. Cały czas mordujecie się w wojnach. My zapewnimy wam wszystkim życie w pokoju i harmonii. Jesteśmy po to, byście przestali się wyrzynać”.
Kserkses – nie żaden wcielony bóg, jak chce film, tylko król i namiestnik boga Ahuramazdy – nie wahał się składać ofiar Atenie, chcąc zjednać sobie przynajmniej część ludzi, którymi zamierzał władać. Czy był pierwszym władcą monoteistycznym? Teza bardzo mocno naciągana. Badacze spierają się wręcz, czy zaratusztrianizm był w ogóle religią państwową na tym etapie perskich dziejów.
Czytaj też:
Od kamienowania do akceptowania. Trzy tysiące lat homoseksualizmu
Niewolników można było spotkać w ówczesnym świecie wszędzie – zarówno w państwach greckich, jak i Persji. Irańczycy nie są również w stanie zaprzeczyć oczywistej wiedzy podręcznikowej: to państwa greckie dawały swym obywatelom możliwość kształtowania polityki.
Przesmyk – nie wąwóz
Przemilczeń, przeinaczeń jest też sporo w sportretowaniu Sparty. Wolnymi obywatelami mógł się tam nazywać tylko pewien procent społeczeństwa – resztę stanowili pozbawieni praw politycznych periojkowie i heloci – niewolnicy rolni. Ci ostatni byli traktowani pogardliwie, nieraz brutalnie. Aby utrzymać wśród nich posłuch, spartiaci urządzali tzw. helotobicie, czyli bogu ducha winnych chłopów co pewien czas okładali kijami czy batami. Innych znowuż upijali na ucztach, szydząc niemiłosiernie, poniżając i każąc uskuteczniać wulgarne tańce. W filmie młody Leonidas uczestniczy w kryptei – uzbrojony tylko we włócznię w dziczy musi sam zadbać o przetrwanie. Większość widzów nie zdaje sobie jednak sprawy, że krypteja służyła też innemu celowi – mordowaniu losowo napotkanych helotów, aby cały czas czuli respekt przed spartiatami i nie przyszły im do głowy żadne bunty. Badacze nie są jedynie pewni, czy taka wersja kryptei istniała już w czasach Leonidasa, czy narodziła się kilkadziesiąt lat później.
O eforach-zombie i potworach na służbie spartańskiej nie ma co się rozwodzić – jest to element czysto fantastyczny.
Z uporem maniaka, również w naszym kraju, powtarza się, że greccy hoplici bronili się
w „wąwozie Termopile”. Snyder popełnia ten sam błąd w początkowych sekwencjach bitwy. W okolicy wąwozu rzeczywiście są, ale biegną prostopadle do kierunku marszu armii perskiej – stąd obrona w nich to kompletny bezsens, wystarczyłoby, aby najeźdźcy umieścili ryglujący hufiec naprzeciw Greków i z resztą sił poszli dalej ku Atenom. Leonidas rozstawił zatem swoich hoplitów nie w żadnym wąwozie, ale w przesmyku między pasmem górskim a morzem, które wówczas podchodziło do lądu dużo bliżej niż dziś, i w drugiej części filmowej bitwy tak to właśnie wygląda.
Starcie wrogich mas piechoty Snyder wcisnął w nudny już szablon, ten sam co w setkach innych produkcji batalistycznych. Spartanie trzymają szyk tylko w pierwszej scenie. Potem zaczynają się efektowne indywidualne pojedynki: Grek przeciw Persowi. Jest to kompletny anachronizm. Istotą starcia w owej epoce było bicie się w szyku – kto trzymał go ciaśniej i mężniej znosił rany, ten wygrywał. Grecy, złączeni ideałami wspólnoty obywatelskiej, opanowali tę sztukę do perfekcji: tarcza przy tarczy (której używa się zarówno z myślą o sobie, jak i koledze), nogi ugięte i dźganie włócznią celnie i mocno. Kto taki szyk złamał, chcąc szukać osobistej chwały lub w ataku szału, ten był srodze karany. A tymczasem hollywoodzcy spartiaci robią to w najlepsze przez połowę filmu. Historyczne Termopile nie były pozbawione dynamiki – Leonidas tak wyćwiczył hoplitów, że potrafili oni udać ucieczkę (całą falangą) po to tylko, aby napastnicy wietrzący łatwą zdobycz rozluźnili swój szyk. Wtedy Grecy gwałtownie przechodzili do kontrnatarcia. Cały czas jest to jednak działanie grupy, a sztuka filmowa woli starcia, w których widz może identyfikować się z konkretnym bohaterem, widząc jego twarz i sylwetkę. Z tego też względu jesteśmy skazani na oglądanie anachronizmów w kolejnych batalistycznych produkcjach.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.