Taka emigracyjna drużyna miała łączyć sukcesy sportowe z przypominaniem światu o zniewoleniu dawnej republiki Masaryka i Beneša.
W sylwestrowy wieczór z 31 grudnia 1948 r. na 1 stycznia 1949 r. pod pretekstem noworocznej imprezy doszło do narady zespołu nad propozycjami emigracyjnego komitetu. Josef Haslinger, autor książki o dramacie Modrego, tak opisuje tamtą noc: „Jeden mówił »Moja matka jest chora, nie mogę zostać, bo już nigdy jej nie zobaczę«. Drugi wskazywał: „Mój ojciec jest za stary na emigrację. Nie wyjedzie, nawet gdyby pozwolono mu na wyjazd do Szwajcarii. Od rodziny będę oddzielony na zawsze«”. Z kolei hokeista Vladimír Zábrodský zachęcał, by zostać na Zachodzie. Przekonywał, że cały plan jest dobrze obmyślany i ma solidne podstawy finansowe.
Siłą rzeczy bardzo wiele zależało od decyzji kapitana drużyny, czyli Modrego. Gdyby ten wziął stronę Zábrodskiego, reszta może by się pogodziła z pozostaniem na obczyźnie, ale „Boża” się wahał. Wolał przeprowadzić tajne głosowanie. Można było oddać głos tylko „za” lub „przeciw”.
Gdy policzono głosy, okazało się, że tylko sześciu członków kadry jest „za”, a większość (osiem głosów) jest „przeciw”. Formalnie uznano, że wszyscy wracają, ale dwóch hokeistów – Oldřich Zábrodský (brat Vladimíra) i Miroslav Slama – wymknęło się z hotelu i zostało w Szwajcarii. Slama jako nastolatek był więźniem getta w Teresinie. Nie miał ochoty wracać do kolejnego łagru, jakim stała się Czechosłowacja.
Ci, którzy wrócili, zamiast podziękowań spotkali się z podejrzliwością bezpieki i długimi przesłuchaniami. Zarzucano im, że w ogóle rozmawiali z emigrantami. Wszechwładny minister informacji Václav Kopecký nie szczędził pretensji. To, że wygrali Spengler Cup, nikogo nie obchodziło. Ostatnim wyjazdem ekipy na Zachód były mistrzostwa świata w Sztokholmie w lutym 1949 r. I znów drużyna, której przewodził Bohumil Modrý, wróciła ze złotem. Jednak i w Sztokholmie jeden z hokeistów, Zdenek Marek, „wybrał wolność”. Dumny Bohumil Modrý myślał jednak tylko o wspaniałym sukcesie. Na praski dworzec witać „złotą drużynę” przyjechali najwyżsi oficjele partyjni i rządowi. Tłumy Czechów wszędzie fetowały swoich ulubieńców. Hokeiści odetchnęli, uznając, że „incydent szwajcarski” został zapomniany. Byli przyjmowani przez dygnitarzy i dostali talony na samochody.
Ten sukces zawrócił im w głowach. Czuli się królami Pragi. Gdy łamali przepisy drogowe, milicjanci zamiast wypisywać im mandaty, prosili ich o autografy. Nie zauważali lub nie chcieli zauważyć, że ich celebryckie życie kontrastuje z ponurą aurą zastraszonej stalinowskiej Pragi.
Szybko nastąpiło bolesne przebudzenie.
Prowokacja
11 marca 1950 r. kadra narodowa wyruszyła na praskie lotnisko Praga-Ruzyně. „Boży” Modrego już z nimi nie było. Postanowił zakończyć karierę w jej szczytowym punkcie. Odszedł z reprezentacji i w tym czasie wybrał się na narty z rodziną w Karkonosze. Jego miejsce w drużynie zajął Vladimír Zábrodský. Ekipa Białego Lwa była już myślami w Londynie, gdzie za parę dni miały się zacząć 17. mistrzostwa świata. Po czterech godzinach oczekiwania na lotnisku krótko poinformowano ich, że ekipa do Londynu nie poleci. Hokeiści byli przekonani, że to wina Brytyjczyków – wiedzieli już, że ambasada brytyjska odmówiła wiz dwóm czeskim dziennikarzom sportowym. Na poniedziałek 13 marca dostali wezwanie do siedziby czechosłowackiego związku hokeja na lodzie. Coraz bardziej zaniepokojeni, że nie zdążą na mistrzostwa, przybyli do pałacyku na Malej Stranie, tzw. Tyrsovego Domu. Gdy po długim czekaniu przybyli sportowi oficjele, padło chłodne wyjaśnienie: „Nigdzie nie jedziecie, wasz wyjazd został odwołany. Nie pytajcie dlaczego. Podjęto taką decyzję. Polecono nam tylko wam ją zakomunikować. To wszystko”.
Rozdrażnieni aroganckim potraktowaniem hokeiści ruszyli na miasto napić się czegoś mocniejszego i odreagować dziwaczną sytuację. Ich wybór padł na praską karczmę Zlatá Hospůdka. Nie zauważyli, że knajpa jest już obstawiona przez tajniaków. Przywykli jednak do bycia obywatelami specjalnej kategorii – hokeiści nie krępowali się i głośno mówili, co sądzą o władzy, która nie dała im szansy na walkę o kolejne złoto. Wściekłość jeszcze wzrosła, gdy karczmarz włączył radio. Z wiadomości sportowych dowiedzieli się, że to oni sami mieli zażądać odwołania wyjazdu na znak solidarności z dwoma dziennikarzami, którym Brytyjczycy odmówili wiz.
Gdy już skończyła się popijawa i mocno podpici wyszli z knajpy, zobaczyli tajniaków. „Sramy na komunizm, sramy na prezydenta, sramy na Rusków”. Szybko doszło do bójki. Barczyści hokeiści stłukli paru tajniaków, ale szybko pojawiły się posiłki. Większość „złotej drużyny” została zawieziona do dwóch różnych aresztów. Jednocześnie w górach bezpieka aresztowała „Boża” Modrego. Ku swemu zdumieniu został oskarżony o szpiegostwo na rzecz Zachodu i planowanie ucieczki z kraju. Brutalne śledztwa trwały ponad pół roku, aż wreszcie uznano, że można zacząć proces pokazowy.
Niedawnych bohaterów kraju przedstawiono jako chuliganów, a Modrego jako szpiega i zdrajcę kraju. 7 października 1950 r. ogłoszono wyrok. Bohumil Modrý dostał najwyższy wyrok – 15 lat. Napastnik Augustin Bubník także oskarżony o szpiegostwo otrzymał wyrok 14 lat więzienia, Stanislav Konopàsek – 12 lat, Václav Roziňák i Vladimír Kobranov po 10 lat, Josef Jirka – sześć lat, Zlatomír Červený i Jiří Macelis – trzy lata. Najłagodniejsze wyroki – od ośmiu miesięcy do roku – dostali Přemysl Hajny, Antonin Španninger i Josef Štock. Trzy lata więzienia dostał karczmarz za to, że nie przeszkodził hokeistom we wszczęciu burdy.
Bohumil Modrý trafił do więzienia na praskim „Pankracu”, potem do Borów koło Pilzna, a na koniec do kopalni śmierci w Jachymowie. Tu wydobywano uran na potrzeby sowieckiego kompleksu wojskowego i więźniowie byli silnie napromieniowani. Modrego wypuszczono z „jachymowskiego piekła” w 1955 r. wskutek amnestii. Wyniszczony chorobami człowiek zmarł osiem lat później.
Dlaczego doszło do tak prostackiej prowokacji? Czescy historycy stawiają dziś pytanie, czy aby ZSRS nie chciał pozbyć się w ten sposób groźnego rywala sportowego. Istotnie, na hokejowych mistrzostwach świata w 1954 r. w Sztokholmie ekipa sowiecka zdobyła złoty medal. Pozbawieni najlepszych graczy Czesi i Słowacy zajęli dopiero czwarte miejsce. Mieszkańcy Pragi i Bratysławy z bezsilną złością słuchali w radiu, jak Sowieci triumfują w stolicy Szwecji, korzystając z wyniszczenia – dosłownego – drużyny Białego Lwa.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.