Świętując stulecie odzyskania niepodległości, trudno uciec od pytań, dlaczego utraciliśmy ją w XVIII w. Historycy podzielili się na dwa obozy. Jedni upatrują przyczyny rozbiorów w agresywnej polityce i apetytach potężnych sąsiadów Rzeczypospolitej. Drudzy wskazują na wewnętrzną słabość i anarchię polskiego państwa. I wszyscy mają rację, bo to kombinacja tych przyczyn zabiła Polskę.
Był jednak ktoś, kto – być może – mógł ocalić państwo. Król Stanisław August. Osadzony na tronie dzięki Katarzynie II. Znajdujący się pod stałą presją rosyjskich ambasadorów, którzy potrafili go upokarzać. Uległy wobec Rosji. Uległość to jednak tylko jedna strona jego osobowości. Drugą były: chęć, ambicja i próby naprawy ustrojowej Rzeczypospolitej. Szczytowym momentem tych dążeń było uchwalenie Konstytucji 3 maja. Wprawdzie król był niemal marionetką w rękach Katarzyny II, lecz – w oczach carycy – marionetką nielojalną i niebezpieczną. Nie dawał gwarancji, że państwo polskie będzie bezdyskusyjnie, bez żadnych zastrzeżeń rosyjskim protektoratem i że on sam pogodził się z tym na zawsze.
Biograf króla, Emanuel Rostworowski, pisał: „Nasuwa się przypuszczenie, że gdyby na jego miejscu zasiadał jakiś gnuśny, ale znający reguły gry europejskiej, a dla spraw narodowych obojętny Sas, to może nie mielibyśmy ani tak pięknego wieku Oświecenia, ani rozbiorów. Forsując reformy, i to w budzącym szczególne opory w kraju i za granicą kształcie monarchicznym, król walnie przyczynił się do wprowadzenia anarchicznej i zagrożonej z zewnątrz Rzeczypospolitej, w stan dramatycznych wstrząsów, z których wyłaniała się coraz to lepsza forma rządu, aż państwo przestało istnieć”. Tak bardzo chciał król naprawić Rzeczpospolitą, że aż ją doprowadził do ostatecznego rozbioru.
Bardziej dobitnie wypowiedział się inny biograf króla, Adam Zamoyski: „Gdyby przyjął postawę monarchy odpowiedzialnego jedynie przed sobą samym i Bogiem, przylgnąłby niczym pijawka do rosyjskiej protektorki, bezwzględnie karząc barzan i patriotów – i niemal na pewno ocaliłby królestwo”.
Największą wadą i błędem Stanisława Augusta nie było więc to, że był rosyjską marionetką, ale to, że w oczach Katarzyny II był marionetką nielojalną, fałszywie tylko oddaną Rosji. Co nam z kolei pozwala spojrzeć na niego z pewną sympatią.
Uległość, będąca wynikiem wieloletniej tresury przez Katarzynę II i jej ambasadorów, spowodowała smutny koniec życia Stanisława Augusta. I odebrała mu szansę na zapisanie się w ostatnim momencie gestem sprzeciwu, który przeszedłby do historii.
Wywieziony do Grodna
Nie był takim gestem akces do powstania kościuszkowskiego. Nie miał bowiem żadnego znaczenia dla insurekcji ani dla jej władz. Nie zatarł fatalnego wrażenia, jakim było przystąpienie króla do konfederacji targowickiej. Akces do powstania oceniony został w Petersburgu jako kolejny dowód nielojalności Stanisława Augusta. Taki człowiek na polskim tronie mógł być niebezpieczny. Także po stłumieniu powstania. Nikołaj Repnin, były ambasador rosyjski, pisał w końcu 1794 r. do Katarzyny II: „Liczne przykłady nas utwierdzały, że ten władca stał zawsze w poprzek naszym interesom, żadne zorganizowane przeciw nam przedsięwzięcia nie obyły się bez króla i pod jego głównym przewodem”.
Rosja nie miała więc do króla żadnego zaufania. Mogła obawiać się kłopotów z jego strony w przyszłości. A Stanisława Augusta może i otaczała niechęć oraz nieufność rodaków, ale był królem – symbolem władzy i państwa. Dlatego też Katarzyna II wysłała do niego w grudniu 1794 r. list. Wyrażając fałszywie troskę o bezpieczeństwo króla w tak niedawno zrewoltowanej Warszawie, „doradza” mu, by wyjechał z „obciążonego występkami miasta” do Grodna. Stanisław August musiał być świadomy, że wyjazd ze stolicy państwa, z królewskiej rezydencji, pozbawia go nawet pozorów władzy i jest nieformalną abdykacją. Tak jak zazwyczaj, zanim okazał uległość, starał się grać na zwłokę. Już jednak na początku stycznia 1795 r., stosując się do „rady”, a w istocie rozkazu Katarzyny II, opuścił Warszawę. Mieszkańcy stolicy żegnali go ze smutkiem i nawet z płaczem.
Mówiono, że spowodowała to plotka, jaką miał rzekomo kazać rozgłosić Stanisław August. Gdy wyjedzie, Rosjanie dokonają w Warszawie takiej rzezi jak na Pradze. Przyczyną żalu i łez, okrzyków: „Niech żyje król!” było jednak w istocie poczucie, że wyjazd eskortowanego przez rosyjskich żołnierzy Stanisława Augusta ze stolicy jest symbolem końca pobitej Rzeczypospolitej. Króla wywożono do Grodna, ale była to już zagranica. Miasto należało od II rozbioru do Rosji.
Stanisław August był jednak nadal królem, Rosjanie pozwolili mu więc zabrać do Grodna dwór, okrojony co prawda o połowę, do ponad stu osób. Wybór Grodna na siedzibę króla nie był zapewne podyktowany złośliwością. Stanisław August nie mógł jednak nie czuć się upokorzony. Miał bowiem przebywać w mieście, w którym dwa lata wcześniej Sejm ratyfikował II rozbiór.
W Grodnie Stanisław August był w istocie honorowym więźniem politycznym, pilnowanym przez żołnierzy rosyjskich. Na „opiekuna” króla wyznaczono hrabiego Eliasza Bezborodkę, jako marszałka dworu. A jeszcze wyżej czuwał nad jego pobytem w Grodnie Nikołaj Repnin. Każdy krok króla, każde jego spotkania były skrupulatnie kontrolowane. Ludzie, do których Stanisław August miał zaufanie, byli usuwani z jego dworu. Jednakże w otoczeniu króla byli szpiedzy rosyjscy: jego sekretarz Christian Friese i Fryderyk Moszyński.
Maria Żywirska, autorka książki o ostatnich latach Stanisława Augusta, pisała o jego spacerach we wsi Łosośna. „Tam na miejscu król, wysiadłszy z karety, błądził po pobliskich łąkach i lasach, niekiedy stawał i przeważnie milcząc, patrzył długo w stronę Warszawy, jakby stamtąd oczekiwał wybawienia. I to także stało się podejrzane dla Repnina, zwłaszcza gdy coraz częściej celem spacerów zamiejskich stały się obszary leżące za Niemnem, bliżej dawnej granicy Korony i Litwy. Pewnego dnia, bez żadnego wyjaśnienia, Repnin kazał rozebrać most na Niemnie, zamykając w ten sposób możliwość odbywania takich wycieczek”. Repnin raportował Katarzynie II, że król miota się między nadzieją a rozpaczą.