Bufon w stopniu marszałka. Jak „Monty” zwalił winę na polskich spadochroniarzy
  • Maciej RosalakAutor:Maciej Rosalak

Bufon w stopniu marszałka. Jak „Monty” zwalił winę na polskich spadochroniarzy

Dodano: 

Pod koniec marca 8. Armia przełamała niemiecko-włoską obronę na linii Mareth. Tutaj jednak opieszałość Montgomery’ego dała czas oddziałom Osi na odwrót i umocnienie się na linii Akarit Wadi. Konieczność przełamania i tej linii spowodowała po kilku dniach niepotrzebne straty. Dopiero po miesiącu alianci zepchnęli wroga na przedpola Bizerty i Tunisu. Brytyjczycy – z Montgomerym na czele – mówili o Amerykanach, że to „niewyszkolone mięczaki i żółtodzioby przyzwyczajone do zbyt wysokiego standardu życia”. Urażony do głębi gen. George Patton – pełen fantazji, znakomity dowódca amerykański – odwdzięczał się „przeklętym Brytyjczykom” aż po koniec wojny.

Pierwsza okazja nadarzyła mu się już wkrótce – po lądowaniu na Sycylii. Złość na Montgomery’ego spotęgowało tam odrzucenie jego planów zdobycia wyspy, a przyjęcie planu adwersarza. W efekcie to 8. Armia brytyjska, a nie 7. Armia amerykańska, otrzymała priorytetowe zadania ze zdobyciem Messyny włącznie. Tymczasem „Monty”, jak to „Monty”, poczynał sobie nader ostrożnie i powolnie, nie atakował bez zapewnienia sobie miażdżącej przewagi, a Patton wykorzystał pierwszą nadarzającą się okazję, śmiałym manewrem zajął Messynę i ośmieszył brytyjskiego idola. Po roku rywalizacja tych dwóch przeniosła się do Francji, gdzie Patton stanął na czele 3. Armii w amerykańskiej 12. Grupie Armii (na jej czele postawiono gen. Omara Bradleya), a Montgomery dowodził całą brytyjską 21. Grupą Armii (dowódcą wszystkich sił alianckich był gen. Dwight Eisenhower z US Army).

Konstanty Rokossowski i Bernardem Law Montgomery, Wismar, 7 maja 1945 r.

Caen, Falaise, Arnhem

Półtora miesiąca strawiły wojska brytyjskie pod wodzą „Monty’ego” w Normandii, grzęznąc pod miastem Caen, gdzie broniły się m.in. dwie doborowe dywizje pancerne: 21. Dpanc. oraz 12. Dpanc. SS „Hitlerjugend”. Frontalne ataki kończyły się nadmiernymi stratami, a próby obejścia – tym samym. Niemcy walczyli z uporem wspomaganym znakomitym wyszkoleniem, pomysłową taktyką i skutecznym maskowaniem przed bombardowaniami, czołgami Tiger VI i 70-tonowymi Königstiger, armatami 88 mm. Powodzenie całej ofensywy alianckiej we Francji zależało od tego, kiedy nareszcie Montgomery’emu uda się ruszyć z Normandii do Pas-de-Calais. Jego dymisja wisiała na włosku.

Wówczas przedstawił on plan operacji „Goodwood” polegającej – co za finezja! – na zmasowanych bombardowaniach lotniczych i użyciu fal setek czołgów. Plan zaaprobowano. W ciągu czterech dni – od 18 do 21 lipca 1944 r. – na Caen i okolice zrzucono 7 tys. ton bomb lotniczych, których wybuchy przekraczały moc bomby atomowej, jaka eksplodowała w następnym roku nad Hiroszimą. Było to największe bombardowanie od rozpoczęcia II wojny światowej. Trafiło w próżnię. Niemcy wycofali się do bunkrów i na zapasowe stanowiska, a gdy zbliżyli się atakujący, pociski armat 88 mm znów rozrywały czołgi, a karabiny maszynowe kładły piechotę pokotem. Zamiast zdobywania obiecanych 40 km każdego dnia ofensywy, posunięto się podczas czterech dni o 11 km.

„Monty” powiedział, że… jest zadowolony z wyników. Nikt go nie poparł. Nawet powściągliwy na ogół w krytyce sojusznika Eisenhower stwierdził, że straty wynoszące 2,6 tys. żołnierzy i ponad 400 czołgów są zbyt wysokie w stosunku do efektów operacji. Jednak rodak „Monty’ego” – marszałek RAF Arthur Tedder – nie liczył się ze słowami: „Niepowodzenie tego pana pozbawiło nas okazji wykorzystania chaosu u Niemców po zamachu na Hitlera. A V2 dalej spadają na Londyn, musimy dotrzeć do Pas-de-Calais!”. Churchill znów powstrzymał się od dymisji: ożywczy mit nadal potrzebny był społeczeństwu Wielkiej Brytanii.

Czytaj też:
Prosto we wrota piekieł. Brytyjscy komandosi kontra „bestia Hitlera”

Front we Francji ruszył się w pierwszych dniach sierpnia, gdy na zachodnim skrzydle 3. Armia gen. Pattona zajęła Avranches i parła w głąb lądu. Wokół wojsk niemieckich w Normandii powoli zaciskały się alianckie kleszcze – w razie spotkania Amerykanów z 3. Armii i Kanadyjczyków z 1. Armii niemiecka Grupa Armii „B” znalazłaby się w kotle. 6 sierpnia Montgomery wydał swym jednostkom rozkaz natarcia (operacja „Totalize”). Kanadyjska 1. Armia miała opanować Falaise, a następnie nacierać w kierunku Rouen, natomiast brytyjska 2. Armia – uderzyć na Argentan. Dowódca 2. Korpusu kanadyjskiego gen. Guy Simonds miał pod komendą kanadyjskie 2. i 3. Dywizje Piechoty, brytyjską 51. Dywizję Piechoty i 33. Brygadę Czołgów oraz dwie niedoświadczone w walkach jednostki: kanadyjską 4. Dywizję Pancerną i polską 1. Dywizję Pancerną gen. Stanisława Maczka.

Plan „Monty’ego” i jego realizacja wynikały – jak się zdaje – przede wszystkim z tego, że nie w pełni rozumiał grozę płynącą z wycofywania się przez rejon Falaise całej niemieckiej Grupy Armii „B” i istotę koniecznych do przeprowadzenia manewrów. Generał Maczek pisał („Od podwody do czołga”): „1. Dywizja Pancerna walczyła jako czołowy klin – właściwie bez współdziałania sąsiadów z prawej i lewej i ponosząc całe brzemię olbrzymiego – jak się później okazało – ciężaru”.Poza tym dwukrotne, nieszczęsne, omyłkowe zbombardowanie Polaków przez… US Air Force; brak współdziałania ze strony Amerykanów, którzy chcieli jak najszybciej zdobyć Paryż; wymuszone błędy popełnione przez niedoświadczonych polskich i kanadyjskich oficerów spowodowały, że walki były tak zacięte i krwawe. Dywizja wzięła wprawdzie do niewoli 5113 jeńców, zniszczyła 55 czołgów, 44 działa polowe, 38 samochodów pancernych i 207 pojazdów mechanicznych, ale straty dywizji wyniosły: 325 zabitych (21 oficerów), 1002 rannych (35 oficerów) i 114 zaginionych. Stracono 140 czołgów, w tym 80 bezpowrotnie.

Wreszcie plan operacji„Market-Garden”, w którym marszałek Montgomery zakładał wdarcie się do Rzeszy przez Holandię. Dwie amerykańskie dywizje powietrznodesantowe miały opanować mosty na kolejnych kilkunastu przeprawach od Eindhoven do Veghel, a następnie na Mozie, Waal i kanale Moza-Waal. Najtrudniejsze zadanie przydzielono brytyjskiej 1. Dywizji Powietrznodesantowej oraz polskiej 1. Samodzielnej Brygadzie Spadochronowej, które miały wylądować w rejonie Arnhem i zdobyć trzy mosty na Renie. Siły 30. Korpusu gen. Briana Horrocksa szybkim marszem powinny wedrzeć się otwartym korytarzem głęboko na północny wschód. Miało to wszystko trwać dwie doby. Zakończyło się kompletnym fiaskiem i masakrą brytyjskich przede wszystkim spadochroniarzy.

Spotkanie generałów Sosabowskiego i Browninga

Śmiały pomysł największego desantu powietrznego w historii mógłby się powieść, gdyby Anglik liczył się z najbardziej elementarnymi informacjami o terenie walk, rzeczywistych siłach przeciwnika, którego spadochroniarze nie mogli pokonać bez artylerii, o braku dostatecznej liczby samolotów transportowych oraz o wiatrach i deszczach, jakie panują we wrześniu w tej części Europy. Nie liczył się. Talentem błysnął dopiero wtedy, gdy szukał kozła ofiarnego, na którego mógłby zwalić własną winę za pogrom spadochroniarzy. Obarczył nią najdzielniejszego z dzielnych – polskiego gen. Stanisława Sosabowskiego, któremu, pod presją brytyjską, władze polskie odebrały dowództwo brygady. Taka zemsta różowego sweterka.

Artykuł został opublikowany w 9/2018 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.