Jakub Ostromęcki
Choć od zekranizowanych wydarzeń upłynęło tysiące lat, filmy rozgrywające się w starożytności budzą zażarte spory polityczne. Tak było z „300” i z „Aleksandrem” wywołującymi histerię w Iranie i ze „Spartakusem”, którego scenariusz napisany został przez radykalnego komunistę. Współczesne odniesienia, fobie i sentymenty pojawiły się również w przypadku czteroodcinkowego miniserialu „Masada” (Boris Sagal, 1981).
Nie ma co się dziwić. Na samym początku filmu widzimy izraelskich pancerniaków przygotowujących się do złożenia przysięgi na szczycie słynnej góry, a narrator wsadza kij w mrowisko: „Spuścizna Masady uczyniła z izraelskiego żołnierza jednego z bardziej
śmiałych i zaciekłych obrońców wolności na świecie!”. Wizja ta spodobała się oczywiście w Izraelu, gdzie każdy zna od dziecka frazę: „Masada drugi raz nie upadnie!”. W Stanach Zjednoczonych wywołała jednak mieszane reakcje. „The New York Times” przestrzegał przed promocją sekciarskiego męczennictwa i fanatyzmu, przywołując niedawną przecież krwawą masakrę w Jonestown w Gujanie. Niepocieszeni byli również Brytyjczycy, gdy odkryli, że w filmie „dobrzy Żydzi” mówią z akcentem amerykańskim, w roli „złych Rzymian” obsadzono zaś głównie wyspiarzy.
Prolog filmu kończy się, gdy jeden z żołnierzy oczyma wyobraźni widzi sceny rozgrywające się tu prawie tysiąc lat wcześniej. Tak przenosimy się w czasy antyrzymskiego powstania w Judei z lat 66–73, którego ostatnim aktem było oblężenie twierdzy Masada i samobójstwo jej kilkuset obrońców, mających i tak w perspektywie śmierć, niewolę i pohańbienie własnych żon oraz dzieci.
Serial, oparty na powieści Ernesta Ganna, dodaje do wydarzeń historycznych liczne wątki fikcyjne, potrzebne tutaj z racji dość bezosobowego przekazu źródłowego autorstwa Józefa Flawiusza. Filmowe dzieje wojny żydowskiej opisane są z perspektywy dwóch przywódców – legata Flawiusza Silwy i lidera żydowskiej frakcji sykariuszy Eleazara ben Jaira. Rzymianin zmęczony służbą i niekończącymi się masakrami chce zakończyć wojnę w najmniej uciążliwy dla siebie, Rzymu i Żydów sposób. Wierzy przy tym w zbawczą (również dla Żydów) moc pax Romana.
Idealistą jest też Eleazar. Nie chce słyszeć o podporządkowaniu się imperium, o podatkach ani kulcie cesarza. Gromadzi więc ocalałych ze spalonej Jerozolimy sykariuszy, zelotów i organizuje partyzantkę. Silwa, podstępnie schwytawszy Eleazara, próbuje z nim negocjować. Z czasem obaj zaprzysięgli wrogowie zaczynają nabierać do siebie szacunku. Dochodzą do porozumienia: koniec oporu wobec Rzymian w zamian za zwiększenie autonomii Judei i wstrzymanie podatków na rok. Kompromis nie zostaje jednak wcielony w życie. Podczas pobytu Silwy w Rzymie jego trybuni zawiązują spisek i kierowani żądzą zysku zaczynają brutalnie rugować Żydów z ziemi, oddając ją na własność legionistom kończącym służbę i w ten sposób oszczędzając na odprawach. Wojna rozpala się na nowo, co przywodzi zarówno Silwę, jak i Eleazara do Masady. Rozpoczyna się trwające wiele miesięcy oblężenie. Legat myśli, że sama demonstracja potęgi, techniki i zdolności organizacyjnych Rzymian spowoduje kapitulację, i zamierza potraktować obrońców wyrozumiale. W zajętej twierdzy odkrywa jednak tylko martwe ciała.
Żyd i Rzymianin
Silwa i Ben Jair są postaciami historycznymi. O ich usposobieniu i charakterze nie wiemy jednak nic poza tym, że byli charyzmatycznymi przywódcami lubianymi przez swoich podkomendnych. Rzymskiego legata poznajemy jedynie w świetle skutków wydawanych przez niego rozkazów, przytoczonych przez Flawiusza. Chociaż Silwa z pewnością znał rzymską cnotę zwaną clementia, która kazała czasem oszczędzić pokonanych, niepodobna by zdobył się na wspaniałomyślne potraktowanie obrońców skalistej twierdzy po tym, jak jego legioniści całymi tygodniami tkwili pod nią w upale na bezwodnym pustkowiu i skoro jeszcze kilka miesięcy wcześniej wyrzynali dużo mniej bojowo usposobionych mieszkańców Joppy (Jafa) czy Tarichei (Migdal), nie bacząc na wiek ani płeć. Silwa był typowym przedstawicielem rzymskiej elity, a więc mógł niemal z pamięci cytować Ksenofonta, Polibiusza i Liwiusza. A mówili oni wyraźnie: zwycięzca ma prawo zrobić z pokonanymi mieszkańcami miasta, co chce: wyrżnąć, gwałcić, sprzedać w niewolę.
Eleazar ben Jair jest równie skąpo opisany w źródłach. Sagal zrobił z niego szydzącego z rabinów racjonalistę, który w pewnym momencie zaczyna przemawiać w duchu Deklaracji niepodległości. Dopiero miesiące spędzone na szczycie Masady na powrót robią z niego religijnego Żyda. Gdyby Ben Jair rzeczywiście dał się poznać jako agnostyk, uznano by go za wariata i nigdy nie zostałby przywódcą ani zelotów, ani sykariuszy.
Czytaj też:
Polityka i seks Kleopatry. Te mity nijak mają się do rzeczywistości
Jego filmowa mowa, już po „nawróceniu”, w której proponuje masowe samobójstwo, jest jednak bardzo podobna do tej, którą przytoczył Józef Flawiusz. Był to zresztą moment pełen ponurej ironii: Rzymianie apelowali do obrońców, aby się poddali z uwagi na dobro swoich żon i dzieci, Ben Jair nawoływał zaś do zbiorowego samobójstwa dokładnie z tych samych pobudek.
Spiski i soldateska
Trzeba przyznać Gannowi i Sagalowi, że starali się uchwycić dzieje żydowskiej rebelii z wielu perspektyw. Jedna ze scen jest szczególnie pouczająca i przypomina realia wielu wojen partyzanckich XX w. Żydzi Ben Jaira atakują z zasadzki rzymski garnizon. W zemście dowodzący nim centurion każe spalić dobytek mieszkańców, podejrzewając ich o konszachty z napastnikami. Żydowscy wieśniacy zaczynają wówczas przeklinać oddział swoich rodaków, a jeden z nich wypiera się nawet swojego syna będącego członkiem grupy Ben Jaira. Scena ta jest jednocześnie próbą zmycia plam z pomnika żydowskiego przywódcy. Flawiusz opisał bowiem ową napaść zupełnie inaczej. W Engaddi, podczas Paschy, sykariusze napadli na swoich rodaków, zabijając ich aż 700 i zabierając ich dobytek do Masady. Takich rajdów było więcej i w przeciwieństwie do tego, co pokazuje film, ich celem byli nie tylko legioniści, lecz także Żydzi ugodowcy lub tacy, których sykariusze za ugodowców uważali.