Patrioci na harleyach

Patrioci na harleyach

Dodano: 

Hells Angels mają niejaki związek z eskadrą myśliwców P-38 o tej samej nazwie z okresu II wojny światowej. Jednym z założycieli klubu był dowódca eskadry Arvid Olson. Barwy klubu nawiązują do godła innych jednostek USAF noszących w czasie wojny nazwę Hells Angels.

Załoga amerykańskiego bombowca B-17F  "Hells Angels", 1943 r.

Etos nowej subkultury łączył w sobie elementy wojskowej dyscypliny i obyczajowego buntu. Opracowano wielostopniowe procedury przyjmowania członków, szyku w czasie jazdy, gdzie każdy z członków znał swoje miejsce, a nawet precyzyjne regulaminy... wywoływania awantur (w klubie Forgotten Warriors zwane na przykład „nauczaniem”). Wszystko opisane zwięzłym wojskowym żargonem. Nieprzypadkowo jednym z twórców i długoletnim szefem Hells Angels był Sonny Barger, który za służbę wojskową otrzymał wyróżnienie (odszedł do cywila w 1959 r.). Szefem i założycielem Bandidos był weteran z Wietnamu, były marine Don Chambers. Mongolsów, którzy stoczyli z Hells Angels krwawą wojnę o przywództwo w Kalifornii, stworzył zaś Roger Pinney służący w Wietnamie w szeregach 101. Dywizji Powietrznodesantowej.

W 1965 r. w prasie amerykańskiej zaczęły pojawiać się informacje o przestępstwach popełnianych przez jednoprocentowych bikerów. Prokurator Stanu Kalifornia, Lynch, stworzył specjalny raport, w którym starał się wykazać bandyckie konotacje bikerów na czele z Hells Angels. Już dwa lata potem dziennikarz Hunter S. Thompson wykazał bzdurność większości tez raportu, wskazując na liczne nadinterpretacje, ale wyryty w głowach czytelników „Time” lub „The New York Times” obraz był już nie do zatarcia.

Kilka lat później, 6 grudnia 1969 r., w czasie koncertu Rolling Stones w Altamont w Kalifornii doszło do rozrób na widowni. Otumanieni narkotykami fani starali się przepchnąć jak najbliżej sceny, co wywoływało niekończące się burdy i sprzeczki. Hells Angels stanowili ochronę tego koncertu. W pewnym momencie czarnoskóry student Meredtih Hunter, będąc pod wpływem narkotyków, zaczął wymachiwać rewolwerem w kierunku sceny i Hells Angels. Stojący w pobliżu biker Alan Passaro zadał mu śmiertelny cios nożem. Passaro został uniewinniony jako działający w samoobronie, ale całe USA poznały Hells Angels jako rasistowskich brutali.

Jednakże, jak mówi badacz subkultury motocyklowej Dulaney: „W istocie członkowie klubów motocyklowych, którzy byli aktywni w latach 60. i 70., twierdzą, że sposób, w jaki nosili długie włosy i brody, tatuaże, skórzane kamizelki i wytarte spodnie, służył trzymaniu zwykłych obywateli na dystans”. To zdecydowanie nie była grupa, do której chciałby dołączyć marzący o dobrym wykształceniu, pracy i rodzinie młody Amerykanin przestrzegający obowiązującego dress code’u. Przywódca klubu Forgotten Warriors, niejaki Red, mówił na jednym ze spotkań: „Zwykli obywatele i pozerzy są niczym więcej jak wypatrującymi afery frajerami i nie chcę, bracia, abyście dawali im satysfakcję. Nie bądźcie chamscy, nie bądźcie mili. Po prostu więcej z nimi nie rozmawiajcie”.

Członkowie amerykańskiego klubu motocyklowego Bandidos ze stanu Waszyngton

W klubach motocyklowych typu outlaw nie mieli czego szukać stateczni obywatele. Jak się jednak okazało, równie nieproszeni okazali się działacze lewicowi.

Mir wśród weteranów

W 1965 r. w społeczeństwie amerykańskim widać było jeszcze spory entuzjazm dla udziału w wojnie w Wietnamie. Już jednak w tym samym roku ruch antywojenny był w stanie zorganizować liczne manifestacje. Największe odbyły się w Nowym Jorku i w Berkeley w pobliżu słynnego uniwersytetu. Gdy 16 października lewicowy marsz dotarł do miejsca, gdzie miasto Berkeley przechodzi w Oakland, został zatrzymany przez policję, która poleciła protestującym usiąść na ulicy w celu uniknięcia konfrontacji. Gdy poeta Allen Ginsberg zaintonował pieśń Harre Kriszny, na protestujących rzuciły się nagle nie wiadomo skąd przybyłe długowłose brodate typy w skórzanych kurtkach z naszywkami. Był to główny oddział Hells Angels. Bikerzy zrywali antywojenne transparenty, kable nagłaśniające sprzęt manifestantów z okrzykiem: „Wracać do Rosji pierdolone komuchy!”, „Zdrajcy!”.

Policja odpędziła bikerów, ci jednak zagrozili ponownymi atakami w następnych dniach. Ginsberg udał się więc do domu Sonny’ego Bargera, gdzie miał przekupić go podobno solidną porcją LSD. Powody odstąpienia Hells Angels od kontrmanifestacji były jednak inne. Nad klubem ciążyła już infamia bandytów terroryzujących miasteczka. Niejeden biker wdał się zaś w handel narkotykami. Klub nie potrzebował więcej kłopotów, wydając jednak w listopadzie oświadczenie na temat ruchu antywojennego: „Nasza patriotyczna troska o to, co wyprawiają ci ludzie naszemu wielkiemu narodowi, może popchnąć nas do czynów brutalnych. Jakakolwiek nasza akcja oparta na przemocy fizycznej przyczyni się jedynie do wzrostu powszechnej sympatii dla tej bandy zdrajców”.

Siedziba Hells Angels w Nowym Jorku

Barger szybko wysmażył też list do prezydenta Johnsona, wprawiając niejednego Amerykanina w osłupienie: „W imieniu swoim i całego stowarzyszenia zgłaszam grupę lojalnych Amerykanów do służby poza liniami wroga w Wietnamie. Wierzymy, że grupa szturmowa wyćwiczonych komandosów zdemoralizuje Wietkong i pomoże sprawie wolności. Jesteśmy w gotowości do służby i do szkolenia”. Inne źródła mówią o ofercie 5 tys. motocyklistów. Johnson z oferty nie skorzystał. Historię tę opisał w swojej biografii Hells Angels Hunter S. Thompson.

Bikerzy wzbudzali niechęć i strach, niejeden zszedł na złą drogę, ale wśród weteranów cieszyli się oni prawdziwym mirem. Michael C. Hansen, były marine z Nowego Jorku, który był w Wietnamie w okresie najcięższych starć, wspominał: „Hells Angels jako jedyne ze znanych mi stowarzyszeń napisało do mnie list, gdy byłem w Wietnamie. Zaoferowali się, że będą mnie eskortować wszędzie na terenie Kalifornii, abym mógł bezpiecznie dotrzeć do domu. To były czasy, gdy manifestanci wywrzaskiwali na nas różne rzeczy. W 1967 i 1968 r. marines byli dla nich mordercami dzieci. Bikerzy byli jedyną grupą społeczną, która wstawiła się za weteranami. Z tego powodu, że wielu z nich też nimi było. Dziękuj wam, Hells Angels, za szacunek, gdy reszta kraju o nim zapomniała”.

Antropolodzy Michael Winklelman i Jill Dubisch, analizując słynne rajdy motocyklowe do pomnika wojny w Wietnamie, napisali: „Nie wszyscy weterani z Wietnamu związali swoje dalsze życie z motorami, choć było ich wielu. Wśród samych bikerów też stanowią mniejszość, aczkolwiek liczba weteranów z Wietnamu, którzy zostali bikerami, charakteryzuje się dużą nadreprezentacją. Obie grupy były małe i izolowane. Były patriotycznie nastawione, promilitarne, choć niekoniecznie prorządowe. Obie podkreślają znaczenie wolności, braterstwa i solidarności”. Taka postawa trwa wśród amerykańskich motocyklistów do dziś, co nie przeszkadzało części z nich angażować się w krwawe bójki i wojny gangów.

Artykuł został opublikowany w 7/2015 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.