Tak. Niemcy nie byli bowiem tylko największymi mordercami w dziejach. Oni byli również największymi złodziejami w dziejach. Proszę te słowa dokładnie zacytować.
Nie omieszkam.
Oni ukradli swoim ofiarom wszystko. I – jak pan wie – większość własności zrabowanej przez Niemców w trakcie II wojny światowej nadal znajduje się w ich rękach i oni wcale nie chcą jej oddać. Niemcy bardzo wzbogacili się w trakcie ostatniej wojny. Złoto z tych wyrwanych w Auschwitz zębów pewnie nadal znajduje się w ich bankach.
Wróćmy do Sonderkommando. Ciała zostały ogolone i obrabowane. Co dalej?
Choć Holokaust był zbrodnią na gigantyczną skalę, w jednym aspekcie przypomina mord kryminalny. Niemcy – tak jak kryminaliści – chcieli pozbyć się ciał. Żeby nikt nie dowiedział się o tym, co się stało. Ciała Żydów były więc spalane w zasilanych koksem krematoriach zrobionych przez firmę Topf i Synowie z Erfurtu. To była faza czwarta.
To też robili członkowie Sonderkommando?Tak. Układali ciała na specjalnych rusztach. Na raz mieściły się trzy ciała. W przypadku dzieci – nieco więcej. Takich pieców było 46, ale to nie wystarczało. Przerób fabryki śmierci był zbyt duży. Niemcy za krematorium numer V potraktowali więc wielkie doły, które kazali wykopać i w których palono ciała. Trwało to dzień i noc. Ludzie płonęli non stop. To był właśnie największy problem całego zbrodniczego procesu zachodzącego w fabryce śmierci – w jaki sposób spalić tak gigantyczną liczbę ludzkich ciał, których dostarczały komory gazowe.
Czy całe ciała się spalały?
Nie – części ciała nie ulegała spaleniu. Dlatego Niemcy wyznaczyli specjalną grupę członków Sonderkommando do miażdżenia ich za pomocą specjalnych młotków. W efekcie z całego liczącego często wiele tysięcy ludzi transportu pozostawały tylko prochy.
Rozumiem, że to była faza piąta. A faza szósta?
Załadowanie prochów na ciężarówki i wrzucenie ich do Wisły lub jej odnogi – Soły. Część prochów zakopano też na terenie Birkenau. Na tym kończył się proces zagłady. Ludzie znikali.
Członkowie Sonderkommando mówili, że najgorszy był pierwszy dzień.
Pierwsza godzina! Najgorsza była pierwsza godzina. To byli młodzi mężczyźni. Wielu z nich nigdy nie widziało nieboszczyka. Nagle pokazywano im komory gazowe wypełnione setkami ciał. I kazano im te ciała spalać. To był dla tych ludzi całkowity szok. Od tego, co widzieli, można było postradać zmysły.
Wielu z nich popełniło samobójstwa?
Nie, to się zdarzało niezwykle rzadko. Rzadziej niż w przypadku zwykłych więźniów. Dlaczego? Chyba dlatego, że ci ludzie chcieli opowiedzieć o tym, co widzieli. To właśnie dzięki zeznaniom ocalałych członków Sonderkommando wiemy dokładnie, jak przebiegał proces „ostatecznego rozwiązania” w Auschwitz.
Niektórzy mówili, że w trakcie swojej makabrycznej pracy zachowywali się jak roboty.
Tak, wielu z nich wpadało w odrętwienie, w apatię. Wykonywało kolejne czynności niczym w transie. To był ich mechanizm samoobrony, sposób, żeby nie oszaleć. Primo Levi miał rację, gdy pisał, że to była najbardziej demoniczna ze wszystkich zbrodni narodowego socjalizmu. Zmusić Żydów do pracy w miejscu, w którym mordowano Żydów. Niemcy przecież mogli do tej pracy zmusić innych więźniów innych narodowości. W Auschwitz były ich tysiące. A jednak wybrali Żydów…
Dlaczego?
Zadanie ofiarom śmierci im nie wystarczało. Oni chcieli jeszcze swoje żydowskie ofiary upokorzyć.
Ile trwała praca Sonderkommando?
Sonderkommando pracowało w systemie zmianowym. Noc i dzień. Po 12 godzin. Po zakończeniu tej straszliwej, niezwykle ciężkiej „pracy” członkowie formacji wracali do swoich kwater. Na początku mieli osobny blok, a potem część z nich przeniosła się na strychy krematoriów. Byli ściśle odseparowani od reszty więźniów Auschwitz. Nikt nie mógł mieć z nimi kontaktu. Nikt nie mógł wiedzieć, czym się zajmują.
Ilu więźniów liczyło Sonderkommando?
Przez cały okres istnienia jednostki przewinęło się przez nią nieco więcej niż 3,4 tys. więźniów. Skład tej formacji był płynny, bo Niemcy co pewien czas mordowali jej członków. I dobierali na ich miejsce kolejnych z nadchodzących do Auschwitz transportów.
Powodem, dla którego pozostali więźniowie Auschwitz odnosili się z taką niechęcią do członków Sonderkommando, były chyba ich warunki życia.
Tak, to był jeden z powodów. Członkowie Sonderkommando byli przyzwoicie ubrani, znajdowali się w dobrej kondycji fizycznej. Mieszkali w przyzwoitych warunkach. A przede wszystkim nie cierpieli głodu. Niemcy pozwalali im bowiem zabierać jedzenie, które ofiary prowadzone na śmierć zostawiały wraz z ubraniami. W efekcie członkowie Sonderkommando mieli więcej jedzenia, niż było im potrzebne. To wzbudzało oburzenie innych więźniów, którzy nie brali pod uwagę grozy sytuacji, w jakiej znaleźli się ci ludzie. Te specjalne warunki miały – w zamierzeniu Niemców – sprawić, by członkowie komanda pracowali bardziej „entuzjastycznie”. Chcieli ich w ten sposób przekupić. Warto dodać, że Żydzi z Sonderkommando często dzielili się jedzeniem z innymi więźniami Auschwitz.
W tak zwanej „literaturze obozowej” członkowie Sonderkommando często przedstawiani są jako ludzie zdemoralizowani. Wiecznie pijani, używający wulgarnego języka, agresywni.
Czytaj też:
Byłam ofiarą doktora Mengelego
Jestem jedynym historykiem na świecie, który rozmawiał ze wszystkimi żyjącymi członkami Sonderkommando. W sumie spotkałem ich 31. I mogę pana zapewnić, że to byli dobrzy ludzie. Szlachetni, wielu z nich było bardzo religijnych, bardzo wrażliwych. Nie byli zdemoralizowanymi okrutnikami. Wiem, co mówię, bo świetnie ich poznałem.
Więźniowie Sonderkommando byli pogardzani przez innych więźniów, ale to oni jako jedyni w Auschwitz chwycili za broń i przeciwstawili się Niemcom.
Powstanie, do którego doszło 7 października 1944 r., powinno zostać zapisane złotymi zgłoskami w historii narodu żydowskiego. Zapytani o swoje motywy, uczestnicy tego buntu mówili: „Jeżeli kiedyś powstaną książki o Zagładzie, chcemy, żeby napisano w nich, że Żydzi byli nie tylko bezwolnymi ofiarami, ale także wojownikami”. Tak się stało. Razem z prof. Itamar Levin napisałem książkę o powstaniu dokonanym przez Sonderkommando.
Członkowie Sonderkommando rzucili się na esesmanów z tym, co mieli pod ręką. Nożami, kijami, prętami.
Także granatami, które wcześniej sami potajemnie wyprodukowali. Udało im się zabić trzech esesmanów i wrzucić do pieca jednego niemieckiego kapo. Pewna liczba Niemców została również ranna. Członkowie Sonderkommando podpalili lub wysadzili w powietrze krematorium IV. Oczywiście nie mieli szans. Powstanie zakończyło się tragedią. Esesmani zamordowali 451 członków Sonderkommando. Ci ludzie pokazali jednak Niemcom, że choć udało im się zgładzić miliony Żydów, to nie udało im się złamać żydowskiego ducha. W tym sensie to było zwycięstwo.
Spotkał się pan z 31 byłymi członkami Sonderkommando. W jaki sposób przetrwali? Niemcy przecież planowali ich zamordować, żeby pozbyć się świadków swojej straszliwej zbrodni.
Ci ludzie wykorzystali chaos, jaki zapanował w trakcie ewakuacji obozu. Najpierw Niemcy kazali im zniszczyć komory gazowe i krematoria, aby zatrzeć ślady zbrodni. Potem doszło do zamieszania i członkowie Sonderkommando wmieszali się między innych więźniów. Mimo że Niemcy ich szukali, udało im się ukryć w tłumie.
Przeżyli słynny marsz śmierci z Auschwitz w styczniu 1945 r.?
Tak, przeżyli go wszyscy. Co do jednego. Proszę pamiętać, że ci ludzie byli w lepszej kondycji fizycznej niż pozostali więźniowie.
Są ludzie, którzy uważają członków Sonderkommando za współsprawców Holokaustu.
To niedopuszczalny, krzywdzący pogląd! Po prostu głupi. Oni nie byli sprawcami – oni byli ofiarami. Muszę teraz podkreślić coś niezwykle ważnego. Powtarzałem to tysiąc razy i będę powtarzał kolejny tysiąc. Członkowie Sonderkommando nie byli mordercami. Żaden z nich nigdy nikogo nie zabił. Mordercami byli Niemcy. Od tej zasady w Auschwitz nie było żadnych wyjątków. I w innych obozach zresztą też.
Czytaj też:
Niemieckie gwałty na Polkach
Gaz zawsze do komory wrzucał esesman?
Zawsze. Cyklon B był przywożony w puszkach karetką Czerwonego Krzyża. Samochód parkował przed komorą gazową. Sanitariausz esesman otwieraczem podważał wieczko puszki. A następnie wrzucał kryształki gazu do środka. Żydzi nigdy nie wykonywali tej funkcji.
To skąd brało się to negatywne postrzeganie członków Sonderkommando?
Z niewiedzy. Najgorzej było przez pierwsze lata po wojnie – wizerunek członków Sonderkommando rzeczywiście był fatalny. Nawet wielu ocalałych z Auschwitz uważało ich za zbrodniarzy, którzy prowadzili swoich braci, swoje matki i siostry, do komór gazowych. Na szczęście ten pogląd uległ zmianie. Ludzie – między innymi dzięki mojej książce – zrozumieli, że ci nieszczęśni żydowscy więźniowie znajdowali się w sytuacji bez wyjścia.
Czy to ze względu na społeczny ostracyzm członkowie Sonderkommando nie chcieli po wojnie opowiadać o swoich przeżyciach?
Tak, niestety tak. To była dla nich wielka trauma. Nie znajdowali zrozumienia. W efekcie o tym, przez co przeszli, nie mówili nie tylko obcym, nie mówili o tym także najbliższym. Starali się to ukryć. Nawet gdy rozmawiali ze mną – historykiem – wielu z nich bardzo ciężko było wracać myślami do piekła Auschwitz.
Co ciekawe, ciężkie oskarżenia pod adresem członków Sonderkommando wysuwali także Żydzi. Na przykład Hanna Arendt, która uważała ich za kolaborantów.
Powiem coś panu. Moja opinia na temat pani Hanny Arendt jest fatalna. Ona nie rozumiała Holokaustu. A mimo to niezwykle łatwo ferowała wyroki. Była osobą bez uczuć. W pewnym sensie była żydowską antysemitką.
Rozumiem, że pan żartuje.
Uważam ją za osobę pozbawioną żydowskich uczuć i żydowskiej solidarności. Hanna Arendt wyrządziła wielkie szkody pamięci Holokaustu. Ponieważ miała wielki wpływ na poglądy tysięcy ludzi, wypaczyła ich opinię na temat Sonderkommando.
W trakcie rozmowy wspomniał pan o Primo Levim. W swoim eseju „Szara strefa” włoski pisarz i były więzień Auschwitz napisał, że nie możemy z dzisiejszej perspektywy osądzać ludzi, którzy znajdowali się w tak straszliwej sytuacji jak członkowie Sonderkommando.
Nie powinniśmy ich osądzać, bo nie jesteśmy sędziami. Naszym zadaniem jest badanie prawdy. Wielu ludzi, którzy łatwo ferują wyroki, nie zna nawet podstawowych faktów. Gdy już poznamy fakty, powinniśmy się starać zrozumieć tych ludzi. Zrozumieć, dlaczego postępowali tak, jak postępowali. Zrozumienie jest lepsze niż potępienie.
rozmawiał Piotr Zychowicz
Prof. Gideon Grief jest izraelskim badaczem Holokaustu. Specjalizuje się w historii Sonderkommando. Napisał m.in. „Death factory Auschwitz: topography and everyday life in a concentration and extermination camp”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.