Michał Mackiewicz
Przeznaczeniem moździerzy było wystrzeliwanie pocisków pod bardzo stromym kątem, tak aby te zdolne były niszczyć obiekty i siłę żywą przeciwnika, który schowany za przeszkodami i niewidoczny z pozycji atakującego pozostawał poza zasięgiem strzelających płaskim torem armat i kolubryn. Chodziło po prostu o lobowanie murów. Potężne moździerze miał w swoim arsenale m.in. burgundzki książę Karol Zuchwały, wielki miłośnik broni palnej i niestrudzony wojownik schyłku średniowiecza. Moździerze należały do najkrótszych dział. Od XVI w. zaczęto je osadzać (za pomocą czopów odlewanych razem z lufą) na masywnych kocowych łożach, które ze względu na znaczny kąt podniesienia lufy w trakcie strzału musiały wytrzymać potężny odrzut (w pozostałych działach jego siłę niwelował odskok zaopatrzonej w koła lawety).
Wielkim krokiem naprzód w dziedzinie amunicji artyleryjskiej były pociski wybuchowe, tzn. bomby i granaty, które upowszechniły się w II połowie XVI w. i uczyniły z moździerzy oraz haubic oręż nadzwyczaj efektywny. Najwcześniejsze, żelazne lub spiżowe, sporządzano z dwóch wydrążonych półkul, które po wypełnieniu prochem spajano ze sobą, opasując je żelazną klamrą ze śrubą. Rozwój technik metalurgicznych umożliwił w I połowie XVII w. masową produkcję odlewanych kul z próżną komorą i otworem zapałowym. Zapalniki wykonywano początkowo z drewnianej rurki napełnianej prochowym miałem. Potem zastosowano metalowe rurki z dziurkami, przez które ogień dostawał się do wnętrza bomby, a proch zastąpiono wolno spalającymi się mieszaninami. W celu zapobieżenia upadkowi bomby zapałem do dołu (co groziło zgaszeniem zapalnika) przeciwległe jej dno wykonywano znacznie grubsze; dzięki temu bomba upadała na cel cięższą częścią i zapewniała tym samym dostęp powietrza do tlącego się zapalnika.
Poza klasycznymi bombami, rażącymi odłamkami, stosowano także pociski zapalające. Sporządzano je ze zszywanych worków płóciennych, które do połowy wypełniano zwykłym prochem stanowiącym materiał wybuchowy, podczas gdy w drugiej części umieszczano drewniane rurki z bocznymi otworami wypełnionymi prochem i owinięte pakułami nasączonymi mieszaniną zapalającą. Potem cały pocisk okręcano szczelnie żelaznym drutem; po jego wystrzeleniu następowały rozerwanie ładunku wybuchowego i zapłon właściwego materiału zapalającego (płonących pakuł) rażącego cel na znacznej powierzchni. W I połowie XVII w. strzelano jeszcze tzw. ogniem podwójnym, tzn. po włożeniu pocisku w lufę moździerza zapalano zapalnik, a następnie jak najszybciej odpalano działo. Często kończyło się to tragicznymi wypadkami. Z czasem upowszechnił się „ogień pojedynczy” – udoskonalone zapalniki bomb zapalały się w trakcie wystrzału; nauczono się także sporządzać zapalniki z wyliczonym czasem spalania substancji inicjującej. Rozwój artylerii stromotorowej nierozerwalnie związany był z ewolucją fortyfikacji. Od kiedy kamień i cegłę zastąpiła ziemia (umocnienia bastionowe budowane według szkoły holenderskiej), zrobienie wyłomu w murach było praktycznie niemożliwe. Natomiast ostrzał wnętrza twierdzy powodował ubytek siły żywej i pożary.
Czytaj też:
Rewolucja na polu bitwy. Napoleon zawdzięcza jej swoje największe sukcesy
Moździerze trafiły także na wyposażenie flot wojennych, które w ramach operacji połączonych uczestniczyły bardzo często w oblężeniach nadmorskich miast. Już w II połowie XVII w. pojawiły się specjalne typy okrętów wojennych (bombardujących) uzbrojonych w moździerze wielkich kalibrów, które ustawiano na dziobie. Jednostki te miały płaskie dno umożliwiające podpływanie pod same wybrzeża – nazywano je bombardami. Pierwszym był francuski „Bombarde”, jednak pomysł szybko przechwycili Anglicy (ponoć za sprawą hugenotów), i to właśnie dzięki nim ten typ okrętu wojennego znacznie zyskał na znaczeniu w ciągu następnych stuleci.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.