Uratowani spod topora. Komuniści ponieśli w tym kraju klęskę

Uratowani spod topora. Komuniści ponieśli w tym kraju klęskę

Dodano: 

Co ostatecznie przeważyło szalę na niekorzyść komunistów i sprawiło, że „1974” jest tylko historią alternatywną?

Kolejny po rewolucji goździków przewrót, ten z 25 listopada 1975 r., który w teorii miał przynieść ostateczne zwycięstwo komunistom, ale został zneutralizowany przez grupę w wojsku, której przewodził gen. Ramalho Eanes, przyszły prezydent republiki. Udało się wtedy na dobre pozbawić wojskowych, związanych z PCP, wpływu na władzę.

A jak wytłumaczy pan to, że w powieści komuniści zwyciężają niemal natychmiast?

Choćby tym, że w rzeczywistości komuniści byli też bardzo bliscy zwycięstwa. Kiedy wybuchła rewolucja, konserwatywna i umiarkowana opozycja nie miała dość czasu, żeby się zorganizować. 28 września 1974 r. organizuje wprawdzie wielką manifestację w Lizbonie – do historii ta inicjatywa przeszła pod nazwą „milcząca większość”, ale radykalna lewica reaguje bardzo szybko. Mając za sobą część armii, lewica zmusza do dymisji gen. Spínolę, prezydenta republiki sprzyjającego konserwatystom. Inicjatywę przejmuje na pewien czas radykalna lewica. Na szczęście wpływy komunistów w armii okazały się ostatecznie zbyt małe, żeby przeprowadzić udany zamach stanu.

A jaką rolę odegrał bezpośrednio po rewolucji goździków Kościół katolicki? W powieści pomija pan zresztą zupełnie wątek prawdopodobnych przecież prześladowań religijnych.

Księża ostrzegali wiernych przed komunistycznym zagrożeniem w kazaniach, ale rola Kościoła w odsunięciu komunistów od wpływu na przebieg wypadków nie była jednak decydująca.

Mimo zainteresowania papieża Pawła VI, który spotkał się w sprawie Portugalii z amerykańskim prezydentem Geraldem Fordem i sekretarzem stanu Henrym Kissingerem?

To prawda, ale trzeba pamiętać, że Kościół nie wszędzie ma w Portugalii równe wpływy. Najsilniej jest zakorzeniony na północ od Lizbony, a na południu, szczególnie w Alentejo, ludzie nie byli i nie są specjalnie religijni. Zdarzało się, że nawet nie chrzcili dzieci i nie brali ślubów kościelnych. Zresztą do dziś Alentejo jest bastionem PCP. Kościół nie odgrywał w Portugalii tak fundamentalnej roli jak w Polsce, gdzie mocno wspierał opozycję. Portugalski Kościół był też mocno osłabiony po dramatycznych prześladowaniach z czasów I republiki, które miały miejsce w latach 20. ubiegłego wieku. Ten okres historii portugalskiej był katastrofą, czasem gigantycznej korupcji, przemocy i permanentnego kryzysu gospodarczego. Późniejsze rządy Salazara były konsekwencją totalnej porażki republikanów.

Antonio Salazar (w środku w okularach) ogląda makietę mostu Santa Clara. Lata 50-te XX wieku.

A jakie były wpływy komunistów za czasów kilkudziesięcioletnich rządów antykomunistycznego przecież António Salazara?

Komuniści stworzyli wtedy w podziemiu jedyną tak dobrze zorganizowaną ogólnokrajową partię. Po 1974 r. nigdy nie tracili okazji, żeby ten fakt podkreślić. Zresztą rzeczywiście nie było wówczas innej znaczącej opozycji wobec faszystowskiego reżimu Salazara.

Czy okres tzw. Nowego Państwa Salazara (Estado Novo) rzeczywiście był faszystowską dyktaturą? Salazar miał raczej poglądy nacjonalistyczne, był antykomunistą, państwowcem i katolikiem...

Rządy Salazara były według mnie faszystowską dyktaturą, choć rzeczywiście nieporównanie mniej surową niż reżimy, które komuniści wprowadzali w Europie Wschodniej. Pamiętam, że w czasach Salazara mój ojciec prenumerował bez żadnych problemów „Time’a” i „Economista”. Krążyły książki, które w komunizmie byłyby zabronione. Istniała wprawdzie policja polityczna (PIDE), ale nie była ona tak rozbudowana, rzucająca się w oczy jak służba bezpieczeństwa w krajach komunistycznych.

Bardzo wiarygodnie przedstawia pan w książce komunistyczne rządy: Lizbona jest smutna i szara. Na budynkach wiszą podobizny komunistycznych działaczy, w sklepach brakuje jedzenia, władza wprowadza nawet kartki na najpopularniejsze w Portugalii danie, czyli dorsza (bacalhau) Właściciele mieszkań muszą znosić dokwaterowanych lokatorów, a program telewizyjny wypełnia nachalna propaganda, z przerwą na kolejny odcinek brazylijskiego serialu „Niewolnica Isaura”. Skąd znał pan realia codziennego życia w typowym komunistycznym kraju?

Wyobrażenie sobie komunizmu w portugalskich warunkach wcale nie było takie trudne. Sporo nauczyłem się na przykład od czeskiego dramatopisarza Ivana Klimy, między innymi z jego autobiografii „Moje szalone stulecie”, w której opisuje on losy pisarza dysydenta w komunistycznej Czechosłowacji. Codzienne życie w sowieckiej Rosji poznałem dzięki brytyjskiemu historykowi i sowietologowi Orlando Figesowi.

Czy „1974” jest antykomunistycznym manifestem?

Nie napisałem politycznego manifestu. Książka jest oczywiście antykomunistyczna, ale nie ma – mam nadzieję – nic wspólnego z twórczością propagandową. „1974” jest refleksją nad wolnością. To opowieść o cenie, którą trzeba zapłacić za wymuszoną przez innych rezygnację z wolności indywidualnej. „1974” jest również historią odwagi głównego bohatera, Fransisco, dla którego pisarstwo, tak jak dla mnie, jest wszystkim. Kiedy więc staje się wrogiem nowego ustroju i nie wolno mu już pisać, umiera za życia.

Czytaj też:
Zagraniczni najemnicy Stalina. Niewygodna prawda o wojnie w Hiszpanii

Jak przyjmowana jest pana książka?

„1974” z pewnością nie wszystkim się spodoba. To nie jest w Portugalii wygodny temat. Może nawet stracę kilku przyjaciół, nad czym boleję. Niektórzy, ze względu na doświadczenia młodości, są wręcz emocjonalnie przywiązani do partii komunistycznej. A taki związek niestety wyklucza racjonalną refleksję. Tymczasem komunizm jest systemem, w którym nie da się żyć. Jest najbardziej skutecznym reżimem totalitarnym w kontrolowaniu społeczeństwa.

Czy współcześni Portugalczycy rozumieją zagrożenia związane z komunizmem?

Moi rodacy nie tylko nie potrafią sobie wyobrazić wszystkich tych rodzajów terroru, które przynosi ze sobą komunizm, ale w ogóle nie chcą na ten temat nic wiedzieć. Rewolucja z lat 70. nauczyła ludzi bierności, obojętności, także wobec tego, czym jest komunizm. Jeszcze kilka lat temu sojusz różnorakich partii komunistycznych – o zabarwieniu maoistowskim, leninowskim i trockistowskim – zdobywał w Portugalii 20 proc. głosów.

Mimo wszystko nie wierzę, że komunizm w Portugalii mógłby przetrwać nawet upadek żelaznej kurtyny.

Doszedłem do wniosku, że upadek ZSRS nic by nie zmienił, gdyby w Portugalii rzeczywiście rządzili komuniści. Dlaczego? W Portugalczykach drzemią olbrzymie pokłady atawistycznego wręcz konformizmu, szczególnie w elitach władzy. Gdyby klimat zależał od ludzi, przez cały rok mielibyśmy w Portugalii wyjątkowo paskudną pogodę (śmiech). Poza tym Portugalia leży z dala od centrum Europy. Jestem przekonany, że ta swoista izolacja geograficzna pomogłaby komunistom na długo zachować władzę.

–––––––––––––––

Filipe Verde, antropolog, pisarz, od 25 lat wykłada w Instytucie Uniwersyteckim w Lizbonie. Do jego najbardziej znanych publikacji należy książka o portugalskich ekspedycjach w Afryce Centralnej „Exploradores Portugueses e Reis Africanos” („Portugalscy odkrywcy i afrykańscy królowie”), którą napisał wspólnie z Frederico Delgado Rosa. Jest również autorem książki „Moral e Carácter numa Sociedade Ameríndia” („Moralność i charakter w społeczeństwie indiańskim”), w której porównuje mity Indian, Greków i współczesnych Europejczyków. „1974” jest jego pierwszą opublikowaną powieścią.

Artykuł został opublikowany w 8/2015 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.