Wojciech Jerzy Muszyński
Było czymś niezrozumiałym i zakrawającym na ponury żart, że tysiące ludzi z całego wolnego świata dobrowolnie zgłosiły się do służby w formacjach stanowiących de facto część armii sowieckiej. Pierwsze oddziały cudzoziemskie w republikańskiej Hiszpanii zaczęto formować zaraz po wybuchu wojny domowej, w lipcu 1936 r. Na szeroką skalę proces ten rozwinął się po kilku miesiącach.
Początki
16 października 1936 r. Józef Stalin w specjalnym telegramie zapewniał José Díaza, szefa Komunistycznej Partii Hiszpanii, o sowieckiej „pomocy” dla hiszpańskiej republiki: „Robotnicy ZSRS wypełnią swój obowiązek, udzielając wszelkiej pomocy rewolucyjnym masom w Hiszpanii. Wiedzą oni, że wyzwolenie Hiszpanii z jarzma faszystowskich reakcjonistów nie jest prywatną sprawą Hiszpanów, ale wspólnym celem postępowej ludzkości”. Na Półwysep Pirenejski popłynęła z ZSRS rzeka zaopatrzenia, broni, doradców wojskowych i politycznych, którzy mieli zaprowadzić tam sowieckie porządki. W Madrycie nie wiedziano jeszcze, że ta „pomoc” będzie kosztowała kraj 510 ton złota (czyli niemal największe wówczas rezerwy tego kruszcu na świecie), które agenci Stalina zabezpieczyli jako ekwiwalent za poniesione przez ZSRS koszty.
Plan Moskwy był prosty: Sowiety dostarczały kadrę i broń, rolę mięsa armatniego przewidziano zaś dla Hiszpanów i cudzoziemskich ochotników, którzy zdążali do Hiszpanii zwabieni propagandą Kominternu. Młodzi idealiści wierzyli w slogany, że będą bronić słusznej sprawy – wolności i postępu. Werbunek ochotników prowadziły struktury partii komunistycznych, które zaopatrywały zgłaszających się w bilety, pieniądze, a w razie konieczności także fałszywe dokumenty. Przybywający do Hiszpanii byli kierowani do koszar w Albacete, gdzie formowano Brygady Międzynarodowe. Nie wszyscy byli komunistami, choć ci zdecydowanie przeważali, stanowiąc około 60–80 proc. stanu brygad. Reszta to lewicowcy i socjaliści różnego autoramentu, poszukiwacze przygód i awanturnicy, najemnicy i przestępcy oraz bezrobotni, zachęceni przez werbowników mirażem żołdu i posiłku do syta. Wśród „brigadistas” najliczniejsi byli Francuzi – 10 tys., Niemcy – około 5 tys., liczbę Żydów z całego świata szacuje się na 7 tys. (czyli około 20 proc. ogółu ochotników). Oprócz tego było 2,5 tys. Polaków, od kilkuset do 2 tys. Brytyjczyków, Amerykanów, Włochów i in.
Od początku istnienia Brygady Międzynarodowe stały się ulubionym tematem komunistycznej propagandy: w niezliczonych wierszach lub piosenkach jak świat długi i szeroki opiewano idealizm oraz dzielność ochotników. Częstymi gośćmi w Albacete było liczne grono cudzoziemskich dziennikarzy i korespondentów wojennych, jawnie sympatyzujących z rewolucjonistami. Oni również przyczynili się do powstania hagiograficznego wizerunku „bohaterskich »brigadistas«”.
Najsłynniejszym z nich był Ernest Hemingway, który na kartach powieści „Komu bije dzwon” stworzył wyidealizowany portret republikańskiego generała Golza, a w rzeczywistości swojego kompana od butelki Karola Świerczewskiego, notorycznego pijaka i oficera GRU, który dowodził XV Brygadą złożoną z Francuzów, Belgów i Amerykanów. W chwilach, gdy Hemingway był trzeźwy, sam wcielał się w rolę instruktora, szkoląc rekrutów w obchodzeniu się z bronią. Często też robił wypady na front, gdzie lubił strzelać na chybił trafił z karabinu maszynowego – raz zabawa ta miała tragiczny finał, gdyż narodowcy odpowiedzieli nawałą artyleryjską, która spadła na goszczący go oddział, zadając ciężkie straty, ale pisarza już tam wówczas nie było.
Czytaj też:
Cudzoziemscy ochotnicy po stronie generała Franco
Większość z przybywających do Hiszpanii nie miała pojęcia o obchodzeniu się z bronią, a po skróconym do minimum szkoleniu, gdy byli oni kierowani na front, umieli niewiele więcej. Mimo to brygady były najlepiej wyekwipowanymi oddziałami republiki i cieszyły się też na początku opinią formacji elitarnych. Żołnierzy trzymano w żelaznej dyscyplinie nieróżniącej się od zwykłego terroru, byli intensywnie indoktrynowani propagandą komunistyczną i dowodzeni z reguły przez sowieckich oficerów. Nie liczono się z życiem podkomendnych i nie zwracano uwagi na straty: ważne było tylko wykonanie zadania. W takich warunkach trudno się dziwić, że XI Brygada już w pierwszym dniu walk pod Madrytem straciła połowę żołnierzy.
Internacjonaliści i antysemici
Swój chrzest bojowy Brygady Międzynarodowe przeszły w obronie Madrytu w listopadzie 1936 r., a w marcu 1937 r. pod Guadalajarą przyczyniły się do rozbicia ofensywy korpusu włoskiego. Brygady rzucano na najtrudniejsze odcinki frontu, a braki w wyszkoleniu rekompensowały zapał i poświęcenie ich członków. Z biegiem czasu jednak szczęśliwa gwiazda brygad zaczęła przygasać – w 1937 r. pod Jarrama i Brunete brygady poniosły ciężkie straty wskutek bezsensownych ataków z bagnetami na umocnione stanowiska karabinów maszynowych. Z czasem dyscyplina zaczęła upadać i zaczęły się dezercje. W lipcu 1937 r. po kilku przegranych starciach i ciężkich stratach doszło do buntu w Brygadzie im. Jarosława Dąbrowskiego, której żołnierze odmówili walki i próbowali zlinczować swojego dowódcę. Wycofana z frontu jednostka została „przeformowana”, co oznaczało krwawą czystkę w jej szeregach. W marcu 1938 r. pod Gandesą doszło do masakry amerykańskiego Batalionu im. Lincolna z XV Brygady, który został całkowicie rozbity, tracąc 90 proc. stanu. Po raz ostatni Brygady Międzynarodowe odznaczyły się w czasie ofensywy nad Ebro, zdobywając kilka pozycji powstańczych, ale nie uratowało to całej operacji przed porażką.
Brygady miały też mniej chwalebną i skrzętnie skrywaną historię. Część XIII Brygady, w tym Polacy, uczestniczyła w masakrze w klasztorze Santa María de la Cabeza, enklawie, która przez dziewięć miesięcy broniła się otoczona przez wojska czerwonych. Po generalnym szturmie 1 maja 1937 r. klasztor zdobyto, a jego obrońców wymordowano. Tego rodzaju zbrodnie były na porządku dziennym, a przykład szedł z góry. Karol Świerczewski jako dowódca XV Brygady zasłynął z własnoręcznego rozstrzeliwania wziętych do niewoli oficerów narodowych – co ciekawe, zjednało mu to sympatię ochotników amerykańskich, którzy obserwując egzekucję, uznali go za „równego chłopa”.
„Brigadistas” odpoczywający na tyłach byli wykorzystywani do okrutnych pacyfikacji regionów wiejskich, gdzie chłopi buntowali się przeciwko samowoli czerwonych komisarzy lub manifestowali religijność. Odpowiedzią były masowe egzekucje, do których wyznaczano członków brygad jako najbardziej pewnych ideologicznie.