Sowieci nie wchodzą. Dzięki tym planom Polacy mieli szansę na zwycięstwo

Sowieci nie wchodzą. Dzięki tym planom Polacy mieli szansę na zwycięstwo

Dodano: 

Obsadzenie północno-wschodniej Rzeczypospolitej wymagało od niemieckiej 4. Armii dwóch korpusów armijnych do utrzymywania linii frontu i ewentualnych wojsk okupacyjnych, jeśli zdecydowano by się na ruch w kierunku Wilna i zajmowanie polskiego terytorium. Znaczną część sił stanowiłyby brygady forteczne z Prus Wschodnich, a resztę – dywizje trzeciej lub czwartej fali mobilizacyjnej. Niemcy musieli bardzo dokładnie rozważyć, czy opłaca im się dalsze parcie na wschód, bowiem po ewentualnym wyparciu stąd Wojska Polskiego wyszliby na bardzo długą granicę ze Związkiem Sowieckim. Pomijając politykę, stanowiło to poważny problem militarny: utrzymywanie wojsk okupacyjnych i osłona granicy z Sowietami – nie wspominając już o Litwie kowieńskiej – wymagałoby użycia sił większych niż utrzymywanie frontu na Narwi, Niemnie czy Wilii.

O tym, że niemieckie siły obecne w północno-wschodniej Polsce były zbyt słabe do utrzymywania tak rozciągniętego frontu – albo że niemiecki front był zbyt rozciągnięty, żeby utrzymywać go słabymi siłami – świadczy szlak bojowy improwizowanej dywizji kawalerii „Zaza” generała Zygmunta Podhorskiego. 18 września ruszyła powoli z Puszczy Białowieskiej na południe, przemknęła pomiędzy batalionami piechoty „doborowej” 206. Dywizji Piechoty, następnie pobawiła się w chowanego z XIX Korpusem (pancernym), przeszła przez Bug i zdążyła wziąć udział w bitwie pod Kockiem.

Niemiecka 3. Armia działająca na Podlasiu przejęłaby odpowiedzialność za część frontu w okolicach Brześcia od swojej północnej sąsiadki. Wojska otaczające Warszawę i Modlin zostałyby z kolei przekazane innemu dowództwu armijnemu. W innym przypadku siły generała Küchlera działałyby w trzech kierunkach: na Warszawę, na Lubelszczyznę i na Polesie. Takie zlekceważenie zasad prowadzenia wojny na pewno spowodowałoby, że Clausewitz, Moltke i Schlieffen przewracaliby się w grobach. Do działań w kierunku Lubelszczyzny i Polesia 3. Armia skierowałaby dwa korpusy armijne. Działania ofensywne, a co za tym idzie, zdobywanie terenu, wymagało kolejnych wojsk okupacyjnych.

Okładka książki

Jeśli OKH zdecydowałoby się nie prowadzić zbyt aktywnych działań bojowych w północnej części Polski, wówczas mogłaby nastąpić reorganizacja systemu dowodzenia. Wehrmachtowi brakowało bowiem nie tylko dywizji, lecz także oficerów sztabowych i sprzętu dowodzenia. Zamiast więc dwóch sztabów armijnych i czterech korpuśnych, owe 10 dywizji można by podporządkować trzem korpusom, nad którymi komendę sprawowałoby jedno tylko dowództwo armijne. (Warto pamiętać, że niemiecka 23. DP otrzymała rozkaz odwołujący ją znad Narwi i kierujący nad Ren 17 września, a więc jeszcze przed faktyczną sowiecką inwazją.) Wycofanie się i zajęcie pozycji nad Niemnem, Biebrzą i Narwią zmniejszyłoby siły potrzebne do utrzymania frontu do około sześciu dywizji piechoty, z wschodniopruską dywizją kawalerii jako ruchomym odwodem.

Przeciw Warszawie i Modlinowi Niemcy skierowaliby siły, których wielkość zależna byłaby od postawionych zadań bojowych. Aby zablokować izolowane twierdze, potrzebnych było co najmniej pięć związków taktycznych, podporządkowanych przynajmniej dwóm korpusom armijnym – jednemu na wschodnim, drugiemu na zachodnim brzegu Wisły. W grę wchodziły bowiem odmienne drogi zaopatrzenia: ze Śląska oraz z Prus Wschodnich. Działania tych sił byłyby koordynowane najprawdopodobniej przez sztab 8. Armii. Nieco większe siły byłyby potrzebne, gdyby, opierając się na stolicy, aktywnie działała Armia „Warszawa” generała Rómmla. Wreszcie jeszcze więcej dywizji byłoby potrzebnych Niemcom, jeśli ich celem byłoby zdobycie Warszawy szturmem. Co więcej, o ile blokować Warszawę mogły słabe niemieckie dywizje czwartej fali i jeszcze słabsza Landwehra, to aktywne działania wymagałyby wojsk lepszych jakościowo. (Nie można też zapominać o jeszcze jednej twierdzy – Rejonie Umocnionym Hel – którego blokada lub zdobycie również wymagało użycia dywizji, a przynajmniej kilku batalionów, wspartych silną artylerią.)

Zdjęcia z książki „Sowieci nie wchodzą”

Można przypuszczać, że siły okupacyjne wraz z armią walczącą w północno-wschodniej Polsce oraz armią oblegającą Warszawę pozostałyby podporządkowane sztabowi Grupy Wojsk „Nord”. Nie prowadziłyby one zbyt aktywnych działań, dowództwo niemieckie mogłoby więc zaoszczędzić na sprzęcie łączności i dowodzenia oraz oficerach sztabowych – szczególnie tych z kwatermistrzostwa, najbardziej potrzebnych do planowania i realizowania przerzutu wojsk na dalekie odległości. W wariancie najbardziej pasywnym, jej siły – zorganizowane w dwie armii – liczyłyby 12 dywizji (w tym jedną kawalerii) w pięciu korpusach armijnych oraz przynajmniej jedną dywizję odwodów, najprawdopodobniej organizowaną na zapleczu frontu.

Druga z niemieckich Grup Wojsk – „Süd” – walczyłaby na o wiele mniejszym obszarze, ale dysponowałaby połową sił Wehrmachtu w Polsce. Musiałaby prowadzić działania przeciwko najliczniejszemu zgrupowaniu Wojska Polskiego. Jeśli 14. Armia kontynuowałaby operacje przeciwko przedmościu rumuńskiemu, potrzebowałaby do tego sił co najmniej równych siłom polskim, a więc przynajmniej tuzina dywizji piechoty w kilku korpusach armijnych. Jeden korpus armijny utrzymywałby front pomiędzy Karpatami i Lwowem, a kolejny wokół Lwowa. Dwa walczyłyby na Wołyniu, gdzie najprawdopodobniej – przynajmniej początkowo – byłby skierowany główny wysiłek Wehrmachtu. Wreszcie jeden korpus musiałby być dowództwem dywizji odwodowych. Inaczej niż na odcinku frontu Grupy Wojsk „Nord”, rezerwę musiałyby stanowić dywizje gotowe do działań, bowiem przyszłoby im odpierać polskie uderzenia i kontrataki. Znaczną redukcję sił Wehrmachtu w Małopolsce Wschodniej przyniosłoby jedynie głębokie wycofanie się na linię Sanu i Wisły. Taki front mógłby być utrzymywany pół tuzinem dywizji podporządkowanych trzem korpusom armijnym oraz jakąś dywizją szybką, służącą jako ruchomy odwód.

Kolejna niemiecka armia Grupy Wojsk „Süd” – najprawdopodobniej 10. – ochraniałaby północną flankę 14. Armii walczącej o przedmoście rumuńskie. W zależności od przebiegu działań wojennych albo obsadzałaby ciągły front nad Bugiem, na południe od Brześcia, albo borykałaby się na Lubelszczyźnie z Armią „Warszawa” generała Rómmla, albo utrzymywałaby linię Wieprza (albo i Sanu). W jej skład wchodziłoby około czterech dywizji w dwóch korpusach armijnych: południowy z nich zostałby przekazany przez 14. Armię. Ze względu na liczne siły Wojska Polskiego na zapleczu 10. i 14. Armii musiałby też działać korpus armijny, potrzebny do wyrównania ewentualnej polskiej przewagi liczebnej. Grupa Wojsk „Süd” dysponowałaby zatem – przyjmując wariant najbardziej pasywny – 12 dywizjami piechoty i jedną dywizją szybką w pięciu korpusach armijnych zorganizowanych w dwie armie. Musiałyby to być dywizje lepiej wyposażone i lepiej wyszkolone niż te walczące na północy Polski.

Największe siły niemieckie stacjonowałyby w Polsce wówczas, gdyby francuska obecność nad Renem nie była zagrożeniem dla Rzeszy. Najmniejsze zaś – gdyby na Zachodzie wygrywali alianci.

Czytaj też:
Kulturträgerzy ’39. Tak wyglądała prawdziwa „rycerskość” Wehrmachtu

Można zatem przyjąć – zakładając, że wydarzenia toczyłyby się najkorzystniej dla Polaków, Wojsko Polskie i armia francuska odnosiłyby sukcesy, a Wehrmachtowi brakowałoby sił i Niemcy dokonaliby taktycznych odwrotów – że w początkach października front biegłby liniami rzek Biebrzy, Narwi, Wisły i Sanu. Do utrzymania takiego frontu Wehrmacht potrzebowałby 25 związków taktycznych: 20 dywizji piechoty, trzech brygad fortecznych, jednej dywizji szybkiej i jednej dywizji kawalerii. Oprócz tego funkcje okupacyjne byłyby pełnione przez kolejnych pięć dywizji przeliczeniowych.

Jeśli natomiast wydarzenia potoczyłyby się po myśli Niemców, to w pierwszych dniach października Warszawa byłaby już w ich rękach, a walki toczyłyby się o Wilno i Pińsk. Połączenia Wileńszczyzny i Polesia z południem Polski byłyby przerwane przez Niemców, a front stałby na granicach przedmościa rumuńskiego. Wówczas siły byłyby półtora raza większe niż w przypadku defensywnym: oprócz 10 przeliczeniowych dywizji okupacyjnych w Polsce działałoby ponad 30 związków taktycznych piechoty i kilka dywizji szybkich.

Lecz najbardziej prawdopodobny jest scenariusz zawarty gdzieś pomiędzy tymi skrajnościami: Berlin starałby się zminimalizować liczbę związków taktycznych Wehrmachtu w Polsce, więc Niemcom nie zależałoby na zdobyczach terenowych ani w północnej, ani wschodniej Polsce, a jedynym istotnym celem byłoby przedmoście rumuńskie.

Jakimi atutami dysponowałaby zatem strona polska? Wciąż dysponowała terytorium, zasobami ludzkimi, łącznością z zagranicą, zapasami wojennymi oraz licznym wojskiem.

Rząd RP kontrolował sześć wschodnich województw, czyli większą część terytorium Rzeczypospolitej, na której mieszkało 8 milionów obywateli (jednak najwyżej połowa spośród nich była narodowości polskiej.) Na ziemiach tych znajdowały się magazyny i składnice ewakuowane z zachodniej części kraju, w tym większa część taboru kolejowego PKP. Niestety, dokładne dane o zawartości magazynów nie są dostępne, ponieważ ewakuacja odbywała się aż do samego końca działań wojennych w Polsce: jeszcze 16 września z borysławskiego zagłębia naftowego odjeżdżały na wschód Polski pociągi z naftą, a przez Lwów przejeżdżały pociągi z zapasami uzbrojenia i amunicji ze składnicy w Stawach. Można jednak zakładać, że asortyment „półcywilny” – mundury, buty, żywność – był łatwiej dostępny niż sprzęt uzbrojenia.

(…)

Był to fragment książki Tymoteusza Pawłowskiego „Sowieci nie wchodzą” (Wyd. Fronda)