Jeśli wierzyć wspomnieniom sowieckiego dowódcy partyzanckiego, cytowanym przez Chlebowskiego, podczas rozmów z „Ragnerem” (Czesław Zajączkowski – przyp. T.S.) ten był wręcz wrogo ustosunkowany do możliwości współpracy z Sowietami, wypomniał im rozbrojenie Zgrupowania Stołpeckiego AK i nie wierzył w żadne zapewnienia o lojalnej współpracy. Tymczasem „Ponury” uczestniczący w tej rozmowie, który partyzantom sowieckim przyznał prawo swobodnego przechodzenia na swój teren, miał wręcz zaatakować „Ragnera”. „Teraz już każdy rozumie, że nadszedł koniec Hitlera i wspólnie z Rosjanami powinniśmy go dobijać” – mówił Piwnik. Sowiecki partyzant wspominał, że zastanawiał się podczas tego spotkania, czy Polacy puszczą go, czy „stukną tutaj”. Myślał kategoriami sowieckimi. To właśnie partyzanci sowieccy mordowali żołnierzy AK.
Klęskę w Szczuczynie powetował „Ponury” rozbiciem niemieckiego posterunku w Wasiliszkach, Jachnowczach. Kolejne miały być Jewłasze, gdzie znajdował się umocniony punkt obrony. Akcja odbyła się 16 czerwca 1944 r. Natarcie niemal się załamało, ale ostatecznie żołnierze „Ponurego” przełamali kryzys. Zanim zdobyli bunkry, seria pocisków z jednego z nich trafiła śmiertelnie „Ponurego”. Ze swoją wiarą we współdziałanie polsko-sowieckie miał szczęście, że nie umierał ze świadomością, iż zabili go Sowieci.
Czesław Zajączkowski „Ragner” wiedział, że się nie mylił co do Sowietów. Zginął w obławie NKWD w grudniu 1944 r.
Także cichociemny Adolf Pilch „Góra” nie miał najmniejszych złudzeń co do tego, że celem partyzantki sowieckiej nie jest walka ramię w ramię z Polakami, lecz likwidacja oddziałów AK.
Czytaj też:
Strzały na granicy z Sowietami. Zabicie zdrajców Polski wywołało gigantyczny kryzys
W połowie 1943 r. w obwodzie AK Stołpce został zorganizowany Polski Oddział Partyzancki. Istniało porozumienie między Polakami a sowieckimi partyzantami o współdziałaniu przeciw Niemcom. Jednak gdy pod Puszczą Nalibocką Polacy starli się z oddziałem niemieckim, Sowieci mający wspomóc partyzantów AK z premedytacją się wycofali.
Pilch, oficer oddziału stołpeckiego, wspominał, że partyzanci sowieccy zawsze unikali starć z Niemcami, gdyż „oddziały trzymano tu prawie wyłącznie ze względów politycznych, aby łatwiej było przygotować tereny te do wcielenia w grancie sowieckiej Rosji”. Do czerwonych partyzantów należało oczyszczenie terenu z oddziałów AK.
W wyniku niemieckiej akcji przeciwpartyzanckiej i zdrady Sowietów polski oddział został rozbity. Odbudował go Pilch. Zgrupowanie Stołpeckie „Góry” liczyło ok. 400 partyzantów. Czarne chmury zaczęły się nad nim zbierać, gdy Sowieci zażądali wydania chor. Zdzisława Nurkiewicza „Noca”, oskarżając go o zabicie 10 czerwonych partyzantów. „Noc” zaatakował ich podczas rabunku wsi. Nie wydano go. 1 grudnia 1943 r. 1,5 tys. czerwonych partyzantów otoczyło i rozbroiło Zgrupowanie Stołpeckie. Nieliczni, wraz z „Górą”, wyrwali się z okrążenia. Uniknął go patrol Nurkiewicza „Nocy”.
Adolf Pilch odbudował oddział i powiększył go do 800 ludzi. Partyzantka sowiecka była znacznie silniejsza i dążyła wciąż do wyeliminowania polskiego oddziału. „Góra” skorzystał z pomocy białoruskich policjantów w Rakowie, wśród których – jak pisał – całe dowództwo i więcej niż połowa szeregowych należeli do AK. Większość była Polakami. Gdy im opowiedział o rozbrojeniu, „byli wstrząśnięci i nie mogli uwierzyć, że bolszewicy pozwolili sobie na tak nikczemny krok. Ofiarowali nam dwie skrzynki amunicji, które przyjęliśmy z wdzięcznością, bo pozwoliła ona nam nadal istnieć” (A. Pilch, „Partyzanci trzech puszcz”).
To jednak nie wystarczało na dłuższy czas. Pilch przyjął niemiecką propozycję zawieszenia broni i dostawy amunicji. Jak wspomniał, zrobił to dlatego, że w każdej chwili groził im sowiecki atak, mogący się skończyć całkowitą zagładą oddziału. Przewidywał, że porozumienie będzie tylko chwilowe. „Z położenia naszego nie zdawano sobie dobrze sprawy w Komendzie Głównej AK, a meldunki docierające tam poprzez Komendę Okręgu były bagatelizowane” – gorzko konstatował Pilch.
Czytaj też:
Polska karząca. Przed tymi egzekutorami nie było ucieczki
„Góra” uczestniczył w czerwcu 1944 r. w odprawie oddziałów Zgrupowania Zaniemeńskiego, na którego czele stał mjr Maciej Kalenkiewicz „Kotwicz”. Kalenkiewicz zwrócił się do „Góry” z wymówką, że jego oddział zawarł zawieszenie broni z Niemcami. Pilch wytłumaczył mu sytuację i odniósł wrażenie, że Kalenkiewicz „w pełni zrozumiał nasze położenie”.
Major Maciej Kalenkiewicz, wraz z dwoma innymi cichociemnymi, Franciszkiem Cieplikiem „Hartakiem” i Janem Skrochowskim „Ostrogą”, poległ w walce z Sowietami w Surkontach, w sierpniu 1944 r., Kalenkiewicz rozważał wyrwanie się z sowieckiej matni, lecz – jak wspominała jego żona Irena – „Niektórzy świadkowie mówią, że pragnął pozostać na tym terytorium, świadcząc swoją obecnością o polskości tych ziem”. Pochodził z Kresów, z powiatu wołkowyskiego.
Zdobyć Wilno
Maciej Kalenkiewicz był pomysłodawcą akcji Armii Krajowej zmierzającej do opanowania Wilna przed nadejściem wojsk sowieckich. Miałoby to ogromne znaczenie propagandowe, pokazywałoby światu polską zbrojną obecność na Kresach i nasze prawa do tych ziem. Nigdzie indziej na ziemiach wschodnich nie było lepszych warunków do przeprowadzenia takiej akcji. Wiosną 1944 r. na Nowogródczyźnie i Wileńszczyźnie były całe powiaty pod kontrolą oddziałów AK, liczących kilkanaście tysięcy żołnierzy. Niemcy panowali tylko w miastach i miasteczkach.
Jednak decyzja o operacji nazwanej „Ostra Brama” została zatwierdzona bardzo późno, dopiero w połowie czerwca 1944 r. Cichociemny Teodor Cetys „Sław”, szef sztabu połączonych okręgów wileńskiego i nowogródzkiego, miał ogromne wątpliwości, czy Wilno, zamienianie przez Niemców w umocniony rejon obrony, z silnym garnizonem, uda się zdobyć. Mimo to karnie wykonał rozkaz przygotowania operacji „Ostra Brama”. Miał bardzo mało czasu na opracowanie planu zdobycia miasta. W walkach na początku lipca 1944 r. wzięła udział tylko część oddziałów. Niektóre nie zdążyły na przełożony w ostatniej chwili o jeden dzień termin rozpoczęcia akcji „Ostra Brama”, inne, tak jak 5. Brygada Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”, nie chciały wziąć w niej udziału. Walczyły z czerwoną partyzantką i mogły się spodziewać najgorszego w przypadku nieuchronnego spotkania pod Wilnem z Armią Czerwoną.
Czytaj też:
Polski odwet za Wołyń
Kalenkiewicz nie wziął udziału w walkach o Wilno. Został poważnie ranny, musiano mu amputować rękę. Pisał gorzko: „Mogło nas być podczas uderzenia na Wilno 12 tys., a było 2 tys. [w rzeczywistości ponad 4 tys. – przyp. T.S.). Mogliśmy walczyć nocą, kiedy nieprzyjaciel nie był w stanie wykorzystać swojej przewagi technicznej, a my tonęliśmy we krwi w dzień, bezbronni, pod ogniem nieprzyjacielskiej artylerii i lotnictwa” (A.L. Sowa, „Kto wydał wyrok na miasto”).
Pospiesznie zmontowana operacja „Ostra Brama” była źle przygotowana. Zabrakło nie tylko wielu oddziałów, lecz także rozpoznania stanowiska wroga, źle działała łączność. Poza tym Wilno było nie do zdobycia przez Polaków. Armia Czerwona potrzebowała sześciu dni na zdobycie miasta. W walkach tych brali udział żołnierze AK. Zawiesili nawet 13 lipca 1944 r. polską flagę na Górze Zamkowej, szybko zdartą przez Sowietów. W walkach w Wilnie poległo ok. 100 żołnierzy AK. Niestety, oddali życie nie za polskie miasto, lecz za sowieckie.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.