Dwie twarze żydowskiej policji

Dwie twarze żydowskiej policji

Dodano: 

Jeszcze bardziej dosadnie charakteryzował go Tadeusz Pankiewicz w swoich wspomnieniach „Apteka w getcie krakowskim”: „Człowiek ten, ślepo Niemcom oddany, wykonuje z największą dokładnością każdy ich rozkaz, każde zlecenie, odgaduje i uprzedza ich myśli, wyprzedza ich w gorliwości i imponuje im swym niemyśleniem i niepytaniem się o nic. Rozkaz jest dla niego wszystkim, poza nim nic go nie interesuje. Symche Spira to megaloman i fantasta, klasyczny przykład patologicznego psychopaty, neurastenik, wątrobowiec, ulegający częstym atakom kamicy, erotoman, węszący za coraz nowymi, łatwymi przygodami miłosnymi, na pół analfabeta. Egocentryk, człowiek maszyna, bezmyślny robot, idący po wytycznej przez gestapowców jak zahipnotyzowany”.

Niemiecka i żydowska policja przy bramie do getta łódzkiego

Nasilenie się represji, szczególnie pierwsze egzekucje i przesiedlenia do obozów, było punktem zwrotnym w historii krakowskiej policji żydowskiej. Odemani zmuszani do zabijania innych Żydów masowo rezygnowali, inni popadali w alkoholizm i dostosowywali się do jeszcze większej brutalizacji życia. Z czasem część funkcjonariuszy przeniesiono m.in. do pełnienia funkcji w obozie w Płaszowie, do którego wysyłano Żydów z krakowskiego getta. Na ich miejsce nie brakowało jednak chętnych. Policjantów z zasadami moralnymi zastępowali ludzie zdegenerowani, ale także Żydzi doprowadzeni do ostateczności, próbujący za wszelką cenę ratować swoje rodziny. Policja zaczęła przekształcać się w bandę sadystów, gorliwie wykonujących wszelkie rozkazy. Im gorsza była sytuacja Żydów, tym gorsi zwyrodnialcy pojawiali się u boku Spiry. W formacji, liczącej na tym etapie już 130 osób, nadal służyli również ludzie przyzwoici, pomagający przetrwać i ratujący innych Żydów.

Według relacji Pankiewicza, funkcjonariuszem zostać mógł niemal każdy mężczyzna. Decydował o tym sam Spira. Wystarczyło umieć zameldować się donośnym głosem po polsku i po niemiecku. Pod dowództwem Spiry ŻSP zamieniła się w formację groźniejszą dla ukrywających się Żydów niż SS i Gestapo. Niemcy nie byli w stanie odnaleźć wszystkich przebywających nielegalnie w getcie Żydów, którzy zgodnie z rozporządzeniem okupanta powinni trafić do obozów. Według różnych szacunków, dzięki gorliwości Spiry i jego odemanów, którzy znali getto znacznie lepiej od Niemców, schwytano i wysłano na śmierć nawet do 400 osób. Obiecywali ukrywającym się pomoc, aby wywabić z kryjówek ich rodziny, wyłudzali łapówki i pomagali swoim niemieckim mocodawcom w grabieniu żydowskiego mienia. Dzięki dochodom przynoszonym z rabunku byli dla Niemców cenniejsi niż Judenrat.

Kara

Niektórym odemanom służba pozwoliła odroczyć termin wywiezienia do obozów, a nawet uciec lub uratować najbliższych. Gra na czas była dla większości ludzi w getcie jedynym możliwym rozwiązaniem. Panowało bowiem powszechne przekonanie, że Niemcy w końcu przegrają wojnę, Żydzi długo nie wiedzieli również, dokąd trafiają transporty z „przesiedlanymi”. Większość funkcjonariuszy spotkał jednak ten sam los co inne ofiary. Po likwidacji getta i przeniesieniu Żydów do Płaszowa część odemanów stała się zbędna. Zostali zamordowani w obozie. Dla wielu nagrodą była godna śmierć dla ich rodzin. Bliscy mogli umrzeć w spokoju, bez poniżania i salw śmiechu Niemców.

Czytaj też:
AK na pomoc gettu. To było największe wsparcie dla żydowskich powstańców

Tak było w przypadku odemana Immerglucka, który osobiście odprowadzał swoją matkę na śmierć. Była to nagroda za sumienną służbę. „Okrywa ją pledem, daje ostatnie wskazówki na drogę, przytula i gładzi po włosach – wspominał Pankiewicz, świadek tego wydarzenia. – Scena pożegnania – długi, niekończący się pocałunek, pełne łez oczy syna i bezgraniczna trwoga w oczach matki. Gdy powolnym krokiem opuszczał plac, ona stała jak wryta, jak posąg z wyciągniętą ręką, jakby chciała go jeszcze zatrzymać, jeszcze raz uścisnąć. Obok stali Niemcy, tym razem jakoś nie śmiali się. W kilka godzin później syn sam ją rozbierał i własnoręcznie przenosił jeszcze ciepłe zwłoki na platformę zabierającą pomordowanych. Nie wysłano jej na wysiedlenie, lecz zabito na miejscu”.

Spira został rozstrzelany w obozie w Płaszowie, po likwidacji getta, podobnie jak 40 innych odemanów, których nie zdecydowano się dalej wykorzystywać. Byli niewygodnymi świadkami zbrodni i rabunku mienia żydowskiego, które formalnie powinno trafić do SS. Ich los podzielił również ostatni szef Judenratu – Dawid Gutter, zamordowany razem z żoną i trojgiem dzieci w wieku siedmiu, pięciu i dwóch lat. To samo spotkało również słynące z okrucieństwa małżeństwo Chilowiczów – asystujących Amonowi Göthowi w terroryzowaniu więźniów obozu w Płaszowie. Göth, zabijając bliskich współpracowników, chciał ukryć prowadzoną na szeroką skalę grabież i liczne morderstwa Żydów, które były nielegalne nawet w świetle prawa III Rzeszy.

Zaskakująco wojna zakończyła się za to dla Marcela Goldberga, prawej ręki drugiego komendanta obozu w Płaszowie Josefa Müllera. Zbrodniarz, który słynął z „traktowania więźniów gorzej niż esesmani”, mógł być pewien, że po zakończeniu wojny zostanie skazany. Miał jednak niebywałe szczęście. W październiku 1944 r. zwrócił się do niego Oskar Schindler, który otrzymał pozwolenie na przeniesienie tysiąca więźniów z Płaszowa do Brünnlitz. Nie dysponował jednak danymi ludzi, których mógłby umieścić na liście. Przygotował ją dla niego właśnie Goldberg. „Wśród nich znalazło się 60 porządkowych z rodzinami, w tym ci najbardziej niebezpieczni: Kerner, Maks Zimmermann, Gross czy sam Goldberg” – pisze Alicja Jarkowska-Natkaniec. Za wpisanie na listę Goldberg pobierał opłaty. Ludzkie życie wycenił na 100 dol. W nowym obozie doczekał do wyzwolenia, a następnie uciekł według różnych wersji do Johannesburga lub Caracas.

Odemanów, którzy przeżyli wojnę i pozostali w Polsce, stawiano przed sądem. Za współpracę z okupantem sądzono 44 osoby żydowskiego pochodzenia. Skazano 30 z nich, co trzeci usłyszał wyrok śmierci. Dwa z nich z pewnością wykonano, los pozostałych skazanych nie został ustalony.

Wyroki za współpracę z Niemcami wydawał również Sąd Społeczny przy Centralnej Komisji Żydów Polskich. Wobec osób, które dopuściły się szczególnych zbrodni, orzekano wykluczenie ze społeczności żydowskiej. W uzasadnieniu jednego z wyroków czytamy: „Sąd wziął również pod uwagę, że oskarżony jest Żydem, który znęcał się nad swoimi współwięźniami Żydami, w okresie najtragiczniejszym dla tego narodu i że cios zadany maltretowanemu Żydowi przez Żyda był bardziej bolesny od ciosu Niemca, bo zadawał i ból moralny”. Taki też był cel Niemców. Wykorzystanie w Zagładzie Żydów miało być dodatkowym upokorzeniem dla ofiar. Sami odemani również byli ofiarami, ale bez gorliwości niektórych z nich wojnę przetrwałoby więcej ukrywających się Żydów. Spośród ponad 60 tys. Żydów mieszkających w Krakowie wojnę przeżył tysiąc z nich.

Marcin Bartnicki

Artykuł został opublikowany w 12/2019 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.