Skrzydlata husaria z USA broni Lwowa. Ci Amerykanie nie znali litości dla bolszewików

Skrzydlata husaria z USA broni Lwowa. Ci Amerykanie nie znali litości dla bolszewików

Dodano: 

Wykorzystał to Stefan Stec pod Lwowem i wykorzystywali to Amerykanie, którzy uczynili z 7. eskadry niemal wyspecjalizowaną jednostkę antykawaleryjską.

„W Koziatynie rozwinęliśmy nasz własny plan atakowania nieprzyjaciela, który już przedtem używaliśmy ze skutkiem, ale nie tak dobrze, jak teraz – wspominał Merian Cooper. – Plan ten polegał na tem, aby fruwając, trzymać się na wysokości jakich 600 do 800 metrów ponad ziemią dopóki się nie znajdzie nieprzyjaciela. Z chwilą odkrycia pozycji nieprzyjacielskich, opuścić się o tyle, aby nie być ustrzelonym przez nieprzyjaciela i zaatakować go bombami. Wyrzucić naprzód tylko jedną bombę, aby się przekonać, gdzie spadnie i stosownie do tego rzucać następną. Po zaatakowaniu bombami nieprzyjacielska kolumna albo się zmiesza, albo się zacznie rozsypywać. Skorzystać z tej okazji – zamknąć motor – skierować aeroplan wprost w górę, aby się na miejscu zatrzymać. Wstrzymany w ten sposób aeroplan zacznie spadać wprost w dół z szaloną szybkością. Gdy aeroplan pędzi na nieprzyjaciela z tak szaloną szybkością, to żaden strzelec, choćby celny nie może go ustrzelić, pilot otwiera ogień z obydwu kulomiotów, które na naszych wywiadowczych aeroplanach urządzone były tak, że biły prosto przez skrzydła propeleru, czyli koła rozpędowego w stronę, w jaką się aeroplan kierowało. Widok aeroplanu, który co dopiero wyrzucił bomby, a następnie lotem strzały wali się na kolumnę wojska i sieje grad kul prosto z nieba – zdemoralizuje najsilniejsze i najodważniejsze od-działy. Atak jednak jeszcze nie skończony i oddziały teraz dopiero ucierpią. Oto bowiem skoro lotnik znajdzie się na kilkadziesiąt stóp nad ziemią, powoli prostu-je aeroplan w lot poziomy, wzdłuż jadącej czy stojącej kolumny i sieje śmiercionośny grad kul, które idąc teraz poziomo, nieraz po dwóch i trzech zabijają. Kiedy już zasób kul mu się skończy, zawraca szybko do domu – nie dając nawet czasu nieprzyjacielowi ochłonąć z przerażenia i porażki i puścić choćby kilka kul za odjeżdżającym. Atak skończony”.

Uroczystość odsłonięcia pomnika poległych amerykańskich lotników na cmentarzu we Lwowie 30 maja 1925 r.

Jeźdźcy Budionnego szybko nauczyli się jednak, że wznoszący się stromym „amerykanem” samolot jest doskonałym celem, i lotnicy musieli zmienić takty-kę, odchodząc znad celu na minimalnej wysokości, korzystając – tam, gdzie to możliwe – z osłony, jaką oferowała okolica. Pomimo to straty w sprzęcie rosły, doprowadzając do sytuacji, w której pod koniec czerwca licząca 13 lotników eskadra miała do dyspozycji tylko dwa sprawne samoloty. W tej sytuacji podjęto decyzję o wycofaniu jednostki do Lwowa, skąd po uzupełnieniu sprzętu powró-ciła na front, współpracując z 21. Eskadrą Niszczycielską. 11 sierpnia maszyny 1. eskadry po raz kolejny wylądowały na lwowskim lotnisku w Lewandówce, po-wracając do struktur III Dywizjonu Lotniczego.

Tego samego dnia major Faunt-Le-Roy przejął dywizjon od porucznika obserwatora Kazimierza Kubali, który dowodził nim tymczasowo od śmierci Stefana Bastyra. Sytuacja na Lewandówce nie była najlepsza – lotnisko było dosłownie zawalone sprzętem wycofujących się ze wschodu eskadr. Jedną z pierwszych decyzji nowego dowódcy było więc przeniesienie wszystkich taborów, warsztatów i niesprawnych samolotów na lotnisko polowe w Radymnie koło Przemyśla. Zdatne do lotu maszyny ruszyły zaś na rozpoznanie poczynań nieprzyjaciela. Informacje, które dostarczyły ich załogi, były co najmniej niepokojące – w kierunku frontu ciągnęły masy kawalerii, za którymi sunęły tabory i artyleria. Wszystko wskazywało na to, że Budionny wkrótce przystąpi do nowego i najpewniej ostatniego natarcia na Lwów.

Nazajutrz na Faunt-Le-Roya czekała jednak przynajmniej jedna dobra nowina – generał Iwaszkiewicz wyprosił u Naczelnego Dowództwa Wojska Polskiego pozostawienie 15. Eskadry Myśliwskiej w składzie III dywizjonu. Następne dni upływały pod znakiem lotów rozpoznawczych, podczas których lotnicy dywizjonu obserwowali odwrót polskich oddziałów i postępy Budionnego, któremu 16 sierpnia udało się w końcu rozerwać front i sforsować Bug na północ od Buska.

Cedric Fauntleroy (na pierwszym planie) wśród oficerów odznaczanych orderem Virtuti Militari przez marsz. Józefa Piłsudskiego

Tego dnia 19 samolotów należących do dywizjonu wykonało w sumie 49 lotów bojowych, prowadząc desperackie ataki na nacierającą konnicę. Aby optymalnie wykorzystać te szczupłe siły, Faunt-Le-Roy zdecydował się na zgoła odmienną taktykę niż jego legendarny poprzednik. Zamiast nalotów grupowych wysyłał pojedyncze samoloty w możliwie krótkich odstępach czasu, tak by od-działy Konarmii znajdowały się pod ciągłym ostrzałem. Oczywiście nie mógł również zaniedbywać lotów rozpoznawczych, na których wynikach opierały się działania sztabu 6. armii.

Lądujące na Lewandówce samoloty były więc natychmiast dozbrajane, uzupełniano paliwo i olej oraz łatano dziury po kulach. Piloci startowali po kilka razy dziennie, nie wyłączając samego Faunt-Le-Roya.

Okładka książki

Pomimo tego wieczorem 16 sierpnia wyrwa w polskim froncie liczyła już przeszło 50 kilometrów, a najbliższa duża polska jednostka – 13. Dywizja Pie-choty – była w stanie dotrzeć w rejon miasta dopiero po upływie 24 godzin. Nazajutrz rano rozkaz, który otrzymał Faunt-Le-Roy od generała Iwaszkiewicza, można było streścić w jednym krótkim zdaniu: za wszelką cenę zatrzymać Budionnego.

(...)

Całość tekstu dostępna w książce „Skrzydlata husaria”.