Tajemnice Jedwabnego Szlaku. Te podróże były śmiertelnie niebezpiecznym hazardem

Tajemnice Jedwabnego Szlaku. Te podróże były śmiertelnie niebezpiecznym hazardem

Dodano: 

Jak wspomniałem na początku tego artykułu, Jedwabnym Szlakiem, a raczej szlakami wędrowały nie tylko przedmioty materialne, ale także idee, pośród nich zaś religie. Wędrujący po olbrzymich przestrzeniach Azji kupcy, dyplomaci, szpiedzy i duchowni przyczynili się do spopularyzowania w Chinach za czasów dynastii Tang (VII-X w.) chrześcijaństwa w jego nestoriańskiej wersji.

Religia światła

W roku 635 na dwór twórcy potęgi dynastii Tang - cesarza Taizonga przybyła grupa duchownych z bizantyńskiej Syrii. Stojący na ich czele mnich Alopen został przyjęty przez władcę na audiencji. Nestorianin ów zaprezentował monarsze główne artykuły swej wiary. Poznawszy z jego ust treść Pisma Świętego, imperator wyraził zgodę na podjęcie przez niezwykłych gości pracy misyjnej w granicach jego władztwa. W trzy lata później Taizong wydał oficjalny edykt poświęcony "religii światła", jak określano wówczas w Chinach chrześcijaństwo. Pozwolę sobie przytoczyć poniżej jego fragment. Oddajmy zatem głos cesarzowi:

Religie są tworzone, aby służyły różnym krajom i aby masy ludzi mogły zostać zbawione. Alopen z kraju Daqin, człowiek wielkich cnót, przywiózł ze sobą święte pisma i obrazy i przekazał je naszej stolicy. Sens jego religii został dokładnie zbadany: jest ona tajemnicza, cudowna i pełna spokoju. (...) Dlatego też zezwalamy, aby w dzielnicy Yining naszej stolicy (tj. w Changanie, dzisiejszy Xi'an- przypis autora) został zbudowany klasztor tej religii i aby przebywało tam dwudziestu i jeden mnichów”.

Koło wzmiankowanego klasztoru w roku 780 wzniesiono stelę, na której w języku chińskim i syryjskim opisano dzieje chrześcijaństwa w Państwie Środka. Rozwijało się ono zaś dynamicznie w połowie IX wieku, licząc już ćwierć miliona wyznawców, których potrzeby religijne zaspokajało 30 000 duchownych.

Wiara chrystusowa nie zdobyła jednak nigdy nad Jangcy tak wielkiej popularności, jak buddyzm, co zadecydowało o jej upadku. W roku 840 nastąpił nagły wybuch chińskiego nacjonalizmu, a ówczesny cesarz postanowił oczyścić Państwo Środka z obcych naleciałości. Wrogami numer jeden stały się przybyłe z zagranicy religie - chrześcijaństwo i buddyzm. Zaczęły się aresztowania duchownych, burzenie świątyń i klasztorów, których lokatorów przymuszano do małżeństw.

Czytaj też:
Zabić zamorskie diabły! Hordy fanatyków chciały utopić białych w ich krwi

Z czasem rząd wycofał się z polityki prześladowań, ale chrześcijaństwu chińskiemu zdążyła zadać ona niepowetowane straty. Buddyzm, który był bardziej rozpowszechniony, przetrwał wypowiedzianą mu przez stolicę wojnę i z czasem odrodził się, jeszcze bardziej wzmacniając swe wpływy, nestorianizm nie miał tyle szczęścia i bardzo podupadł.

Klęska nestorian nad Jangcy wydała zaskakujące owoce, bo wielu jego wyznawców uciekło na północne stepy, gdzie władza cesarskich urzędników już nie sięgała. Tu rozpowszechnili swoją religię między mongolskimi i tureckimi koczownikami. Gdy w ponad trzy wieki później Czyngis-chan jednoczył stepowe plemiona, wielu spośród jego podwładnych i towarzyszy stanowili chrześcijanie, nestorianką była nawet matka jego wnuka - Kubilaja. Po podboju Chin przez Mongołów nowi władcy Państwa Środka chętnie przyznawali stanowiska urzędnicze chrześcijanom. Jeden z nich, przybyły z dalekich stron obcokrajowiec o egzotycznie brzmiącym dla Chińczyków imieniu Marco, wróciwszy do ojczyzny, opowiadając rodakom o swych chińskich przygodach, wielokrotnie podkreślał, że na Dalekim Wschodzie spotkał wielu nestorian.

Odrodzone chińskie gminy miały nie przetrwać upadku mongolskiej dynastii Yuan, który nastąpił już w XIV wieku. Kiedy na przełomie XVI i XVII stulecia w Państwie Środka na powrót pojawili się chrześcijańscy duchowni, tym razem katoliccy jezuici, nad Jangcy nie było już żadnych śladów nestorian. Dopiero odkopana w 1625 roku wspominana już stela udowodniła, że w Chinach rzeczywiście żyli kiedyś licznie wyznawcy wiary chrystusowej.

Jakub z Ankony

Legendy o bogactwie Dalekiego Wschodu kusiły europejskich i bliskowschodnich poszukiwaczy przygód. Najsłynniejsi z nich to Wenecjanin - Marco Polo i Marokańczyk - Ibn Battuta, którzy pozostawili po sobie barwne opisy swych chińskich perypetii. Mniej znana postacią był Jakub z Ankony - włoski Żyd, który w latach 1270-1273 przebywał w południowochińskim porcie Quanzhou, przez przybyszów z Zachodu zwanym Zajtonem. Przebywał... o ile w ogóle istniał, bo rękopis jego wspomnień został odnaleziony dopiero w latach 90. XX wieku przez brytyjskiego badacza - Davida Selbourne'a, budząc liczne kontrowersje i gwałtowne namiętności. Część amerykańskich i europejskich sinologów uważa dzieło opublikowane pt. „Miasto świateł” za falsyfikat, podczas gdy ich chińscy koledzy ręczą za jego autentyczność. Na naszym podwórku w wiarygodność wspomnień Jakuba z Ankony wierzy jeden z najwybitniejszych polskich znawców Chin - Edward Kajdański.

Z lektury dowiedzieć się możemy, że przypadek rodziny Polo, która wybrała się z Europy na Daleki Wschód nie był aż tak bardzo odosobniony. W Quanzhou Jakub oprócz swych licznych współwyznawców spotkał też przybyszów z włoskich republik kupieckich, a nawet z Francji! Oddajmy zatem na chwilę głos żydowskiemu podróżnikowi: „Są tu bowiem Wenecjanie, przewyższający w swym rzemiośle wszystkich oprócz Żydów, Genueńczycy, kupcy z Pizy i Ankony, a także Francuzi, z których każdy ma osobny dom i magazyn. Co więcej, w Zajton między obywatelami Wenecji i Genui panuje pokój”.

Miasto, do którego zawitał Jakub, było tętniącym życiem kosmopolitycznym centrum handlu. Gość z Ankony przyrównywał je w swych wspomnieniach do wiecznie brzęczącego gniazda pszczół. Kupić tu można było niemal wszystko i obrotny Żyd skorzystał z okazji, by nabyć liczne towary, które po powrocie do ojczyzny sprzedał z zyskiem. Owoc swej wyprawy na Daleki Wschód podsumował następująco: „Przywiozłem także ogromny ładunek najprzedniejszego jedwabiu, wielkie i małe tkaniny z jedwabiu i złota, złote brokaty (...) oraz adamaszek, jak również bawełnę z Aleksandrii, najwyborniejszy lak (...) oraz indygo dla mego brata Abramo z Foligno”.

Jak widać, choć w średniowieczu wyprawa do Chin była przedsięwzięciem wymagającym wielkiej odwagi i wytrzymałości, to o ile nie zginęło się po drodze, podróż handlowa Jedwabnym Szlakiem mogła przynieść zysk dziesięciokrotny, a nawet większy.

W epoce wielkich odkryć geograficznych, gdy europejskie statki zaczęły zawijać regularnie do chińskich portów, Jedwabny Szlak stał się przeżytkiem i ruch na nim zamarł. Portugalski lub hiszpański galeon mógł zabrać do ładowni nieporównanie więcej towaru, niż dało się załadować na grzbiety wielbłądów. Zniknęło tym samym jedno z poważnych ograniczeń lądowej trasy Europa - Chiny. Dawniej kupcy brali w podróż na drugi koniec świata tylko rzeczy lekkie, wytrzymałe i o wysokiej cenie, teraz można było bez trudu kupować, czego tylko dusza zapragnęła w ilościach hurtowych.

Po krótkim epizodzie morskim z pierwszych dwóch dekad XV wieku Chińczycy z kolei utracili zainteresowanie zagranicą i zamknęli się we własnym świecie. Wielką flotyllę, która pod wodzą admirała Zheng He dopłynęła do Wschodniej Afryki, spalono i zaczęto inwestować olbrzymie sumy pieniędzy w budowę Wielkiego Muru, zaś wydawane przez dynastię Ming prawa coraz bardziej ograniczały swobodę przybywających do Państwa Środka cudzoziemców.

Połączenie wyżej wzmiankowanych czynników zakończyło istnienie Jedwabnego Szlaku. Pomysł jego reaktywacji narodził się dopiero w XXI wieku i jest dziś sztandarowym projektem realizowanym przez chiński rząd.