Gdy nie było już żadnych wątpliwości, że Armia Czerwona lada dzień będzie pod bramami Auschwitz, Niemcy przyspieszyli zacieranie śladów zbrodni. Esesmani wysadzali komory gazowe i krematoria, palili dokumentację, a także baraki i magazyny. Więźniowie byli pewni, że Niemcy wymordują też wszystkich świadków ich zbrodni. Gdy jednak sowieccy żołnierze dotarli w końcu do Auschwitz, zastali za drutami ok. 9 tys. więźniów. Jakim cudem ci ludzie przeżyli?
„Niemcy nie chcieli zostawić świadków. Esesmani mieli zamiar wymordować wszystkich, którzy nie byli w stanie wyjść z obozu w tzw. kolumnach ewakuacyjnych. Zaskoczyło ich jednak tempo ofensywy Armii Czerwonej, która parła do przodu, by jak najszybciej zająć Wrocław – tłumaczy w rozmowie z „Historią Do Rzeczy” dr Piotr Cywiński, dyrektor Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau. I dodaje: – W całej Europie żadna z armii nie zboczyła ze swojego szlaku, żeby wyzwolić jakiś obóz. Wszystkie były wyzwalane „po drodze”. Nie inaczej było z Auschwitz. Esesmani musieli się wynosić z obozu prędzej, niż przypuszczali. Tej operacji towarzyszyła panika, niektóre grupy esesmańskie wracały potem do Auschwitz i próbowały dokończyć dzieło zniszczenia. Spośród tych ok. 9 tys. więźniów ok. 700 nie doczekało wyzwolenia. Zginęli oni w ostatnich dniach przed wyzwoleniem w egzekucjach, zmarli z głodu, chorób lub zimna”.
Wkroczenia żołnierzy sowieckich doczekali głównie ciężko chorzy, którzy nie byli w stanie dołączyć do kolumn ewakuacyjnych. Wśród pozostałych po ewakuacji ok. 9 tys. więźniów znajdowało się kilkaset dzieci, w tym grupka „dzieci Mengelego”.
W obozie panował głód, chorzy byli w zasadzie pozostawieni samymi sobie. W tym najbardziej krytycznym momencie z pomocą ruszyli mieszkańcy tamtych terenów.
„Okoliczna ludność bardzo pomogła ocalonym, choć ci ludzie sami byli w bardzo trudnej sytuacji – okoliczne wioski zostały przecież zniszczone, by mógł tam powstać obóz, a wielu mieszkańców Oświęcimia straciło mieszkania na rzecz niemieckich specjalistów pracujących w kompleksie obozowym – mówi dr Cywiński. – Pomoc ze strony miejscowych była bardzo ważna w pierwszych krytycznych dniach po wyzwoleniu, kiedy trzeba było zapewnić więźniom jedzenie. Miejscowi brali też do swoich domów dzieci z obozu, a następnie – jeżeli to było możliwe – starali się pomóc w odszukaniu ich rodziców”.