Chciał mocarstwowej Polski, umarł opuszczony w rumuńskiej chałupie
  • Grzegorz JaniszewskiAutor:Grzegorz Janiszewski

Chciał mocarstwowej Polski, umarł opuszczony w rumuńskiej chałupie

Dodano: 

Również w Polsce nie miał dobrej prasy. Krytykowali go ówcześni celebryci, niezbyt lubili zwykli ludzie. Zmieniło się to dopiero po zajęciu Zaolzia, zawarciu polsko-brytyjskiego porozumienia z kwietnia 1939 r. i wygłoszeniu w maju słynnej sejmowej mowy o bezcenności honoru w życiu narodów.

Niedoinformowany minister

Beck był spadkobiercą i wiernym uczniem Piłsudskiego. Realizując jego testament, kurczowo trzymał się zasady zachowania równej odległości od sąsiadów. Swoją politykę prowadził w praktyce samodzielnie, w sposób niezależny od premiera rządu, nie mówiąc już o opozycji. Podobnie zresztą wyobrażał sobie rządzenie jego mentor. Beck, otoczony legionowymi klakierami coraz bardziej nabierał przekonania o swojej nieomylności. Nie dziwi więc, że jak pisze autor, był on „najwidoczniej niedoinformowany co do kolosalnej przewagi militarnej Niemiec i naszej słabości". Na własne życzenie zresztą.

Jednym z wielu ostrzeżeń, które zlekceważył, było przekazane w kwietniu 1939 r. przez płk Antoniego Szymańskiego - attache wojskowego w Berlinie. Jego informację o zaawansowanych niemieckich przygotowaniach do wojny, Beck zbył słowami „Wie pan, ja nie obawiam się końskich pierdnięć". Być może tak obcesowe zbycie oficera wynikało z tego, że Szymański był jednym z niewielu pozostałych w służbie oficerów wywodzących się z armii pruskiej, którym legioniści niezbyt ufali. I to zadufanie, to też kolejny rys charakterystyczny postaci ministra.

Spotkanie żołnierzy Wehrmachtu i Armii Czerwonej 20 września 1939 r., na wschód od Brześcia

Z pewnością dewizą zarówno Becka, Śmigłego-Rydza i Mościckiego było „najpierw Polska”. Wszyscy chcieli Polski wielkiej, ale przede wszystkim suwerennej i mogącej się w spokoju rozwijać. Każdy miał też swoją wizję realizacji tych celów. Beck wprowadzał Polskę z przedpokoju europejskiej dyplomacji, w którym była przetrzymywana jak petent, na wyfroterowane posadzki europejskich salonów. Jak pisze autor „forsował uparcie postrzeganie państwa polskiego na europejskiej scenie politycznej nie jako statysty, lecz partnera, z którym należy się liczyć”. Na równi z mocarstwami. Zresztą właśnie ową rzekomą „mocarstwowość” Polski wyszydzali najbardziej grabarze II RP spod znaku PRL-u. Rzeczywiście był to czuły punkt, w który najłatwiej było uderzyć.

Jednak wszyscy członkowie owego rządzącego triumwiratu robili to z całym bagażem polskości i wańkowiczowskiego „chciejstwa”, nie bacząc na możliwości i ograniczenia. Śmigły nie dostrzegał, że polski piechur choćby nie wiadomo jak się starał, na piechotę nie dogoni piechura niemieckiego, który jechał transporterem opancerzonym, a choćby i zwykłą ciężarówką. Gołębie pocztowe i łączność telegraficzna na czas „W” nie mogły zastąpić radiostacji. Mościcki chyba nie zdawał sobie sprawy, że nowoczesnego państwa nie da się stworzyć metodami zaczerpniętymi z XIX wiecznego folwarku, z celebrą polowań i kuligów, chrześniakami i ziemiańskim paternalizmem.

W gabinecie Becka obok portretu Piłsudskiego wisiał portret Stefana Batorego. Wpatrzony w niego minister chyba zapominał, że czasy tamtej potęgi Polski dawno minęły. Nie odrobił lekcji, że próbując układać się z mocarstwami jak równy z równym, szybko można skończyć jako ich przystawka, rzucona na pożarcie dla zyskania czasu i mięsa armatniego. Przystąpienie do paktu z daleką Anglią, wyglądało na deklarację „moja chata z kraja”, podniesione w złudnej ucieczce przed przystąpieniem do paktu antykominternowskiego, albo sowietyzacją kraju. Beck jak polski chłopek-roztropek zasiadł do partii z pierwszorzędnymi szulerami swoich czasów, którzy we własnym interesie zniszczyliby Polskę albo bez mrugnięcia okiem na to pozwolili. Skończyło się totalnym ograniem rządzącej trójki przez niemiecko-sowiecki duet, czym minister był wielce zdziwiony. Do taktu sprytnie przygrywali nasi zachodni sojusznicy.

W książce chyba najbardziej brakuje poszerzonej refleksji nad polityką zagraniczną II RP i jej skutkami. Można ją natomiast z czystym sumieniem polecić każdemu zainteresowanemu postacią ministra. W dodatku sprawny warsztat pisarski autora sprawia, że bardzo dobrze się ją czyta. Jest to jednak raczej kolejna pozycja gloryfikującą czasy II RP i czołowe jej postaci. Po latach fałszowania i wypaczania ich historii, przyszedł czas na lukrowanie.

Jerzy Chociłowski, Najpierw Polska. Rzecz o Józefie Becku, Wydawnictwo Iskry