Pierwsza misja cichociemnych nazwana została „Adolphus” i odbyła się nocą 15/16 lutego 1941 roku. Wzięli w niej udział (poza brytyjską załogą samolotu) kpt. Stanisław Krzymowski „Kostka” (1899-1969), por. Józef Zabielski „Żbik” (1902-1981) oraz kurier Czesław Raczkowski „Włodek” (1917-1994).
„Szliśmy do samolotu raźno i wesoło, jakbyśmy mieli odbyć najzwyczajniejszy lot pasażerski. Zimowy wieczór zapadał szybko nad Anglią po dniu nieco mroźnym i wietrznym. Wiatr ustał i niebo było zaścielone chmurami. Czas odlotu odpowiedni. Pogoda niezła” – wspominał po latach por. Zabielski.
Początkowo wszystko przebiegało zgodnie z planem, ale nad okupowaną Polską „Adolphus” napotkał spore trudności. Na skutek błędu nawigacyjnego skoczkowie zostali zrzuceni nie w okolicach Włoszczowy, ale niemal 140 km dalej – w Dębowcu na Górnym Śląsku. Oznaczało to, że zrzut dokonany został nie nad Generalnym Gubernatorstwem, lecz nad ziemiami włączonymi do III Rzeszy. Ostatecznie jednak całej trójce udało się przedostać do GG, gdzie wykonywali swoje misje.
Pasy z dolarami
Aleksander Tarnawski „Upłaz” jest ostatnim żyjącym cichociemnym (8 stycznia tego roku skończył 100 lat). Nad okupowaną Polską zrzucony został nocą 16/17 kwietnia 1944 roku.
„Tamtej nocy wszystko poszło dokładnie tak, jak to zostało zaplanowane w Brindisi, skąd wylecieliśmy. Nie mieliśmy żadnych nieprzewidzianych przygód, można powiedzieć, że dofrunęliśmy do Polski jak po sznurku” - wspominał tamten lot w rozmowie z „Historią Do Rzeczy”. Co ciekawe, okazuje się, że ostrzał samolotu nie był wówczas uważany za „nieprzewidzianą przygodę”.
„W okolicach Budapesztu przywitała nas artyleria przeciwlotnicza. Byliśmy jednak poza zasięgiem pocisków i z bezpiecznej odległości patrzyliśmy sobie na ten pokaz fajerwerków. Podobno mały ostrzał gdzieś po drodze to był standard przy okazji takich misji” - wyjaśniał Aleksander Tarnawski.
Cichociemni, wysyłani do kraju, by organizować akcje dywersyjne i szkolić żołnierzy podziemia, przywozili ze sobą niezwykle cenne zaopatrzenie. Co miał na sobie Aleksander Tarnawski w momencie skoku?
„Dużo pieniędzy (śmiech). Każdy z nas miał pas pełen dolarów na potrzeby AK i dwa pistolety. Pod kombinezonami mieliśmy ubrania cywilne. Były to oczywiście odpowiednie ubrania, bez angielskich metek, żeby w razie czego nie doszło do głupiej wpadki. No i oczywiście byliśmy zaopatrzeni w fałszywe dokumenty” – wspominał ostatni cichociemny. – Siedzieliśmy sobie na ławeczce, aż przyszedł do nas człowiek, który dbał o to, żebyśmy wyskoczyli w odpowiednim momencie. Anglicy mówili na takiego człowieka dispatcher. My jednak mieliśmy na niego swoją nazwę: wykidajło (śmiech). Wykidajło otworzył właz w podłodze, przez który skakaliśmy i przypinał nas do linek otwierających spadochron. Siedzieliśmy dokoła otwartego włazu w podłodze maszyny i na hasło »go!« po kolei dawaliśmy nura. Wylądowaliśmy koło wsi Baniocha pod Warszawą. Ekipa powitalna była bardzo sprawna. Nie zdążyłem nawet zdjąć spadochronu, a oni już byli przy mnie. »Witaj w kraju!« – powiedzieli na przywitanie. Bardzo miło mi się zrobiło. Nasi gospodarze zajęli się spadochronami i kombinezonami. Oddałem im pieniądze. Potem zaprowadzono nas do wsi, gdzie zostaliśmy jeszcze milej przyjęci”.
Jedyna „Zo”
Z 2413 polskich żołnierzy, którzy zgłosili chęć wzięcia udziału w szkoleniu cichociemnych, wybrano tylko 579, którzy mieli oczekiwać na transport do Polski. W sumie do końca wojny do Polski przerzucono w ten sposób 316 żołnierzy. Wśród najbardziej znanych cichociemnych byli m.in. gen. Leopold Okulicki „Niedźwiadek”, ostatni komendant główny Armii Krajowej, oraz mjr Jan Piwnik „Ponury”, słynny dowódca akowskiej partyzantki w Górach Świętokrzyskich i na Nowogródczyźnie. W tym elitarnym gronie znalazła się też jedna kobieta – Elżbieta Zawacka „Zo”, kurierka Komendy Głównej AK. 112 cichociemnych zginęło służąc Polsce.